W chwili premiery swojego debiutu Korn nie był jeszcze tak bardzo powszechnie znanym zespołem. Formacja miała pewną bazę fanów, a do tego zwróciła uwagę nowego grona słuchaczy za sprawą nieoczywistego brzmienia swojego krążka, na pozycję musiała jednak jeszcze nieco popracować.
Drogą ku temu stały się koncerty. Takowych między 1994 a 1996 rokiem Korn zagrał... ponad dwieście. Przyniosło to efekty, gdyż Korn powrócił na listę Billboard 200 i wspinał się po kolejnych pozycjach coraz wyżej i wyżej. W końcu w połowie 1995 roku płyta pokryła się złotem. Panowie dosłownie rzucili się w wir występowania i to u boku samego Ozzy'ego Osbourne'a - a co za tym idzie także nie obce stały się jej realia życia w trasie. Używki i alkohol stały się czymś na porządku dziennym w zespole, co, jak się w końcu okazało, stało się na pewnym etapie sporą przeszkodą.
Czas nagrać coś nowego
W końcu wiosną 1996 roku grupa zrobiła sobie wolne od koncertowania i postanowiła zaszyć się w studiu. Łatwo nie było, gdyż w trakcie nagrań wszyscy postanowili być trzeźwi, co było sporą nowością w stosunku do tego, w jakich warunkach Korn działał w ostatnich dwóch latach.
Nagła i wymuszona niejako trzeźwość, a do tego oczekiwania wobec grupy po tym, co działo się wokół jej debiutu spowodowały, że cała atmosfera była dość napięta. Z czasem jednak z młodych, wciąż jakby nie patrzeć początkujących muzyków, niemal tryskać zaczęła kreatywność. Pod względem brzmieniowym kapela trzymała się już przyjętego kursu, zdecydowała się jednak nadać mu nieco ciężkości i szybkości. Sam proces nagrań różnił się w stosunku do debiutu - tam wzięto na warsztat piosenki, które istniały już od jakiegoś czasu. Tu Korn postawił na spontaniczność i pewną dozę szaleństwa, wyrazem czego jest chociażby Twist. Za sterami producenta po raz kolejny stanął Ross Robinson - tylko on był w stanie wyłuskać z Korna to, co najlepsze.
Nowa energia - i spore ilości napojów wysokoprocentowych, od których muzykom nie udało się ustrzec - znacząco wpłynęły na klimat płyty. Na pierwszy plan pod kątem kompozytorskim wysunął się tu niespodziewanie Arvizu. To on przynosił pomysły, które kolejno cały zespół rozwijał skupiając się najpierw na stworzeniu muzyki, a dopiero potem do akcji wkraczał Jonathan Davis ze swoimi tekstami i partiami wokalu. Pomimo wszystko, po latach grupa raczej zgodnie będzie twierdzić, że jej drugi album nie należy do grona ulubionych, ze względu na chaotyczne i przyspieszone nagrania całości - nie pomagała też odczuwalna presja.
Czas na drugi rozdział
W końcu, dwa lata po premierze debiutu, Korn powrócił z kolejnym krążkiem. Life is Peachy ujrzał światło dzienne 15 października 1996 roku i spotkał się z raczej mieszanymi recenzjami krytyków. Ci zwracali uwagę na raczej mały progres w stosunku do pierwszej płyty, choć chwalono całość za jakość muzyki i wciąż coraz lepiej brzmiący wokal Davisa. Media raczej pominęły premierę - a wydawnictwo i tak zadebiutowało na trzeciej pozycji Billboard 200. Projekt jako pierwszy singiel promował kawałek No Place to Hide, który zapewnił Korn równocześnie pierwszą nominację do Grammy. Po premierze Life is Peachy formacja nie zmieniła swoich nawyków i rzuciła się w wir koncertowania - tym razem u boku Limp Bizkit, Toola czy Metalliki.
Co skrywa drugi album zespołu? Sprawdź w galerii: