Pełen tytuł tego wiekopomnego dzieła brzmi "Death Rider in the House of Vampires". Mocne prawda? Chyba na tyle, że w ramach uproszczenie głównie przedstawia się go jako po prostu "Death Rider", ale i to wystarczy by nie mieć wątpliwości, z czym będziemy mieć do czynienia. Dziki Zachód, rewolwerowcy, wampiry i nawiązania do spaghetti-westernów, czyli klasyków w rodzaju trylogii dolarowej czy "Django" (tego oryginalnego, nie wersji Quentina Tarantino).
Kino klasy B samo w sobie najczęściej oferuje rozrywkę, bo chcąc straszyć lub szokować, ze względu na ograniczenia budżetowe, a czasem i w talencie ekipy, jest po prostu śmieszne. Jest jednak nisza w tej niszy, czyli przemyślane kino tego typu, filmu celowo kampowe, tworzone z miłości do tego co dziwaczne, makabryczne, w złym guście, a i przy okazji zabawne. Takie produkcje potrafią być prawdziwymi perełkami, nasyconymi nawiązaniami, dobrze zagranymi i wyprodukowanymi. Wystarczy wspomnieć serię przygód Maczety z Dannym Trejo. Jest tego znacznie więcej.
"Death Rider" jest przykładem właśnie takiego kina, gdzie wszystkiego jest za dużo, gdzie wszystko jest za bardzo. To źle? Zdecydowanie nie, o to właśnie chodzi! Danzig zawsze kochał komiksowość, przesadę, nie od parady współpracuje z genialnym komiksowym twórcą Simonem Bisley'em, który malował mu okładki, grafiki promocyjne, ale też rysował najlepsze komiksy o antybohaterze LOBO, którego znają także polscy fani.
Czego spodziewać się po filmie? Mroku, horroru, ale i czarnego humoru oraz erotyki, którą Danzig równie kocha jak komiks i grozę.
 
                   
             
            
        ![Florence + The Machine coverują Lady Gagę w trakcie sesji radiowej [WIDEO]](https://cdn.galleries.smcloud.net/t/galleries/gf-C2Ti-ai61-W18h_florence-welch-lady-gaga-300x250.jpg) 
            
         
            
         
            
         
         
         
         
         
         
         
            
        