Mikael Stanne, wokalista Dark Tranquillity, The Halo Effect, Cemetery Skyline i Grand Cadaver

i

Autor: Justyna Klorek

Rozmowy z gwiazdami

Mikael Stanne (Dark Tranquillity) o początkach melodic death metalu: "Byliśmy po prostu geekami, którzy kochali muzykę metalową" [WYWIAD]

2025-05-03 22:36

Mikael Stanne, wokalista formacji Dark Tranquillity, która obok In Flames i At the Gates zapoczątkowała nurt melodic death metalu, jest artystą, który obecnie aktywnie działa w czterech zespołach. Przed koncertem Szwedów w Warszawie, który odbył się 17 kwietnia br., mieliśmy okazję zapytać go między innymi o to, jak obecnie wygląda muzyczna scena w Göteborgu, o zmiany personalne w formacji, oraz jego pozostałe projekty artystyczne.

Zespół Dark Tranquillity obok In Flames i At the Gates jest uznawany za prekursora melodyjnego death metalu, zwanego także „sceną göteborską”. Nie da się ukryć, że wiele znakomitych formacji pochodzi właśnie z tego miasta. Zdaje się, że muzyka jest wręcz wpisana w DNA mieszkańców. Co wyjątkowego jest w Göteborgu, że jest tak inspirującym miejscem dla muzyków?

Mikael Stanne: Trudno powiedzieć, ponieważ nie mogę porównać go do niczego innego. To jest miejsce, w którym dorastaliśmy i pewnego dnia po prostu założyliśmy zespół. Myślę, że duży wpływ na to ma z pewnością göteborskie środowisko, które od zawsze było bardzo wspierające. Jeśli chciałeś założyć zespół, mogłeś po prostu pójść do jednego z centrów młodzieżowych, wypożyczyć salę prób, w której są wszelkie instrumenty, o jakich tylko mogłeś, będąc dzieciakiem jedynie pomarzyć, i po prostu zacząć grać, i już, tak zaczyna się cała magia. W dodatku nic cię to nie kosztuje. Najprawdopodobniej w tym centrum będzie też ktoś, kto wcześniej grał w zespole, a teraz swoje doświadczenie przekazuje dzieciakom. Niemalże każdy zespół, który znam, muzycy, których znam, zaczynali właśnie w ten sposób. Bardzo przykro patrzeć na to, że obecnie te centra młodzieżowe są zamykane, bo w pewien sposób zabierają szansę młodym osobom, które chciałyby rozpocząć swoją przygodę z muzyką bez konieczności inwestowania pieniędzy, których pewno nie mają. Centra dla młodzieży były też znakomitą okazją do poznawania innych muzyków, wymieniania opinii itp., mogłeś tam spędzać niemalże całe dnie i dać upust swojej kreatywności, a do tego nie musiałeś na to wydać ani grosza. Nie wszyscy mieli szansę przesiadywać w garażu rodziców, jak widzimy to w amerykańskich filmach. Centra kultury naprawdę odegrały ogromną rolę w formowaniu szwedzkich zespołów i teraz, kiedy urzędy miast tną koszty i chcą zamknąć te miejsca, zespoły, jak my czy Ghost, który również zaczynał właśnie w ten sposób, staramy się w pewien sposób wpłynąć na ich decyzję i mówimy: „Hej, nie róbcie tego. Właśnie tak zaczynaliśmy i zobaczcie, gdzie dziś jesteśmy. Centra kultury są niezbędne do rozwoju szwedzkiego przemysłu muzycznego”. Dzięki temu dla nas, jak i dla wielu innych zespołów skierowanie kroków na muzyczną ścieżkę było bardzo łatwe. Wszyscy wtedy obserwowaliśmy sukces Europe, którzy szybko wspięli się na szczyty światowych list przebojów. To tchnęło w nas nadzieję, że jeśli tylko zainwestujemy w to wystarczająco dużo czasu i energii, to nam może też się udać. Te centra kultury odegrały szczególnie ważną rolę w latach 80., czyli w czasie, kiedy byliśmy nastolatkami. To, że ktoś oferował darmową salę prób, sprawiało, że nie miałeś ochoty włóczyć się po ulicach, przesiadywać przy piwie na ławkach, tylko szedłeś w wolnym czasie do centrum kultury, a tam zawsze coś się działo. Było to niezwykle ważne dla osób takich, jak my, które niekoniecznie interesowały się sportem. Dla nas fakt, iż jest miejsce, w którym mogę rozwijać swoje muzyczne zainteresowania, było prawdziwym azylem. Nie mieliśmy zbyt wielu znajomych, byliśmy po prostu geekami, którzy kochali muzykę metalową. Nikt inny tego nie rozumiał. Później klimat na scenie muzycznej Göteborga też był naprawdę fajny. Wspieraliśmy się nawzajem, pomagaliśmy sobie. Zwłaszcza na scenie undergroundowej, na której wówczas wraz ze wspomnianymi kapelami byliśmy. W tamtym czasie mieliliśmy fanziny, zaczęliśmy wysyłać sobie kasety, dema i tego typu rzeczy. Wtedy ta muzyczna scena rozwijała się przede wszystkim w undergroundzie. Potem oczywiście przesiadywaliśmy w moim pokoju, w domu moich rodziców, u Niclasa (Engelina – gitarzysty The Halo Effect oraz byłego członka In Flames – red.) czy gdziekolwiek, gdzie tylko mogliśmy przebywać razem i dzielić się naszymi pomysłami i poglądami dotyczącymi muzyki. Jednak ogromną rolę odegrały właśnie te godziny spędzone w salach prób w centrum kultury, gdzie nie tylko próbowaliśmy swoich sił jako muzycy, ale również poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi, którzy dzisiaj są członkami innych grup, które osiągnęły sukces. A potem kilka wytwórni zainteresowało się tą twórczością, i to właśnie wtedy, mniej więcej w 1995 roku, zaczęło się to wszystko naprawdę rozkręcać. Więc jeśli miałbym wskazać jedną rzecz, która w jakiś sposób sprawiła, że tak łatwo było rozpocząć muzyczną przygodę nie tylko w Göteborgu, ale ogólnie w Szwecji, to z pewnością był to fakt, iż kiedykolwiek mogłeś zupełnie za darmo zarezerwować salę prób i zacząć grać na dowolnym instrumencie i ćwiczyć ze swoim zespołem.

Polish priest | Człowiek z metalu SHORT 1

Mój szwedzki znajomy ma własną teorię. Stwierdził, że Göteborg jest tak nudnym miastem, że nie ma tam nic innego do roboty, jak tylko założyć własny zespół. Zgadzasz się z tym?

Mikael Stanne: Ciekawa teoria. Nie sądzę jednak, żeby Göteborg był aż tak nudnym miejscem, w końcu to drugie największe miasto w Szwecji i zdecydowanie w naszym kraju, jak pewno w każdym innym, jest o wiele więcej nudnych miejsc niż Göteborg. Tu zawsze coś się dzieje, ale to zależy od tego, w jakim momencie swojego życia się obecnie znajdujesz. Będąc nastolatkiem, nie byłem znudzony, ale z pewnością sfrustrowany, jak większość młodych ludzi. Kiedy masz mniej więcej 14-16 lat, to nie wiesz, co tak naprawdę chcesz w życiu robić, zaczynasz się nad tym zastanawiać, odkrywać swoje zainteresowania, chcesz znaleźć jakiś sens w tym wszystkim. Nie było to łatwe, jednak udało nam się to dzięki fascynacji muzyką. I to właśnie dzięki temu poznałem wszystkich swoich przyjaciół. Mieliśmy wówczas naprawdę zgraną ekipę fanów muzyki metalowej, którzy także grali w różnych zespołach. Byliśmy to my, Dark Tranquillity, In Flames i At the Gates. Wszyscy mieszkaliśmy wzdłuż tej samej linii autobusowej w Göteborgu, więc w każdej chwili mogliśmy wskoczyć do autobusu i udać się na spotkanie z kumplami, z którymi godzinami mogliśmy dyskutować o muzyce. Kiedy mieliśmy 17-18 lat, to był nasz cały świat. Swoją drogą, ciekawe, że każdy z nas, który wówczas mieszkał na tej trasie linii autobusowej, zachłysnął się metalem tak bardzo, że po tych ponad 30 latach, nadal w tym siedzimy (śmiech).

Ponad trzydzieści lat temu sam tworzyłeś tę muzyczną historię. Teraz nadal od czasu do czasu na rynku pojawiają się zespoły, jak chociażby Avatar, które z lokalnej sceny szybko wypływają na szerokie wody. Czy obserwujesz lokalną scenę? Jak wygląda obecnie sytuacja w Göteborgu? Czy młodzi ludzie nadal chcą grać death metal?

Mikael Stanne: Tak, obserwuję to z dużym zaciekawieniem. Wspaniale, że obecnie w mieście jest o wiele więcej miejsc, jak np. The Abyss, w których mogą zagrać obiecujące, lokalne kapele. Jestem naprawdę szczęśliwy i dumny z faktu, że w pewien sposób wychowaliśmy nowe pokolenie muzyków. Jest wiele ciekawych kapel thrash metalowych, zespoły wykonujące metal progresywny i fajne zespoły punkowe, no i oczywiście cała masa kapel z kręgu death metalu. Więc ta muzyczna scena jest nadal żywa, ciągle się rozwija, i to jest wspaniałe. Na przykład dzieci moich znajomych są już w różnych zespołach, i wytwórnie, o których my kiedyś moglibyśmy tylko pomarzyć, pukają do ich drzwi. W takich momentach zastanawiasz się, jak to jest możliwe? Ale może właśnie, to zasługa tego, że kapele takie jak my, In Flames, At the Gates, Evergrey czy Hardcore Superstar przetarły ślady. Z pewnością w przyszłości usłyszymy jeszcze o wielu młodych kapelach, które pochodzą z Göteborga. Na pewno wiele tracę, kiedy jestem poza domem, ale jedno jest pewne, kiedy tylko wrócę do Göteborga nigdy się nie nudzę, bo nadrabiam zaległości z tego, co dzieje się na lokalnej scenie.

Wspominałeś, że kiedy zaczynałeś swoją muzyczną przygodę, z łatwością mogłeś się komunikować ze swoimi znajomymi, którzy mieszkali na trasie tej samej linii autobusowej. Dziś w erze cyfryzacji może się wydawać, że było wręcz odwrotnie. Nie mieliście przecież komórek, komunikatorów itp. Jesteś w branży od bardzo dawna, dzięki czemu mogłeś obserwować wszelkie zmiany związane z rozwojem technologii i jej oddziaływaniem na muzykę. Obecnie dużo mówi się o sztucznej inteligencji i jej wpływie na niemal każdy aspekt naszego życia, także w kwestii tworzenia muzyki. Czy uważasz, że sztuczna inteligencja naprawdę jest tym game changerem? Czy już niebawem całkowicie zapomnimy o tworzeniu muzyki w sposób naturalny, tak, jak robiliście to Wy, po prostu wymieniając się ideami? Nie będzie długich godzin spędzonych w studiach nagraniowych, bo wszystko będzie można załatwić niemalże za pomocą jednego kliknięcia?

Mikael Stanne: Nie, nie sądzę, że jest to możliwe. Kreatywność zawsze będzie ważnym aspektem tworzenia, i to nie tylko muzyki. Myślę jednak, że wielu będzie korzystać z tej technologii, na przykład przy pisaniu tekstów. Możesz coś napisać, a potem po prostu poprosić sztuczną inteligencję, aby to poprawiła w dowolny sposób, i już, gotowe. Może być to jednak zgubne, gdyż wiele osób może stwierdzić, że nie musi już wkładać w swoją twórczość tyle wysiłku, nie musi tyle ćwiczyć, uczyć się nowych rzeczy, wystarczy, że „opanujesz” sztuczną inteligencję. Ale przez to też nie uczysz się na swoich błędach, bo ich po prostu nie dostrzegasz, ponieważ sztuczna inteligencja da ci gotowy produkt. Sztuczna inteligentna może być pomocna, np. jesteśmy teraz w stanie wytworzyć znakomite wizualizacje, które mogą być użyte jako teledyski do utworów, czy efektów, które mogą nieco „podrasować” wokal czy dźwięk. Jest wiele świetnych narzędzi, które mogą pomóc w naszej pracy, sęk w tym, że trzeba wykorzystywać je z umiarem. Dodatkowo sztuczna inteligencja bazuje na tym, co już kiedyś zostało stworzone. I oczywiście, można powiedzieć, że muzycy też mają swoje inspiracje w procesie twórczym, jednak to nie to samo. Jestem przekonany, że sztuczna inteligencja wpłynie na przemysł muzyczny, ale jednak nie będzie to wpływ korzystny. Oczywiście, nie będzie to dotyczyć wszystkich artystów, jednak słyszałem mnóstwo sztucznie stworzonej muzyki i wokali. I w takim przypadku rodzi się pytanie: jaki jest tego sens? Oznacza to, że w tym wszystkim nie ma miejsca dla mnie, przestrzeni do wyrażania siebie. Jeśli „tworzysz” w ten sposób, to tak naprawdę nie robisz nic, poza aktywowaniem kilku przycisków, które stały się dźwiękiem. Jeśli nie jesteś autentyczny, w tym co robisz, to, po co w ogóle się tym zajmować? Wspaniałe w procesie kreatywnym jest to, że twój mózg cały czas jest aktywny, próbujesz rozgryźć pewne procesy, gimnastykujesz się, aby to, co piszesz miało jakiś sens, bo piszesz o rzeczach ważnych, autentycznych przeżyciach czy myślach, które kłębią się w twojej głowie, to wszystko jest częścią twojego procesu tworzenia. Ale jeśli wszystko, co masz do zaoferowania, to rzeczy wytworzone przez AI, to tak naprawdę nie masz nic. Więc to jest dla mnie najbardziej przerażające. Może sztuczna inteligencja sprawdzi się np. do tworzenia muzyki, którą słyszymy w tle w windach czy na infolinii, ale prawdziwi artyści nie powinni czuć się zagrożeni. Sam przeprowadziłem kilka takich eksperymentów. Wziąłem jeden tekst, który napisałem dla jednego z zespołów i poprosiłem o dostosowanie go do stylu innej kapeli. Efekty były dość przerażające. Ale używam AI, w innych aspektach mojego życia, kiedy np. szukam nowego telefonu komórkowego, samochodu lub czegoś takiego. Wtedy dostaję konkretną odpowiedź na moje pytanie, i to jest akurat fajne.

Żyjemy w pewnym stopniu w świecie cyfrowym. Obecnie muzyki naszych ulubionych wykonawców możemy słuchać na platformach streamingowych. Dark Tranquillity w swoim dorobku ma 13 płyt, sam masz ogromną kolekcję winyli. Czy zauważyłeś, że wraz z rozwojem platform cyfrowych trudniej jest sprzedać fizyczne kopie albumu? Czy uważasz, że nadal jest sens w ogóle wydawać albumy? Czy może wkrótce artyści zupełnie tego zaniechają i muzyka będzie dostępna jedynie online?

Mikael Stanne: Myślę, że wiele osób nigdy nie kupuje niczego na nośnikach fizycznych, i jestem w stanie to zrozumieć. Mam ogromną bibliotekę kaset VHS z filmami, mnóstwem płyt DVD, milionem płyt Blu-ray i tego typu rzeczy. Mam też, jak wspomniałaś, liczną kolekcję płyt winylowych oraz CD. Uwielbiam je kolekcjonować, wracać do nich, przeglądać je i odtwarzać. Ma to dla mnie szczególne znaczenie, kupuję je, ponieważ wiem, że dzięki temu wspieram artystów. Jednocześnie bardzo cieszę się, iż technologia poszła do przodu i wiele rzeczy dostępnych jest na platformach streamingowych. Dzięki temu mogę oglądać filmy w doskonałej jakości, a także słuchać najnowszych wydawnictw, które w streamingu brzmią równie świetnie. Niestety, większość artystów nie zarabia zbyt dużo, na tym, że ich utwory są dostępne na Spotify. Jednak mogą zarobić jeśli kupię ich płytę za 35 euro. I to jest realny zysk, a nie kilka centów, które dostajemy za dostępność naszych utworów w streamingu. Ja, podobnie, jak wiele innych osób, nigdy nie zrezygnują z kupowania albumów, kupuję także koszulki i inne rzeczy z merchu zespołów, bo wiem, że dzięki temu mogą zarobić. Cyfrowe nośniki są OK, dają nam dostęp do ulubionej muzyki czy filmu w każdym miejscu i o każdej porze, jednak nigdy nie będą w stanie zastąpić fizycznych egzemplarzy. Jednak, kiedy odwiedzam sklepy z płytami, chociażby w rodzinnym Göteborgu i rozmawiam z właścicielami, to rzeczywiście słyszę od nich, że boją się, że niedługo ich biznes upadnie. Mimo to, te sklepy nadal świetnie prosperują, ponieważ ludzie cenią sobie fakt, iż mogą wejść do sklepu, pobuszować i znaleźć jakąś perełkę. Nie myślimy też o tym, że jeśli jakaś platforma upadnie, albo dojdzie do cyberataku, to nagle wszystkie twoje playlisty, zapisane albumy znikną i nie będziesz mieć do nich dostępu. To jest najbardziej przerażająca myśl, a o to, że niebawem nie będzie już nośników cyfrowych bym się nie martwił, bo z pewnością do tego nie dojdzie.

Wróćmy na chwilę do Dark Tranquillity. W ciągu ostatniej dekady nastąpiło sporo zmian personalnych w zespole, łącznie z opuszczeniem formacji przez jeden z filarów Dark Tranquillity – Niklasa Sundina. Czy kiedykolwiek w Twojej głowie pojawiła się myśl, że może to być koniec zespołu? Albo może to być moment, w którym zespół powinien zrobić sobie przerwę, aby przemyśleć jego dalszy koncept?

Mikael Stanne: Nie, nigdy nie rozważałem takiej opcji. Za każdym razem, gdy ktoś decyduje się odejść, ma ku temu swoje powody, które staramy się uszanować. Choć często, nawet jeśli mówisz: "Ok, rozumiem, że chcesz w swoim artystycznym życiu zrobić coś innego, lub ciągłe życie w trasie nie współgra z twoim życiem prywatnym, to gdzieś z tyłu głowy masz myśl: ale, jak teraz znajdę kogoś, kto dorówna temu facetowi?". Tak było np. z Niklasem Sundinem, był członkiem Dark Tranquillity od samego początku. Kiedy zdecydował się odejść, wspierałem go w tej decyzji, bo wiedziałem, że chce pracować inaczej, spędzać więcej czasu ze swoją córką. To są naprawdę ważne rzeczy w naszym życiu, zespół stworzyliśmy przecież dla zabawy. Mimo iż Niklas zdecydował się odejść, to obecnie jest z nami związany bardziej niż kiedykolwiek (śmiech). Rozmawiamy każdego dnia, pyta, jak mija nam trasa, jak poszły koncerty, nadal przecież zajmuje się stroną wizualną okładek naszych albumów. Gdy dołączył Johan Reinholdz (gitarzysta, który obecnie jest także kompozytorem - red.), pomyślałem: "Wow, to jest naprawdę niesamowite, teraz możemy zrobić po prostu wszystko". Teraz, kiedy do składu dołączył również Christian (Jansson – bas, red.), Joakim (Strandberg Nilsson – perkusja, red.) i Peter (Lyse Karmark – gitara, red.) wszyscy jesteśmy bardzo podekscytowani, że możemy wspólnie grać. To nie jest tak, że czujemy, że spełniamy swój obowiązek i chodzimy do pracy. Każde wyjście na scenę to czysta przyjemność, kiedy ma się obok tak wspaniałych i utalentowanych muzyków. W tych momentach myślę sobie, że to najlepsze miejsce, w którym obecnie mógłbym się znajdować. Niejednokrotnie wykonując poszczególne utwory na żywo, w mojej głowie pojawiała się myśl, jak wspaniale on brzmi w tej aranżacji, że jest to najlepsza wersja, jaką do tej pory słyszałem. Jestem naprawdę szczęśliwy, patrząc na to, gdzie obecnie jesteśmy.

Jak te zmiany personalne w Dark Tranquillity wpłynęły na sposób, w jaki tworzyłeś najnowszy album „Endtime Signals”? Ten krążek ukazał się w 2024 roku i jest pierwszym, który został nagrany w zmienionym składzie, a część muzyków zdecydowała się odejść w trakcie jego tworzenia.

Mikael Stanne: To było w trakcie pandemii. Wszyscy musieli na nowo ocenić swoje priorytety. Anders Ywers, basista, zdał sobie sprawę, że kiedy wszystko wróci do normalności, to będziemy w trasie bez przerwy przez dwa lata. I miał rację. Ma świetną pracę w szkole, którą kocha, nie chciał z tego rezygnować na rzecz nieustającego życia w trasie. Powiedziałem mu, że oczywiście, będzie mi Ciebie brakować, ale jeśli czujesz, że to jest to, co jest dla Ciebie ważne, to nie powinieneś z tego rezygnować. Anders Jivarp (perkusista i jeden z założycieli Dark Tranquillity – red.), który dużo pisał przez ostatnie kilka lat, powiedział, że chyba chce spróbować czegoś innego, miał bardzo jasną wizję tego, co chce robić i coraz trudniej było mu współpracować z innymi artystami. Powiedziałem: "W porządku, w takim razie, po prostu zrób to". Tworzenie „Edntime Signals” było bardzo ciekawym procesem. Johan, który zaczął współpracę z nami podczas finalizowania przygotowań do wydania poprzedniego krążka „Moment” (ukazał się na rynku 20 listopada 2020 roku – red.) pochodzi z nieco innego środowiska i dotychczas pracował nieco inaczej niż my. Do tej pory zajmował się całym procesem komponowania zupełnie sam, miał nad tym całkowitą kontrolę. A kiedy dołączył do Dark Tranquillity, musiał nauczyć się, że działamy kolektywnie. Wspólnie rozmawiamy o muzyce, jesteśmy w tym procesie od początku do końca, eksperymentujemy, wymieniamy się myślami i pomysłami, jak ulepszyć nasze kawałki. Mimo iż był przyzwyczajony do zupełnie innego trybu pracy, to był bardzo otwarty na sposób, w który pracujemy i w końcu bardzo się w to wkręcił. Kiedy zaczynaliśmy pracę nad „Endtime Signals”, byliśmy tylko we trzech: Johan, Martin (Brändström – klawisze i elektronika, red.) i ja. I to było ciekawe doświadczenie, bo podczas tworzenia poprzednich albumów mieliśmy bardziej rozbudowany skład, więc musieliśmy wypracować więcej kompromisów (śmiech). Tym razem dużo rozmawialiśmy, wspólnie zdecydowaliśmy, jaki klimat chcemy nadać nowemu krążkowi. Postanowiliśmy także, że nie będziemy się spieszyć i damy sobie tyle czasu, ile będziemy potrzebować. To był naprawdę długi proces, ale to doświadczenie pisania albumu z chłopakami było bardzo odświeżające. Fajnie, że każdy z nas miał swoje pomysły na to, jak ulepszyć brzmienie naszych kawałków, i że udało nam się spotkać w połowie drogi, a efekt zadowolił nas wszystkich. I jeśli ten materiał spodobał się naszej szóstce, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że spodoba się również innym (śmiech).

Ty chyba nigdy nie odpoczywasz. Jesteś aktywnym członkiem czterech zespołów. Dla każdego z nich piszesz teksty. Czy wypracowałeś sobie specjalny system, aby je rozdzielać dla poszczególnych kapel?

Mikael Stanne: Hmm, nie mam żadnego systemu, choć bardzo bym chciał (śmiech). Zazwyczaj wyznacznikiem tego, nad czym obecnie pracuję, jest czas. Kiedy wiem, że rozpoczynamy pracę nad materiałem np. dla The Halo Effect, to po prostu wchodzę w ten proces i to jest wszystko, na czym się w danym momencie koncentruję. Jeśli np. robię coś dla Grand Cadaver, to tam wszystko zawsze dzieje się niezwykle szybko. Niejednokrotnie zdarzyło się, że musiałem na poczekaniu napisać tekst, dosłownie w kilka godzin. Natomiast w przypadku Cemetery Skyline pracowaliśmy nad naszym materiałem przez lata, wymieniając się pomysłami, nie wiedząc tak naprawdę, do czego nas to zaprowadzi. Więc każdy zespół pracuje nieco inaczej, i to jest super, że nigdy nie ma nudy, bo zawsze coś się dzieje, jednak w nieco innej formie. Dla mnie muzyka jest zawsze tym impulsem, punktem wyjścia do rozpoczęcia procesu pisania. Słyszę melodię i wtedy już wiem, o czym chciałbym w tej piosence opowiedzieć. Ciekawe jest też to, że każdy z zespołów komponuje w zupełnie innym stylu, więc dla mnie bardzo łatwo jest to rozróżnić w przypadku tworzenia liryki. W swoich tekstach, które piszę dla poszczególnych zespołów poruszam także inne tematy, i to jest niezwykle fascynujące. Nigdy jednak nie tworzę podczas trasy koncertowej. Dni spędzone w trasie są niezwykle chaotyczne, cały czas coś się dzieje, jest także bardzo głośno, bo w autobusie przebywa kilkanaście osób. Trudno mi się wówczas skoncentrować na pisaniu, dlatego robię to, kiedy wracam do domu i mogą zaszyć się w domowym zaciszu.

W skład The Halo Effect, który jest niesamowitym zespołem, wchodzą byli członkowie In Flames. Czy przed wydaniem pierwszego albumu mieliście obawy, że ludzie będą od Was oczekiwać, że będziecie brzmieć jak oni? Myśleliście o tym, czy po prostu zdecydowaliście, że robicie swoje i nie przejmujecie się opinią innych?

Mikael Stanne: Oczywiście byliśmy świadomi, że te porównania się pojawią. Wiadomo, jakie są nasze korzenie i to też w pewien sposób było fundamentem stworzenia The Halo Effect. Chcieliśmy wykorzystać całe swoje doświadczenie, które przez pewien czas wspólnie dzieliliśmy, ale też to, które zdobyliśmy poza In Flames do stworzenia czegoś innego, czegoś, co będzie tylko nasze. Ta grupa istniała długo przed tym, zanim ktokolwiek o niej usłyszał. Napisaliśmy już cały album, nie mieliśmy jednak nazwy, i wtedy zdecydowaliśmy, że jesteśmy gotowi, aby oficjalnie to ogłosić. Zanim wydaliśmy pierwszy singiel i wypuściliśmy teledysk, zadzwoniłem do Andersa (Fridéna – wokalista In Flames, red.) i Björna (Gelotte – gitarzysta In Flames, red.), aby dać im znać, zanim dowiedzą się o tym z mediów. Czułem, że tak będzie fair. Usłyszałem wówczas od nich, że nie mają nic przeciwko. Powiedzieli: „To nieco dziwne, ale okej, spoko, zobaczmy, co tam macie”. I w zasadzie to wszystko. Odbiór naszej muzyki był naprawdę znakomity. Często słyszymy, że nasze płyty brzmią trochę, jak dawne In Flames, trochę jak Dark Tranquillity i to jest OK, bo przecież stąd się wywodzimy.

Nie wiem, czy słyszałeś, ale wielu twierdzi, że te dwa wydania The Halo Effect są najlepszymi albumami In Flames od lat. Co o tym myślisz?

Mikael Stanne: Nie, wcale tak nie uważam. In Flames robią coś zupełnie innego. Przez lata ich brzmienie bardzo ewoluowało. Sądzę, że The Halo Effect znacznie różni się od ich twórczości. W pewnym sensie na tych dwóch albumach Niclas i Jesper spełniali swoje twórcze marzenia o death metalu i robią to naprawdę świetnie.

Widziałam, że Niclas i Jesper siedzą w studiu i pracują nad nowymi kawałkami The Halo Effect. Wasz drugi krążek „March of the Unheard” ukazał się na rynku w styczniu 2025 r. Czy zacząłeś już pisać nowe utwory?

Mikael Stanne: Choć może się to wydawać szalone, to ten album był już gotowy półtora roku temu. Jeszcze nie zacząłem, ale słyszałem już część materiału i brzmi to fantastycznie. Także niebawem coś fajnego z pewnością ujrzy światło dzienne.

Nawiązałeś kolejną znakomitą współpracę z muzykami z Amorphis, Insomnium, Dimmu Borgir i Sentenced. Choć w pewien sposób wszyscy z was grają death metal, to jednak to, co zrobiliście na tej płycie, różni się od tego, co gracie na co dzień. Jak wpadliście na pomysł założenia zespołu?

Mikael Stanne: Wszyscy znamy się od wielu lat. Markus (Vanhala – gitarzysta fińskich zespołów Insomnium i Omnium Gatherum, red.) i ja odbyliśmy wspólnie wiele tras koncertowych, podobnie, jak ja i Sande (Santeri Kallio – klawiszowiec fińskiego zespołu Amorphis, red.). Ja i Victor (Brandt – basista Dimmu Borgir, red.) znamy się niemalże od zawsze. Mieszkamy w odległości zaledwie kilku ulic. Natomiast Vesę (Vesa Ranta – perkusista rozwiązanej w 2005 roku fińskiej formacji Sentenced, red.). Więc, kiedy skontaktował się ze mną Markus i powiedział, że wspólnie z Santerim nad czymś pracują i obaj zgodnie stwierdzili, że mój głos znakomicie by pasował do ich koncepcji, nie od razu zgodziłem się w to wejść. Poprosiłem go, aby przesłał mi to, co mają. Wtedy byliśmy wraz z Dark Tranquillity na ostatniej prostej w procesie tworzenia krążka „Moment”, więc byłem w dobrej pozycji, ponieważ mój mózg był cały czas w tym kreatywnym procesie. Zacząłem więc tworzyć coś, do tych kompozycji, które od nich otrzymałem. Wysyłaliśmy sobie demówki, w zasadzie przez kolejne trzy lata, nieustannie ulepszając te piosenki, bo jednak cały czas myśleliśmy o tym, czy ludziom się to spodoba. Kiedy mieliśmy już kilka roboczych wersji, zaprezentowaliśmy to kilku naszym znajomym z branży, którzy zgodnie stwierdzili, że brzmi to świetnie. Praca nad tym projektem, to była czysta przyjemność, swoisty powiew świeżości. Będąc w trasie z Amorphis (w 2022 roku – red.) spotkaliśmy się z Santerim na śniadaniu i zdecydowaliśmy, że skoro mamy gotowe trzy kawałki, to może pora, aby rozesłać to do wytwórni i po prostu zobaczymy, co będzie dalej. Tak też zrobiliśmy. Wysłaliśmy demo do pięciu znanych nam wytwórni i ku naszemu zaskoczeniu niemalże od razu otrzymaliśmy odpowiedź od wszystkich pięciu. Każda z nich przyznała, że jest to świetny materiał i chciała go wydać. Zdecydowaliśmy się na współpracę z Century Media Records, z którymi współpracuję od lat. A potem po prostu zaczęliśmy nagrywać album, który został niesamowicie dobrze przyjęty. To było ciekawe doświadczenie. Postanowiliśmy w pewien sposób oddać hołd gotyckiemu nurtowi lat 80., bo na tym się wychowywałem, i myślę, że wyszło nam to świetnie.

Tak jak wspomnieliśmy wcześniej, wydany w październiku 2024 roku album „Nordic Gothic” Cemetery Skyline brzmi zupełnie inaczej niż wszystko, to, co robiłeś do tej pory. Czy czujesz, że poza Dark Tranquillity masz większą swobodę twórczą, możesz bardziej eksperymentować?

Mikael Stanne: Tak, zdecydowanie. Ludzie mają pewne oczekiwania co do tego, co prezentuję wraz z Dark Tranquillity. Tutaj nikt nie miał żadnych oczekiwań, zrobiliśmy coś swojego, coś zupełnie odmiennego i to było wspaniale. Jestem wdzięczny, że Dark Tranquillity jest formacją, która daje mi przestrzeń do tego, abym robił inne rzeczy poza zespołem.

Początkowo, kiedy zakładaliście ten projekt, nie planowaliście koncertów na żywo. Później jednak zagraliście na jednym festiwalu w Finlandii, a ostatecznie daliście się namówić na mini trasę klubową w Finlandii. Macie też zaplanowane wystąpienia na kilku festiwalach tego lata. Czy istnieje zatem szansa, że wybierzecie się z Cemetery Skyline w trasę po Europie, a nawet światowe tournée?

Mikael Stanne: Nie wiem. Na ten moment nie mamy takich planów. Wszyscy jesteśmy bardzo zajęci, zarówno ja, jak i Santeri (pracuje nad nowym albumem Amorphis – red.) oraz Markus (pracuje nad nowym krążkiem Omnium Gatherum – red.). Ale jeśli będzie dobry odzew publiczności, jeśli promotorzy zdecydują, że ma to sens, aby zaprezentować ten materiał na żywo w Europie czy na świecie, to czemu nie?

Z racji tego, iż działasz w czterech zespołach, to bardzo dużo koncertujesz. W jednym z wywiadów powiedziałeś, że rzeczą, bez której nie ruszasz się w trasę są słuchawki. Czego więc słuchasz podczas tournée?

Mikael Stanne: To prawda. Zawsze mam ze sobą słuchawki. Słucham wszystkich nowości płytowych, których fizyczne albumy zamówiłem sobie do domu i będę je mógł odpakować, jak wrócę. No i oczywiście demówki nowych kawałków przesłane przez chłopaków. Właśnie nagraliśmy EP-kę z Grand Cadaver, więc dziś niemalże cały dzień siedziałem ze słuchawkami na uszach słuchając różnych miksów itp. Miałem okazję posłuchać też kilku nowych rzeczy od Niclasa (The Halo Effect – red.). Więc, zasadniczo pracuję (śmiech), ale nie cały czas. Słucham też podcastów, audiobooków, wiadomości itp. To jest taki sposób na odcięcie się od tego ciągłego zgiełku, który towarzyszy nam podczas trasy. Forma relaksu i taki moment dla siebie.

W tym roku dość często odwiedzasz Polskę. Dwa miesiące temu grałeś w Warszawie z The Halo Effect, teraz jesteś z Dark Tranquillity i ponownie przyjedziesz do naszego kraju w czerwcu, aby wraz z zespołem wystąpić podczas Mystic Festivalu. Jaka jest pierwsza rzecz, która przychodzi Ci na myśl, kiedy słyszysz o Polsce?

Mikael Stanne: Uwielbiam Polskę i cieszę się, że w tym roku mam okazję odwiedzić Wasz kraj aż trzy razy. Polska zawsze kojarzy mi się z gościnnością, znakomitym jedzeniem, choć nie jestem w stanie wskazać konkretnej potrawy, dobrym piwem, a także z niezwykle pięknymi miastami. Uwielbiam Kraków, choć nie miałem okazji grywać tam zbyt często. Uwielbiam także Warszawę. Stare miasto, które jedynie „udaje” stare, gdyż zostało odbudowane zaledwie kilkadziesiąt lat temu, niezmiennie robi na mnie zawsze ogromne wrażenie. Bardzo lubię także Gdańsk i jego malownicze uliczki. Cieszę się zawsze na myśl o powrocie do Polski. Świetnie, że już niebawem ponownie będę w Gdańsku.

Rozmawiała Justyna Klorek