Szatan? Ale o co chodzi? Najgorsze okładki świata #66

i

Autor: Pixabay

Szatan? Ale o co chodzi? Najgorsze okładki świata #66

2023-11-21 15:18

Skoro dotarliśmy do odcinka o tak bliskim NUMEROWI BESTII to trzeba zbadać jakiś mroczny trop, prawda? Jednak znalezienie kiepskich okładek w świecie metalowym jest troszkę jak zabieranie dziecku lizaka, zatem nie będziemy się aż tak znęcać. Zamiast tego przyjrzymy się pewnej płycie, która zaskakuje na wielu polach i oczywiście z Rogatym ma sporo wspólnego.

Z czcicielami Zła, niezależnie od jego formy, problem polega na tym, że ich estetyka strasznie szybko się starzeje i przechodzi z mroku przez śmieszność po żenadę. Trudno jest naprawdę być szczerze złym nie narażając się na śmieszność lub przynajmniej przesadne zadęcie charakterystyczne dla nastoletnich młodzieńców starających się budować tożsamość na kontrowersji. Tak, my też tam byliśmy, też to robiliśmy i wracamy do tego z ciarkami żenady na plecach. No, ale prawdy nie zmienimy: nie jest łatwo być złym na poważnie.

Próbował to robić między innymi jeden z najsłynniejszych satanistów w historii: Anton LaVey. Twórca amerykańskiego Kościoła Szatana w latach 60-tych i 70-tych był dla konserwatywnej Ameryki złem wcielonym i postacią, którą straszyło się po nocach. Oprócz opracowania rytualnej strony swojego kultu wydawał także książki i płyty. Najsłynniejszym jego dziełem jest oczywiście „Biblia Satanistyczna”, gdzie przedstawia swoją doktrynę. Można w niej znaleźć odniesienia do Fryderyka Nietschego, Ayn Rand, Aleistaira Crowley’a i doktryny społecznego darwinizmu.

Oczywiście swój image satanisty LaVey starał się budować i utrzymywać zarówno publicznie jak i prywatnie. Stąd właśnie rytualne ogolenie głowy, charakterystyczne szaty, peleryny, biżuteria. Podobnie jak dzisiaj trudno jest nie zachichotać przy wczesnych teledyskach grupy Immortal oraz przesłuchań fanów takiego grania do telewizyjnych talent shows, napinka LaVey’a na bycie złym jest dziś po prostu zabawna. Jednak bądźmy szczerzy, tak czy owak, kochamy zarówno Immortal jak i trykotowe czasy Iron Maiden. Kicz nam nieobcy, kamp i przesada bywa wspaniała. Po prostu potrzebuje dystansu do siebie.

- Dlaczego Bóg ma takich fajnych wiernych, a my dostajemy tylko takich idiotów – skarży się demoniczny klaun Violator w ekranizacji komisku „Spawn” z 1997 roku. Jeśli go nie widzieliście, nie musicie nadrabiać, ale soundtrack z niego jest po prostu genialny! To jednak zupełnie inny temat, a my tymczasem wracamy do nieszczęsnych satanistów.

Ten trop doprowadza nas z powrotem do LaVey’a, który wydał w życiu kilka płyt, ale jedna z nich przykuła naszą uwagę. Krążek „Satan takes a holiday” jest… No właśnie jest. Nie do końca wiemy czym, bo sam tytuł implikuje, że Zły wybrał się na wakacje i chyba chce odpocząć. Okładka, z drugiej strony, jest bardzo „prawdziwa” i zgodna z doktryną. A zawartość? Tutaj dopiero jest ciekawie. LaVey najwyraźniej zakupił syntezator i zakochał się w jego brzmieniu. Album został wydany w 1995 roku, na 2 lata przed śmiercią artysty. Usłyszymy na nim melodie z pierwszych trzech dekad XX wieku, zaśpiewane z operowym zacięciem. Piosenki o miłości, tematy z filmów, a nawet operetki! Jeśli spodziewaliście się metalu, albo przynajmniej okultystycznej psychodelii, przeżyjecie prawdziwy szok kulturowy i właśnie dlatego ten album ma miejsce w naszym cyklu.

Z pewnością zauważyliście, że klamrą spajającą nasze teksty mogłoby być powiedzenie „pozory mylą”, tak jest i tym razem. Satanista nagrał sobie utwory dla frajdy, ale w kontekście budowanej przez całe życie mrocznej persony trzyma się to kupy jak pozlepiane na klajster cegły podczas tornada. Oczywiście polecamy serdecznie zmierzenie się z tym krążkiem, a następnie posłuchanie samego LaVey’a, który opowiada o swoich doświadczeniach duchowych. Jest to… interesujące i pozwala go znacznie lepiej zrozumieć. Po latach raczej nikogo nie przerazi, za to kilka postulatów może wydać się… zasadne. Jednak i tutaj doradzamy zdrowy dystans!

Najlepsi wokaliści rockowi wszech czasów - Polska