Już w latach 50-tych nie było wątpliwości, że „Nie ma jak show biznes” – to tytuł filmu z Marylin Monroe, ale też i prawda: żadna inna branża nie rządzi się tak brutalnymi prawami dżungli. Ba, nawet naturalni mieszkańcy lasów deszczowych lub ostępów afrykańskich mogliby nie poradzić sobie mimo kłów i pazurów w starciu z korporacjami, koncernami, mediami, krytyką, fanami i jeden diabeł wie czym jeszcze. A może nawet on nie wie?
Są jednak tacy, którzy gotowi są zmienić się zupełnie by pozostać na topie. Czy to oznaka braku kręgosłupa? A może to doskonałe wyczucie rynku i umiejętność połączona z intuicją?
1. Alice Cooper
Zaczynał od psychodelii, gdy nastała moda na glam rock, osiągnął w nim mistrzostwo. Po wygaśnięciu tej mody gładko przeszedł w latach 80-tych w święcący wtedy tryumfy heavy metal, a gdy i ten został pogrzebany przez grunge, zmienił stylistykę na cięższą i mroczniejszą. Wreszcie po latach wrócił do rockowej szkoły z Detroit. Jak daleka jest droga od „Pretties for You”, przez „Welcome to my nightmare”, „Hey stoopid” aż po „Brutal Planet”? Potrafił dopasowywać się do kolejnych dekad, dzięki czemu wciąż mógł realizować swoje rockowe spektakle i pozostawać bohaterem wyobraźni kolejnych pokoleń fanów.
2. Krzysztof Zalewski
Gwiazda polskiej sceny zaczynała jako zaangażowany i pełen wiary muzyk heavy metalowy. Krzysztof miał nadzieje, że zwycięstwo w programie „Idol” pomoże mu wypromować założony z przyjaciółmi Loch Ness i wprowadzić na polską scenę nową jakość. Stało się inaczej, a po wielu latach gry jako sesyjny muzyk wydał swój materiał w niczym nie przypominający dawnych pasji. Warto jednak tu dodać, że dorosłe wcielenie artysty okazało się dla niego strzałem w dziesiątkę, a publiczność pokochała jego muzykę i teksty, zostawiając metalowe wcielenie w zakurzonej przeszłości.
3. Paradise Lost
Metalowa grupa z Wielkiej Brytanii zaczynała od okrutnego death metalu okraszonego od czasu wolnymi wstawkami ze sceny doom metalowej. Nie było tu mowy o delikatności, melodia była absolutnie podporządkowana potrzebie siania dźwiękowej zagłady. Zło i niedobro w czystej formie. Lata jednak minęły i grupa zupełnie zmieniła charakter. Odnalazła się w melodyjnych utworach, skręciła w stronę gotyku i znacznie zmniejszyła ciężar grania. Owszem, dalej zdarza im się mocniej odkręcić przester, ale jest to już zupełnie inne granie: już nie brutalne, a melancholijne. Nie wściekłe, a raczej mrocznie smutne. Czy gorsze? Absolutnie nie! To przypadek, gdy fani przyjęli zmianę z radością, a rynkowo pomogła ona grupie.
4. Green Day
To ciekawy przypadek. Zaczynali od punka, jednak gdy złagodzili brzmienie i poszli w stronę radiowo-przyjaznego rocka udało im się przebić przez mur z alternatywy do głównego nurtu rynku muzycznego, a płyta „American Idiot”, która z punkiem nie ma nic wspólnego, stała się dla nich drzwiami do nieśmiertelności artystycznej. To wszystko jednak ma swoją cenę, przez lata 90-te i na początku lat 00-wych byli wymieniani przez fanów punka na szczytach wszystkich list najbardziej sprzedanych zespołów w historii tej muzyki.
5. The Bee Gee’s
Co oni tu robią? Otóż pokazują jak można wiele zmienić by w końcu osiągnąć gigantyczny sukces. Czasem po prostu wystarczy zmienić wszystko: fryzurę, styl muzyczny, ubranie, instrumenty. Zamienić gitarowe piosenki na hity disco (gdy oczywiście było modne) i gotowe – sukces gotowy. Nie oni pierwsi, nie ostatni, warto pamiętać, że z disco flirtowali także muzycy KISS w utworze „I Was Made For Loving You”, który także sprzedał się doskonale. W przypadku Bee Gees zmiana była naprawdę duża. Zobaczcie sami. Warto było? Dla ich kariery na pewno.