Pearl Jam 2024

i

Autor: Materiały prasowe - fot. Danny Clinch

recenzje

Próbując odnaleźć siłę i moc korzeni. Pearl Jam - “Dark Matter” [RECENZJA]

Po nieco ponad czterech latach Panowie z Pearl Jam powracają z nowym albumem, następcą innego, zaskakującego “Gigaton” z 2020 roku. Co właściwie serwuje nam “Dark Matter”? Czy połączenie sił z Andrew Wattem okazało się być kluczem do sukcesu? Legenda muzyki grunge najwyraźniej uznała, że chce spróbować wrócić do dawnych lat , tych swoich najlepszych muzycznie, czyli lat 90. - co z tego wyszło?

Panowie z Pearl Jam nie mieli szczęścia, wydając cztery lata temu album, zatytułowany “Gigaton”. Ten ukazał się w momencie, gdy niemal cały świat był już zamknięty w domach z powodu szalejącej w tym czasie pandemii COVID-19. Wydawnictwo było szczególnie, wyczekiwane przez fanów, gdyż przyszło im na nie czekać imponujące aż siedem lat, okoliczności premiery i promocji krążka były więc tym bardziej niekorzystne. Zaplanowana trasa nie mogła się odbyć i wyruszono w nią z opóźnieniem, dopiero dwa lata po wydaniu “Gigaton”, gdy nie ukazywały się już żadne single, gdy tak naprawdę wielu i wiele już z ery tego albumu dawno wyszła. Sama płyta spotkała się z dobrym przyjęciem krytyków i ciepłym odbiorem słuchaczy, dziś umieszcza się ją dość wysoko w rankingach wydawnictw Pearl Jam, a wracając do niej ciężko nie docenić tego eksperymentalnego charakteru, połączonego z typowym sznytem formacji. Jest ona też czymś innym od gitarowego, energetycznego “Lightning Bolt”. 

Okoliczności wydania płyty, choć jej tematyka szczególnie mocno wpisała się w to, co działo się wtedy na świecie, sprawiły, że gdzieś tak jakoś… przepadła. Pojawiła się, została odsłuchana, single, szczególnie “Dance of the Clairvoyants” były grane w stacjach radiowych - ale to tyle. Jakoś mało patrząc na to, jakim gigantem formacja stała się w latach 90. po wydaniu zupełnie przełomowego debiutu, po podążaniu własnymi, ale wciąż przebojowymi ścieżkami na kolejnych albumach i eksperymentami - mniej lub bardziej udanymi - na jeszcze kolejnych krążkach. Każdej kolejnej płycie Pearl Jam towarzyszyła jakaś dyskusja, mam wrażenie, że w przypadku “Gigaton” tej jakoś zabrakło - nie ma się co dziwić, każdy zajęty był czym innym, w przerażeniu obserwując pierwsze skutki COVID-19, czytając o odwoływanych kolejnych trasach i koncertach czy liczbach zmarłych.

Pearl Jam - ciekawostki o albumie “Ten | Jak dziś rockuje?

W oczekiwaniu na więcej

Nic więc dziwnego, że fani i fanki postanowili cierpliwie poczekać na kolejny projekt, wielu i wiele bało się jednak, ile czasu minie, aż przyjdzie nam posłuchać nowości od Pearl Jam. Tym razem jednak formacja postanowiła nie trzymać wszystkich w takiej luce czasowej, jak miało to miejsce w przypadku przerwy między wydaniem dwóch poprzednich studyjnych krążków, i już pod koniec 2022 roku, gdy jeszcze nie opadł kurz po “Gigaton Tour” pojawiły się pierwsze wieści, że rozpoczynają się prace nad nowym, dwunastym już albumem studyjnym legendy.

A opowiadać naprawdę jest o czym. Pandemia co prawda za nami, ale od ponad dwóch lat Ukraina pogrążona jest w wywołanej przez państwo rosyjskiej wojnie, a nastroje konfliktu obecne są także w innych częściach świata, patrz - Bliski Wschód. Zmienia się nasza codzienność, w której coraz więcej technologii, sztucznej inteligencji, która nadal jawi się jako zagrożenie, coś, co może odebrać ludziom ich pracę. Społeczeństwa są dziś podzielone, skonfliktowane, zestresowane, skupione na sobie, na pracy. Zdaje się, że świat pogrąża jakiś mrok, wszyscy zaś z pewnym napięciem obserwują to, co dzieje się w amerykańskiej polityce, obawiając się w jakimś stopniu wyniku nadchodzących wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. W tych najpewniej zmierzą się ponownie Joe Biden i Donald Trump, mówi się, że duże szanse na wygraną ma ten drugi, co budzi wśród wielu tym większy niepokój.

Wydawało się, że grupa, z naciskiem na Eddiego Veddera, uważnie się temu wszystkiemu przygląda i tematy te poruszy na nowym krążku. Zapewniał o tym zresztą Mike McCready w wywiadzie dla “Classic Rock” z początku tego roku. To on także zapewniał, że na płycie Pearl Jam powróci do ostrych, pełnych wściekłej gitary korzeni - co z tego wyszło?

I ty we mnie zwątpisz

Dość szybko stało się jasne, że pieczę nad albumem objął Andrew Watt - obecnie jedno z najgorętszych nazwisk na rynku producentów. To on stoi za takimi krążkami, jak “Patient Numer 9” Ozzy’ego Osbourne’a, “Every Loser” Iggy’ego Popa, “Hackney Diamonds” The Rolling Stones, czy “Earthling”, czyli pierwszym od jedenastu lat solowym wydawnictwie Veddera. Panowie dość dobrze się poznali tym bardziej, że Watt grał w koncertowym zespole artysty na trasie, promującej ten projekt. Jego angaż był więc niejako oczywisty, a w kolejnych wywiadach muzycy wręcz rozpływali się nad umiejętnościami Andrew, tym, jak wielkim fanem Pearl Jam on jest, jak na wylot zna ich wcześniejsze dokonania - czy słychać to na “Dark Matter”?

Gdy premierę miał pierwszy i równocześnie tytułowy utwór nie powiem - zawiodłam się. Tak ogromnej dozy chaosu, który tu wcale nie wydawał się być kontrolowany, dawno nie słyszałam i ciężko mi było znaleźć jakieś pozytywy. Zwątpiłam wtedy w Pearl Jam, w cały ten mający nadejść album, a nawet w pracę samego Watta, którego jestem ogromną fanką już od czasów, gdy zaczął pracować z Post Malone i Miley Cyrus. Na świecie miały już wtedy miejsca pierwsze odsłuchy całej płyty, a wrażenia po tych były… naprawdę bardzo, bardzo dobre. Uznałam, że okej, poczekam, zobaczę kolejne single, aż w końcu przyjdzie czas na całość.

Punkowa energia, od której ciężko się uwolnić

Apetyt na szczęście nieco mi się wzmógł, gdy światło dzienne ujrzał kolejny singiel. Wściekły, energetyczny, punkowy, pełen mocy i buntu “Running” - bo kto z nas w ostatnich latach choć raz nie pomyślał, żeby od tego wszystkiego uciec, pobiec najdalej, jak się da. Ja wielokrotnie, tym bardziej więc numer mocno mi podpasował - łącznie z tymi fekalnymi odniesieniami, które pojawiają się w tekście. Móc już w końcu złapać za całość, dość szybko przekonałam się, że tej punkowej wściekłości będzie tu więcej. Pięknym dowodem na to jest otwierający całość “Scared of Fear” - genialny, klimatyczny, z tajemniczym intro, wciągającą partią gitary (te solo!). Tu od razu pojawiła mi się myśl, że naprawdę, niekiedy nie jestem w stanie zrozumieć, czym kierują się osoby, które wybierają utwory, które promować będą dany projekt jako singiel. “Dark Matter” na pierwszy - i jakikolwiek - wybór to zwyczajny niewypał. Coś, co wielu i wiele mogło odrzucić, jak się okazuje mając już w ręku całość, niesłusznie. “Scared of Fear” przenosi mnie wprost do świata “Ten”, gdy Eddie wyrażał pretensję i złość do całego świata tworząc słynną trylogię “Mamasan”, której bohaterem był przecież morderca. Gdzieś otwierający “Dark Matter” numer gra mi z tą całą historią - nie mogło być lepszego początku - moc, energia i chwytliwy refren. Na dzień dobry mamy materiał na niezły klasyk. Tym lepiej, że kolejny na trackliście, “React Respond” podąża dokładnie tą samą ścieżką, z tym, że tu na pierwszy plan wysuwa się wściekła perkusja (kluczowa, choć nieco łagodniejsza jest również w “Got to Give”), stylistycznie rodem ze złotych lat 90., choć i tu na koniec pojawia się naprawdę imponująca solówka.

Łagodna odsłona

Pearl Jam od zawsze udowadniają, że takowej u nich nie brak. Tu mam na myśli bardziej kalifornijskie, nieco country brzmienie spod szyldu, na przykład “Oceans”, które Eddie Vedder kontynuował, w jeszcze bardziej intymnej i delikatnej odsłonie na swoich solowych projektach. Tu takowe dostajemy pod postacią trwającego pięć minut, w żaden sposób jednak nie nudzącego się “Wreckage”, ale też “Something Special” oraz “Won’t Tell”. Wszystkie są niemal pop rockowe, jakby idealnie skrojone pod radio - znowu, dlaczego któraś z tych kompozycji nie została wybrana na singiel? Skojarzenia z brzmieniem Toma Petty’ego, szczególnie z kultowym albumem “”Full Moon Fever” nie będą tu raczej niczym zadziwiającym. Szczególny w swoim brzmieniu jest tu jednak “Won’t Tell”, mający w sobie coś z klimatu uwielbianego przez słuchaczy “Better Man”, który, co ciekawe, nigdy nie został wydany jako singiel z “Vitalogy”, co jednak nie przeszkodziło mu stać się totalnym klasykiem. Piękną historią jest “Waiting for Stevie” - tu szczególnie warto zwrócić uwagę na tekst - słowa “You Can Be Loved By Everyone / And Still No Feel / No Feel Love” są naprawdę mocne i znaczące. Do tego mamy tu niejako dwie kompozycje w jednej - ciekawe!

Choć zaczyna się zaskakująco, kojarząc się chociażby z “Dance of the Clairvoyants”, “Upper Hand” szybko staje się przykładem rockowego klasyka, osadzonego bardziej gdzieś w latach 70., niż 90., nie bez kozery mogący jednak przywodzić na myśl nuty cudownego “Black”, tym bardziej, że również trwa niemal sześć minut. W takiej bardziej łagodnej, subtelnej odsłonie, kojarzącej się mocno z “Earthling”, ale też niejako “No Code”, będzie tak naprawdę cała druga połowa “Dark Matter” - nie oznacza to jednak nic negatywnego. To brzmienie ma w sobie klimat, nastrój i nie stara się tak naprawdę nic udowadniać, a najlepszym tego dowodem jest piękna, monumentalna, zamykająca całość rockowa ballada “Setting Sun” - połączenie mocy i subtelności akustyki. To kierunek, w którym Pearl Jam podążyli, chociażby na “Yield”.

Po prostu daj się ponieść

“Dark Matter” mnie zaskoczyła - i to pozytywnie. Dwunasty w kolejności album Pearl Jam nie tylko broni się jako całość, tym połączeniem mocy, punk rockowej energii, rodem z “Vitalogy” z subtelnością i łagodnością amerykańskiego folk rocka, ale ma w sobie te kilka małych perełek, które dla wielbicieli i wielbicielek formacji będą czymś naprawdę szczególnym, czego nieco zabrakło na “Gigaton”. Każdy i każda, kogo nieco zawiódł pierwszy singiel - “Dark Matter” jako pełne wydawnictwo oferuje sobą coś dużo więcej i coś naprawdę wartościowego. To niejako powrót Pearl Jam do korzeni, może nie stricte spod szyldu “Ten”, ale na pewno “ No Code”, czy “Yield”, może trochę też “Pearl Jam”. Andrew Watt ma w sobie taki dar sprowadzania legendarnych formacji tam, gdzie to wszystko się zaczęło i pozwala im zaczerpnąć stamtąd to, co najlepsze, nie czyniąc z tego niepotrzebnej karykatury, ale coś w rodzaju hołdu dla swojej własnej legendy przez wnikliwe w nią spojrzenie i sprawdzenie, co takiego było w nas szczególnego. że się udało, że dotarliśmy na szczyt. “Dark Matter” jest tego wykładnią.

Ocena: 8.5/10

Najlepsze utwory z płyty: “Scared of Fear”, “Running”, “”Won't Tell”, “Wreckage”, “Waiting for Stevie”

Sprawdź się poniżej w quizie o Pearl Jam!

Co wiesz o Pearl Jam? Quiz o jednej z kluczowych dla grunge'u grup

Pytanie 1 z 10
Jak początkowo miała się nazywać grupa?
Listen on Spreaker.