Jerry Lee Lewis

i

Autor: Harry Hammond/Victoria and Albert Museum

Nazywano go „The Killer”, był bogiem rock’n’rolla i spadł na samo dno. Podniósł się i wrócił na szczyt

2022-11-02 16:14

Historia Jerry’ego Lee Lewisa to materiał na film. Nie, na serial, długi, gęsty fabularnie, pełen zwrotów akcji, dramatycznych decyzji, wzlotów i upadków, kilka sezonów przykutych do ekranów widzów gwarantowanych. 28 października zmarł w wieku 87 lat człowiek, który mógłby swoją biografią obdzielić kilka osób.

Dlaczego w ogóle zabierać się do wspominania jakiegoś starszego siwego pana, który swoją świetność miał dawno temu i tak naprawdę popkultura jest już o lata świetlne do przodu w porównaniu do rewirów, w których on się poruszał? Ponieważ to właśnie on pokazał światu co to znaczy rock’n’rollowe życie, ustawił bardzo wysoko poprzeczkę jeśli chodzi o zachowanie sceniczne, a ilością skandali mógłby zawstydzić chłopaków z wielu dzisiejszych kapel.

Queen - najlepsze występy na żywo legendarnego zespołu / Eska Rock

Znacie go przede wszystkim z rock’n’rollowych przebojów „Great Balls Of Fire!” czy „Whole Lotta Shakin' Goin On". Wywracający krzesło pianista, który na stojąco wygrywał szalone rytmy, nierzadko pomagając sobie nogą. W latach 50-tych miał ksywę „the Killer” i uchodził za jednego z najdzikszych scenicznie artystów.

Jego kariera rozwijała się fantastycznie aż do 1958 roku, kiedy reporterzy wyśledzili jego skrzętnie skrywany prywatny sekret. Jerry podróżował w towarzystwie nowej partnerki. Zdążył już przyzwyczaić fanów po 2 rozwodach, że w jego życiu prywatnym jest równie żywiołowo co na scenie, jednak nikt nie spodziewał się, że partnerka będzie tak młoda. Myra Gale Brown miała mieć zaledwie 13 lat w chwili ślubu z muzykiem, a dodatkowo była jego kuzynką 1 stopnia. W Wieku 14 lat urodziła mu pierwsze dziecko, kolejne cztery lata później. Po upublicznieniu tej informacji większość fanów odwróciła się od muzyka, a jego trasa koncertowa została przerwana po 3 występach.

Małżeństwo z Myrą nie przetrwało, ale nie było ani pierwszym, ani ostatnim. Ostatni raz Lewis żenił się w 2012 roku i był to jego siódmy raz. Łącznie miał także szóstkę dzieci. Choć nazywano go „the Killer” na szczęście nikogo nie zabił, ale bywał naprawdę blisko. Podczas imprezy w 1976 strzelając do butelki coli kula zrykoszetowała w brzuch jego basisty, Butcha Owensa, który na szczęście przeżył. W tym samym roku aresztowano Lewisa pod zarzutem próby zastrzelenia Elvisa Presleya. Wracając z klubu Vapors w Memphis pędził Lincolnem Continentalem mając ze sobą butelkę szampana i naładowany pistolet. Oczywiście trzeźwy nie był, więc skończyło się kolizją z bramą wejściową. Ostatecznie zarzut zamachu na Elvisa odwołano, ale odpowiadał za pijaństwo i wymachiwanie bronią.

Zatargi z prawem miał także ze względu na finanse. W 1979 roku amerykański fiskus dopatrzył się zadłużenia na łączną sumę około 274 tysięcy dolarów. Żeby to spłacić musiał oddać kilka samochodów, traktor, pięć motocykli, instrumenty, broń i wiele innych rzeczy. Próby wyciągnięcia się z zadłużenia trwały 9 lat, a w 1988 muzyk ogłosił bankructwo.

Co ciekawe, takie wydarzenia jak bankructwo, wypadki, odwrócenie się od niego fanów i wreszcie tragiczne zgony dwóch synów (Jerry Lee “Junior” Lewis Jr. zginął w wypadku samochodowym, a Steven Allen utonął w wieku zaledwie 3 lat) oraz jednej z żon (zaledwie 5 miesięcy po ślubie przedawkowała metadon, choć podobno miała także w chwili odnalezienia ciała koszmarne obrażenia fizyczne) nie zgasiły jego artystycznej pasji. Owszem, przez większość życia nadużywał alkoholu, brał rozmaite prochy, jednak to także go nie zatrzymało. Po załamaniu kariery wrócił dekadę później i odnalazł się na scenie country.

W kolejnych dekadach przywoływali go popularni artyści, którzy gęsto z niego czerpali, jak choćby Bruce Springsteen. Wielu z nich zabrało także głos po jego śmierci. Jerry’ego wspomnał Elton John, Keith Richards, Mick Jagger, Ringo Star, Gene Simmons i Slash. Swoje występy z nim wspominał także Kid Rock.

Mówiono o nim, że nie gra rock’n’rolla, ale jest rock’n’rollem i jest w tym sporo prawdy. Aż dziw, że człowiek, który w tak bezlitosny sposób doświadczał swoje ciało używkami, przetrwał wiele tragedii, z których część sam spowodował, dożył 87 lat, a nawet po wylewie w 2019 roku jeszcze kilka razy wystąpił i grał z ogniem stare kompozycje.

Z pewnością jest to muzyk, którego nie można pominąć jeśli chce się poznać duszę rocka. Jego żywiołowość, kompozycje i styl życia odcisnęły piętno na popkulturze i stały się wyznacznikiem straceńczego etosu rockersów, których życie przypomina rozpędzoną ognistą kulę. Taka kometa zostawia w historii swój ślad na zawsze, choć po drodze niszczy wiele rzeczy i wypala to, co stanie jej na drodze. Jerry na pewno nie jest wzorem do naśladowania jeśli chodzi o życie osobiste, rodzinne czy dbanie o zdrowie. Był jedyny w swoim rodzaju i jak nikt inny potrafił doprowadzić fortepian do krzyku.