Mamy 5 lipca 2025 roku. Niektórym z nas udało się być może dostać bilety i dotrzeć na położony w Birmingham stadion Villa Park, miliony jednak zasiadło tego dnia przed telewizorami, aby na własne oczy zobaczyć ostatni koncert Ozzy'ego Osbourne'a. "Książę Ciemności" ze swojego pożegnania ze sceną zrobił jedyne w swoim rodzaju metalowe święto, gwiazdami którego byli także jego przyjaciele z zespołu, w którym zaczynał, dzięki któremu stał się legendą.
To Black Sabbath uznaje się dziś za pionierów heavy metalu. Ta czwórka młodych chłopaków z robotniczych rodzin z Birmingham osiągnęła w historii coś, co udaje się tylko nielicznym. Ozzy Osbourne, Tony Iommi, Geezer Butler i Bill Ward latem tego roku oficjalnie pożegnali się ze swoimi fanami i fankami, a wszystko to przy ich udziale oraz przy wsparciu zespołów i wykonawców, których zainspirowali. Wtedy chyba nikt nie spodziewał się, że to naprawdę ten jeden, ostatni raz, gdy widzimy Ozzy'ego i Black Sabbath na scenie, na żywo...
22 lipca, godziny wczesnowieczorne, lato, więc było jeszcze jasno. Chyba na zawsze zapamiętam, jak szybko biegłam z przejażdżki rowerowej do komputera, nie mogąc uwierzyć w to, że trzeba przekazać Wam wieści o śmierci samego Ozzy'ego Osbourne'a. Muzyk zmarł w wieku 76 lat zaledwie nieco ponad dwa tygodnie po ostatnim występie. Dziś już wiemy, że pochowany pod koniec lipca w swoim Welders House Ozz zmarł na atak serca, a lekarze walczyli o jego życie przez kilka godzin. Na tym etapie wiedzieliśmy, że choć zszedł ze sceny, "Książę Ciemności" miał bardzo, bardzo dużo planów na przyszłość.
Nikt tak nie opowiada o sobie
Mówiło się o nowej płycie, o dokumencie o ostatnich latach życia, o planowanych kinowych pokazach zapisu "Back to the Beginning", aż w końcu sam Osbourne potwierdził, że w głośnej autobiografii Ja, Ozzy nie opowiedział nam jeszcze wszystkiego o sobie, a to, co działo się u niego w okresie od 2018 do 2025 roku zasługuje na oddzielną historię.
Na 7 października (premiera światowa) zapowiedziano wydanie drugiej autobiografii ikony. Last Rites miało skupiać się na tym, co miało miejsce całkiem niedawno, a przede wszystkim przybliżyć czytelnikom to, co zadziało się w tym czasie ze zdrowiem Ozzy'ego. W tle śmierci artysty świadomość tego, że przyjdzie nam czytać jego ostatnie słowa wydawała się w jakimś stopniu metafizyczna - i zapewniam Was, że uczucie to nie upuszcza, gdy trzyma się w ręku Ostatnie namaszczenie, a kolejno niemal połyka to, co pisze Ozz (wraz z Chrisem Ayresem).
Dziś już wiemy, że "Książę Ciemności" pisał wydane w Polsce 15 października nakładem wydawnictwa In Rock Ostatnie namaszczenie do swoich ostatnich dni. Muzyk włożył w opowieść całe serce - i to rzeczywiście czuć.
Podróże do przeszłości
Zacznijmy od tego, czego nikt nie lubi, czyli od wad (ale na szczęście nie jest ich dużo!). Po pierwsze, Ozzy robi sporo wycieczek do przeszłości i nie ma w tym nic złego - rzecz w tym, że przywołuje on wiele sytuacji, zdarzeń, które nie są żadnym zaskoczeniem i są już opinii publicznej bardzo dobrze znane. Osbourne próbuje jakoś dotknąć też tematu konfliktu między nim a Geezerem Butlerem oraz Billem Wardem. Od początku czuć, że Ozz czuje się im winny - to chyba tylko i wyłącznie dlatego nie rozwija tych kwestii, nie wyjaśnia, co dokładnie między nimi zaszło. Może w myśl tego, że udało im się dogadać, to nie chce przywoływać gorszych chwil? Być może, ja jednak liczyłam na nieco więcej "od kuchni".
Na szczęście w Ostatnim namaszczeniu jest zdecydowanie dużo więcej plusów. Ozzy, podobnie jak w poprzedniej autobiografii, nie bierze jeńców i z szczerością godną podziwu opowiada o swoich uzależnieniach, problemach rodzinnych, o trudnej, pełnej miłości, ale również toksycznej relacji z Sharon Osbourne. Najwięcej jest tu jednak o tych problemach zdrowotnych. Niemal namacalnie czuć z kartek książki ten ból, tak fizyczny, jak i emocjonalny, jaki Ozz czuł, gdy przeżył niefortunny skok na łóżko, a do tego coraz bardziej zaawansowany stał się jego Parkinson.
Osbourne nie boi się pokazać czytelnikowi jako człowiek słaby, niedomagający, nie będący w stanie poradzić sobie z podstawowymi czynnościami i wymagający niemal ciągłej, stałej i niezwykle zaawansowanej pomocy. Ozzy chce się pokazać prawdziwego - to właśnie ta szczerość od zawsze stanowiła klucz w jego relacji z fanami. Tak, jak muzyk nie ukrywał się ze swoimi ciągotami do używek i alkoholu - tak nie ma zamiaru ubarwiać tego, jakie w dłuższej perspektywie mogą one przynosić efekty. Ciężko czyta się fragmenty o nieudanej operacji, o bólu, walce o siebie - ale też o odzyskiwaniu swojego imienia wbrew wszystkim przeszkodom. Ozzy nie boi się też uderzyć w pierś, wziąć winę za to, że nie był dobrym ojcem i mężem, zapewniając przy tym, że dziś stara się jak może, a rodzina jest dla niego najważniejsza. Szczerość - to dla niego zawsze była podstawa.
Nie będzie drugiego takiego
Nie jest jednak non stop smutno! Ozzy nawet w tych najgorszych, najbardziej przykrych, tragicznych czy nawet upokarzających sytuacjach jest w stanie odnaleźć dozę jakiegoś pozytywu. W Ostatnim namaszczeniu muzyk oddaje hołd swojej rodzinie, opisując różne z nimi sytuacje. Dla melomanów smaczkami będą liczne opowieści Ozza o jego spotkaniach, przygodach z kolegami (raczej mężczyznami) po fachu. Co tam się w tym świecie działo! Również powracając do czasów Black Sabbath, Osbourne zdaje się je widzieć jako okres w jego życiu, bez nastąpienia którego byłby nikim, oddając do tego palmę pierwszeństwa w zespole Tony'emu.
Czytając Ostatnie namaszczenie Pan Ozzy daje nam też naprawdę sporo powodów do śmiechu. Wspomnę tylko delikatnie o pewnych historiach z ekskrementami i petardami (dwie różne!) w rolach głównych. Ciekawym zabiegiem jest w tej książce przeplatanie różnych linii czasowych - Ozzy raz jest w latach 80., by za chwilę obudzić się na szpitalnym łóżku ponad 30 lat później. Sprawia to, że zmienia się ciężar przywoływanych opowieści i nie są one monotonnie, jednoznacznie ciężkie, emocjonujące (jak ostatni rozdział o powrocie do ojczystej Wielkiej Brytanii i pożegnalnym występie) czy aż nadto ciężkie.
Z autobiografii bucha wręcz miłość Ozzy'ego do muzyki. Czuć to szczególnie w sposobie, w jaki pisze o nagraniach ostatnich dwóch płyt: Ordinary Man oraz Patient Number 9. Osbourne wskazuje wprost: muzyka zawsze mnie ratowała.
Ostatnie namaszczenie dziś czyta się wręcz jako pożegnanie, niemal spowiedź Ozzy'ego Osbourne, a sam tytuł, w kontekście śmierci artysty, brzmi niemal jak ponury żart. Taki jednak był "Książę Ciemności" - i takiego go zapamiętamy. Ostatnia autobiografia artysty to uzupełnienie tego, co dostaliśmy w Ja, Ozzy. Tak samo, jak poprzedniczka, powinna ona stać się pozycją równie kultową i obowiązkową dla wielbicieli szeroko pojętej popkultury. Jak żegnać się to tylko tak - szczerze, nie kryjąc bólu i słabości, ale także wdzięczności i radości z tego, co udało się osiągnąć, a to oczywiście wszystko dzięki fanom, którzy dla Ozza byli najważniejsi. Oni na pewno zadbają o to, aby o "Księciu Ciemności" świat nigdy nie zapomniał.