Piosenka „Friend of Foe?” wpada w ucho od razu. Rytm z łatwością synchronizuje wystukujące pod stołem rytm stopy, nawet jakoś tak milej się pisze na klawiaturze podążając za palcami Michała Łapaja na analogowym syntezatorze. Wizualizacja kanciastych automatów do gier typu arcade, charakterystyczne wielkie piksele, czarne sylwetki muzyków na jednokolorowym tle niczym z „Invisible Man” zespołu Queen – tak, wracamy do lat osiemdziesiątych XX wieku. Czy to źle?
Według naszej redakcji wcale nie. Artyści nie powinni czuć się skrępowani lub winni dostarczania publiczności wciąż tego samego. Skoro panowie z Riverside mieli ochotę nagrać kawałek, który brzmi jak Kombi sprzed rozpadu, z odkręconym mocniej przesterem gitary – to czemu nie? Szczególnie, że kwartet robi to w tak profesjonalny sposób, że nawet nawiązywanie do kiczowatej i trącącej dziś myszką estetyki wychodzi im zgrabnie i naturalnie. Natomiast musimy przyznać, że tego się nie spodziewaliśmy.
Grupa z Warszawy na rynku jest od ponad 20 lat. Tegoroczny album „ID.Entity” jest ósmym w ich dorobku i drugim nagranym po śmierci założyciela i gitarzysty, Piotr Grudzińskiego. Zastąpił go Maciej Meller i właśnie na tej płycie po raz pierwszy pokazał swój styl gry i komponowania.
