w 1993 roku Ron Halford zdecydował się na dla wielu i wiele niezwykle zaskakujący krok. Muzyk postanowił opuścić skład zespołu Judas Priest i powołał do życia własną formację, Fight, która jeszcze w tym samym roku zadebiutowała albumem War of Words. Grupa istniała raptem do 1995 roku, a już rok później Rob połączył siły z gitarzystą Johnem Lowery, z którym stworzył projekt 2wo. Ten jednak również był niezwykle krótkotrwały, aż w końcu w 1999 roku Halford powołał do życia zespół, który miał mu towarzyszyć w karierze solowej.
Takową muzyk rozpoczął oficjalnie w 2000 roku wydaniem albumu Resurrection, na którym znalazł się kultowy już duet z Brucem Dickinsonem, czyli The One You Love to Hate. W kolejnych latach Rob wydał jeszcze dwa wydawnictwa: Live Insurrection oraz Crucible, a kolejno w 2003 roku powrócił do Judas Priest. Halford pozostaje w składzie ikon heavy metalu do dziś, a najbardziej aktualnym jego solowym krążkiem pozostaje Celestial z 2019 roku - czas więc na coś nowego?
Rob Halford pójdzie... w jazz?
Muzyk już od jakiegoś czasu daje do zrozumienia, że ma w planach wznowienie autorskiej działalności, przyznaje przy tym od razu, że chodzi mu po głowie wydanie czegoś w zupełnie innym, a jednak równie bliskim mu klimacie, jakim jest... jazz!
Teraz w wywiadzie dla "Ultimate Classic Rock" Halford przyznał, że jako wielkiemu fanu zmarłego w 2023 roku Tony'ego Bennetta, obecnie chodzi mu po głowie myśl, aby nagrać i wydać album, który będzie hołdem dla jego idola. Na takim projekt miałyby się złożyć wykonywane przez Halforda jazzowe klasyki, oryginalnie nagrane właśnie przez Bennetta. Rob w swoim stylu stwierdza, że jest już starym człowiekiem (25 sierpnia świętował 74. urodziny) i na tym etapie swojego życia i kariery może robić de facto to, co chce, a czego nie odważyłby się jeszcze kilka lat temu. Co ciekawe, swego rodzaju inspiracją dla Roba pod tym kątem jest... Lady Gaga, która nagrywała z Tonym Bennettem, a w Las Vegas grała serię jazzowych koncertów.
Jest tyle muzycznych rzeczy, które chciałbym zrobić. Ostatnio śpiewałem Tony'ego Bennetta pod prysznicem i słuchałem swojego głosu, myśląc: "Czy odważę się zrobić coś takiego?". A potem pomyślałem: "Jestem starym człowiekiem, mogę robić, co mi się, ku**a, podoba!". Uwielbiam Tony'ego Bennetta. Byłem smutny, jak wielu z nas, kiedy odszedł. Był ikoną i drogowskazem. Uwielbiam wszelkiego rodzaju wokalistów. Miłość do tego, co potrafi głos, zawsze mnie pociąga – pomysły, wyobraźnia, jak Lady Gaga robiąca swoje w Vegas, kiedy zajmuje się jazzem. Więc tak, bardzo bym chciał to zrobić. Nie wiem, jak bym się do tego zabrał, ale lepiej, żebym się pospieszył, skoro mam zamiar coś takiego zrobić - stwierdził Rob Halford.