Do Gdańska przyjechaliście prosto z festiwalu Sweden Rock, na którym wystąpiliście czwartego czerwca. Z dostępnej w sieci stelisty wynika, że właśnie wtedy zagraliście utwór „Deliverance” po raz tysięczny! Jest to także utwór najbardziej wyczekiwany przez fanów podczas Waszych koncertów. Czy po tylu latach granie go nadal sprawia Ci przyjemność, czy może już masz go trochę dość?
Martin Mendez: Nie, zupełnie nie. Nadal sprawia mi to ogromną przyjemność i myślę, że teraz jako zespół brzmimy lepiej niż kiedykolwiek, więc ta piosenka również brzmi o niebo lepiej niż do tej pory. Całkiem fajnie się ją gra na żywo i nigdy nie poczułem się zmęczony tym, że ją wykonujemy praktycznie na każdym koncercie.
Czy masz ulubiony utwór, który uwielbiasz grać na żywo?
M.M.: Cóż, to się zmienia od czasu do czasu. Podczas ostatniej trasy zagraliśmy piosenkę pod tytułem „Häxprocess” (pochodzącą z wydanego w 2011 roku albumu „Heritage” – red.), którą uwielbiam grać. To nieco spokojniejsza, dość mroczna kompozycja. Tak, to zdecydowanie jedna z moich ulubionych na liście utworów, które gramy na żywo. Niestety, dziś jej nie zagramy, ponieważ na festiwalach mamy nieco bardziej okrojony set i jedynie 75 minut, więc nie możemy zagrać pełnego setu, jaki zazwyczaj prezentujemy na koncertach klubowych.
Wracając do żądań fanów, zdaje się, że wydając ostatni album „The Last Will and Testament”, który ukazał się na rynku w listopadzie 2024, posłuchaliście próśb fanów i w końcu daliście im to, czego od lat się domagali, a mianowicie powrotu do death metalowych korzeni oraz growlu. Czy po tylu latach w branży czujesz, że macie całkowitą wolność twórczą i nie musicie w zasadzie odpowiadać na niczyje żądania i niczego udowadniać?
M.M: Na szczęście zawsze mieliśmy tę wolność. Nigdy nie powiedziano nam, żebyśmy robili coś w określony sposób. Tak więc, to my decydujemy, o tym, co chcemy robić, jak chcemy nagrywać w danej chwili. Ale tak, masz rację, zajęło nam kilka lat, aby powrócić do tych elementów, które prezentowaliśmy na początku naszej twórczości. Zmiana stylu była zamierzona, chcieliśmy eksperymentować i robić rzeczy, których wcześniej nie robiliśmy na naszych płytach. Nowy album jest również trochę eksperymentem w porównaniu do ostatnich wydawnictw. Jednak ponownie sięgnęliśmy po growl i trochę cięższy rodzaj brzmienia, ale to jest właśnie kwintesencja Opeth, kochamy grać ciężkie rzeczy. Nigdy nie przestaliśmy prezentować starych piosenek na żywo. Nawet jeśli robiliśmy bardziej progresywne albumy, zawsze graliśmy „Deliverance” i inne utwory z wcześniejszych krążków, na których brzmieliśmy ciężej. Więc, to nie jest tak, że pominęliśmy tę część, ona zawsze w nas była, więc powrót do takiego grania był dla nas bardzo naturalny.
Wróciliście też do formy albumu koncepcyjnego. Czy podoba Ci się pomysł, nagrania jednej historii podzielonej na rozdziały, czy może jednak ciekawszą formą jest nagrywanie utworów, które są różnymi opowieściami?
M.M.: Szczerze mówiąc, to całkiem miła odmiana i naprawdę podoba mi się ta koncepcja. Naprawdę przyjemnie jest usiąść i posłuchać całej płyty i śledzić historię, którą opowiada od początku do końca, jakby czytało się książkę. Trudno mi zdecydować, która forma przemawia do mnie bardziej, gdyż obie są tak różne i każda z nich jest na swój sposób ciekawa.
„The Last Will and Testament” jest również pierwszym krążkiem, na którym gra nowy perkusista, Waltteri Väyrynen, który jest znany ze swojego bardzo technicznego podejścia. Jak wiadomo bas i perkusja są główną osią rytmiczną zespołu, jak Ci się z nim pracuje? Czy jego przybycie do zespołu miało jakiś wpływ na to, jak obecnie gracie?
M.M: Waltteri jest po prostu świetny! W zasadzie od pierwszego spotkania poczuliśmy się, jakbyśmy go znali od zawsze. Dobór odpowiedniego perkusisty był dla nas bardzo ważny, a on jest znakomitym bębniarzem. Tak, jak zauważyłaś, jest bardzo techniczny, ale ma też drugą stronę, którą trzeba posiadać, żeby grać w Opeth, i to jest ta umiejętność grania również bardzo subtelnie i cicho, a on jest w tym również znakomity. Uwielbiam z nim grać i myślę, że jego umiejętności sprawiają, że ten zespół brzmi jeszcze lepiej niż dotychczas. Z pewnością jego dołączenie do kapeli miało wpływ na to, jak wyglądał cały proces twórczy. Mam na myśli, to, że weszliśmy do studia z nową energią. Naprawdę potrzebowaliśmy tej energii, powiewu świeżości w zespole. Więc to był idealny moment, aby Waltteri do nas dołączył.
Mikael Åkerfeldt tworzy niezwykle wielowymiarowe i technicznie dość skomplikowane kompozycje, co bardzo dobrze zostało uwypuklone na Waszym najnowszym krążku. Jak sam przyznawał w wywiadach, lubi rzucać Wam wyzwania muzyczne. Zazwyczaj tworzy w samotności, a Wy dostajecie gotowy materiał. Czy podobnie było w przypadku procesu tworzenia „The Last Will and Testament”? Czy pozostali członkowie zespołu mieli wpływ na kształt tego albumu?
M.M.: Rzeczywiście, zazwyczaj pracujemy w taki sposób, iż Mike komponuje i nagrywa dema w domu, a następnie nam to wysyła. Tym razem otrzymywaliśmy demo każdego skomponowanego przez niego fragmentu. Mnie taka forma bardzo odpowiada, ponieważ mam czas, żeby w spokoju wsłuchać się w brzmienie tego utworu, wczuć się w niego, przeanalizować wszystkie elementy i pomyśleć, jak chciałbym go zagrać. Swoją drogą Mikael jest w tym niesamowity. W zasadzie, to, co nam wysyła, to już niemalże finalna wersja. Sam mam bardzo dużo swobody, jeśli chodzi o sugestie i modyfikacje sekcji basowych. Więc w momencie, kiedy otrzymuję demo, to mam sporo czasu, zazwyczaj kilka miesięcy, aby popracować nad finalną wersją w moim domowym studiu, którą później nagramy. Następnie prezentuję swoje pomysły w studiu, każdy z nas tak naprawdę ma możliwość podzielić się swoimi pomysłami. Ten okres w studiu, kiedy już nagrywamy płytę, jest bardzo kreatywny, właśnie z tego powodu, że wymieniamy się spostrzeżeniami i pomysłami. Tak właśnie obecnie pracujemy.
Opeth to jeden z największych zespołów ze Szwecji, który zdobył także międzynarodowe uznanie, z resztą, nie jedyny, gdyż szwedzki rynek muzyczny wypromował wielu znakomitych artystów. Sam pochodzisz z Urugwaju, jednak większą część swojego życia spędziłeś w Szwecji, tam też Twoja kariera nabrała tempa. Co Twoim zdaniem sprawia, że szwedzki rynek muzyczny jest tak płodny?
M.M.: Też się nad tym zastanawiałem. To jest jakaś nieodgadniona tajemnica (śmiech). Kiedy przyjechałem do Szwecji, zauważyłem, iż w tym kraju bardzo wspiera się kulturę i wszelkie kreatywne inicjatywy. Jeśli chciałeś rozwijać swój muzyczny talent, to szkoły i domy kultury to wspierały i dawały dostęp do instrumentów i sal prób. To z pewnością ma duży wpływ. Cała reszta to dla mnie wielka zagadka (śmiech).
W Opeth jesteś od 1997 roku, czyli już prawie 30 lat. W tym roku odebraliście ponownie nagrodę szwedzkiego przemysłu muzycznego Grammis, którą wręczył Wam Tobias Forge z Ghost. Tak, jak wspomnieliśmy wcześniej, w Szwecji jest wiele znakomitych grup, które osiągnęły międzynarodowy sukces i nieustannie powstają nowe zespoły. Czy czujesz, że na rynku jest duża rywalizacja między formacjami? Czy raczej wszyscy się wspierają?
M.M: Nie sądzę, żeby była między nami rywalizacja. Wszyscy w zasadzie „jedziemy na jednym wózku” i doskonale wiemy, jak trudna jest praca w branży muzycznej. Zawsze cieszę się, jeśli ktoś z moich przyjaciół czy znajomych robi karierę i osiąga popularność. Wszyscy bardzo ciężko pracujemy, jednak nie czuję między nami rywalizacji, a raczej braterstwo, szczególnie w przypadku sceny metalowej, i to jest niesamowite. Wszyscy dalej robimy swoje, nadal nagrywamy płyty, koncertujemy, mimo iż funkcjonujemy na scenie od wielu lat, i to jest wspaniałe.
Czy Twoim zdaniem branża muzyczna bardzo zmieniła się w ciągu tych lat? Czy obecnie jest łatwiej być muzykiem niż 30 lat temu, kiedy zaczynałeś profesjonalną karierę?
M.M.: Branża muzyczna nieustannie się zmienia. Obecnie jesteśmy w swoistym okresie przejściowym, w okresie transformacji. Za każdym razem, gdy następuje zmiana, to wpływa to na artystów i sprawia, że jest nieco trudniej. Mam nadzieję, że za kilka lat wszystko się zmieni, oczywiście na korzyść artystów. Obecnie zespołom naprawdę trudno przetrwać, głównie z powodu znacznego spadku sprzedawanych płyt. Spotify wcale nie jest czymś korzystnym dla artystów. Oczywiście, pomysł, aby mieć całą ulubioną kolekcję muzyczną w jednym miejscu, może być świetny dla użytkowników, jednak nie jest to zbyt korzystne dla muzyków. Mam nadzieję, że za kilka lat to się trochę zmieni na lepsze, zwłaszcza dla młodych artystów. My istniejemy już od wielu lat, mamy swoją bazę fanów, łatwiej nam sprzedać płyty i wyruszyć w trasę koncertową, nawet jeśli wcale nie jest to tanie. Jednak dla nowych artystów jest to prawie nieosiągalne. Ponieważ nagranie płyty, a co za tym idzie, wynajęcie studia, później promocja krążka podczas trasy koncertowej i wszystkie wydatki, które się z tym wiążą, to są ogromne koszta i wielu młodych artystów nie może sobie na to po prostu pozwolić. Jestem jednak przekonany, że za kilka lat nastąpi transformacja i wszystkim nam będzie się wiodło o wiele lepiej.
Obecnie sporo mówi się o rozwoju sztucznej inteligencji i jej wpływie na przemysł muzyczny. Czy uważasz, że AI może dokonać prawdziwej rewolucji w branży muzycznej i w przyszłości może być zagrożeniem dla artystów?
M.M.: Trudno powiedzieć, ale nie sądzę, aby mógł to być jakiś przełomowy wynalazek, który na zawsze zmieni branżę muzyczną. Jednak wszystko zależy od społeczeństwa, jak będzie się na to zapatrywać i jak będzie z tego korzystać. Myślę jednak, że w tym przypadku ten czynnik ludzki nigdy nie będzie mógł być całkowicie zastąpiony przez sztuczną inteligencję. Jednak zauważam, iż obecnie wiele zespołów, szczególnie metalowych, „nadużywa” tych nowinek technologicznych zarówno podczas pracy w studiu i nagrywaniu płyt, jaki i podczas koncertów. My jesteśmy bardzo oldschoolowi, nie stosujemy żadnych takich zabiegów, po prostu pięciu facetów wychodzi na scenę i gra, to wszystko, co słyszycie podczas koncertów, nie jest w żaden sposób ulepszone, i chcemy, aby tak pozostało. Oczywiście, czasy się zmieniają, nie twierdzę, że rozwój technologii jest czymś złym, istnieje wiele przydatnych narzędzi. Nie sądzę jednak, że prawdziwych artystów, ich talent i wizję będą w przyszłości w stanie zastąpić maszyny.
Porozmawiamy trochę o grze na basie. Czy pamiętasz moment, kiedy zdecydowałeś się sięgnąć po ten instrument?
M.M: Zacząłem w bardzo młodym wieku. Miałem gitarę basową w domu, ponieważ mój ojciec był basistą. Grał jeszcze, kiedy się urodziłem, później porzucił muzykowanie, ale zachował bas. Więc, kiedy miałem jakieś 11 lat, zaciekawił mnie ten instrument. Pamiętam dokładnie ten moment, kiedy po raz pierwszy sięgnąłem po bas, i od razu się w nim zakochałem. Później zacząłem bardziej wsłuchiwać się w brzmienie basu w muzyce, zacząłem brać lekcje, to był naprawdę magiczny czas.
Kto jest Twoim idolem i wzorem do naśladowania, jeśli chodzi o grę na basie?
M.M.: Wpływów i inspiracji muzycznych mam wiele i nie zawsze są zaczerpnięte od basistów. Jeśli chodzi o grę na basie, jest wielu bardzo dobrych muzyków, zwłaszcza w świecie jazzu. Jednak dla mnie Jaco Pastorius jest tym jedynym i największym, to prawdziwa legenda. To on całkowicie zmienił sposób, w jaki postrzega się grę na basie. Do dziś każdy basista na świecie jest pod jego wpływem. Dokonał wielkiej rzeczy, wymyślając styl i sposób gry. Kiedy się na to patrzy, wydaje się to niemożliwe, jednak on tego dokonał. To właśnie dlatego dla mnie jest tym największym basistą w historii muzyki. Odkryłem go, gdy miałem 15 lub 16 lat. Wtedy nie mogłem nawet pomarzyć o graniu w taki sposób. W zasadzie, to nawet dzisiaj nie mogę (śmiech). Kiedy poznałem jego twórczość, to zmieniło w zasadzie wszystko w moim postrzeganiu gry na tym instrumencie.
Skąd czerpiesz muzyczne inspiracje, poza tymi, które dotyczą samej gry na gitarze basowej?
M.M.: Muzyka towarzyszy mi w zasadzie na każdym kroku i to nie tylko metalowa. Czasami mam wrażenie, że słucham w kółko tego samego, jednak mój gust muzyczny nie jest skoncentrowany na jednym gatunku. Jednym z ostatnich albumów, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, był przepiękny krążek Dave’a Hollanda, kontrabasisty tworzącego w nurcie jazzu nowoczesnego. Ta płyta, na której słychać wiele wpływów bliskowschodnich, to jest jedno z moich ostatnich muzycznych odkryć. Lubię muzykę, tak w ogóle, oczywiście, słucham także starego, dobrego metalu, klasyków gatunku. Istnieje jedynie kilka rodzajów, których nie mogę znieść, jak techno, czy reggaeton – to są gatunki, których po prostu nie mogę zrozumieć. Poza tym sądzę, że można znaleźć wiele znakomitych utworów niemalże w każdym stylu.
Słuchasz również tradycyjnej muzyki urugwajskiej?
M.M.: Tak, bardzo ją lubię i czasem nawet sięgam po nią w domu. Bardzo lubię tango i charakterystyczny styl zwany milongą, a także candombe, która charakteryzuje się perkusyjnymi brzmieniami wybijanymi na bębnach i pochodzi z czasów, kiedy ludność Afryki przybyła do Ameryki Południowej kilkaset lat temu. Mamy też inną ciekawą formę muzyki, która nazywa się murga, jest czymś w rodzaju chóru i trzech perkusistów, którzy tworzą swoiste przedstawienie, które pokazywane jest w okresie karnawału. Zapewne wiele osób nie słyszało o tych gatunkach, nie są tak popularne, jak np. salsa. Uwielbiam naszą tradycyjną muzykę, ale lubię także np. brazylijskie brzmienia.
Który album Opeth poleciłbyś komuś, kto nigdy wcześniej nie zetkną się z Waszą muzyką? Od którego krążka powinien zacząć, aby mieć jak najpełniejszy obraz twórczości zespołu?
M.M.: Myślę, że najnowszy album może być dobrym początkiem, ponieważ zawiera prawie wszystkie elementy, które do tej pory występowały w naszej twórczości. Wiele osób mówi mi, że „Ghost Reveries” oraz „Blackwater Park”, są tymi, które można uznać za esencję zespołu. Wszystko zależy od tego, jakie brzmienia lubisz. Jednak sądzę, że rzeczywiście „The Last Will and Testament” może być najlepszym wyborem na początek.
Który album Opeth jest Twoim ulubionym?
M.M.: To bardzo trudne pytanie. Kocham każdy album, naprawdę. Zwłaszcza te, które nagrano już z moim udziałem, a te z początku mojej działalności w zespole, są dla mnie niezwykle wyjątkowe. Oczywiście, słuchając ich teraz, myślę, że pewno kilka rzeczy zagrałbym inaczej, jednak to nie jest aż tak istotne, bo każdy z albumów, w momencie jego nagrywania był dla nas czymś niezwykle wyjątkowym, unikatowym i dołożyliśmy wszelkich starań, aby nagrać go w tamtym momencie, jak najlepiej. Mam ogromny szacunek do każdego z naszych wydawnictw. Oczywiście najnowszy jest zawsze jak nowe dziecko, darzysz go w tym momencie najgorętszym uczuciem, ponieważ, dopiero co pojawił się na świecie. Fajnie jest grać nowe piosenki na żywo, ale każdy z naszych albumów jest wyjątkowy i zasługuje, aby coś z niego zaprezentować podczas koncertów, i staramy się to robić.
Jakie są Wasze plany na najbliższą przyszłość?
M.M: Latem gramy sporo festiwali, natomiast jesienią wybieramy się w trasę po Europie (Opeth wystąpi 13.10.2025. w Centrum Kongresowym ICE w Krakowie – red.). Poza tym trasa po Australii i Japonii, a w przyszłym roku być może pojedziemy do USA, no i oczywiście jeszcze więcej festiwali. Nadchodzące miesiące zapowiadają się niezwykle ekscytująco.
----------------------------
Z Martinem Mendezem, basistą szwedzkiej formacji Opeth podczas tegorocznego Mystic Festivalu rozmawiała Justyna Klorek
Zajrzyjcie do galerii z 3. dnia Mystic Festivalu 2025, podczas którego wystąpił Opeth.