Trudno sobie wyobrazić jak wyglądałby Elvis Presley występujący na scenie festiwalu w Opolu, albo kabaretowej estradzie początku lat 90-tych XX wieku. Wolność już mamy, do Polski wdziera się kapitalizm, panuje masowy zachwyt nad wszystkim co zachodnie, amerykańskie, rzeczowniki "Ameryka" albo "Europa" bywają używane w zastępstwie słów "profesjonalizm" albo "luksus". Oczywiście kolejne lata przyniosą bolesną weryfikację początkowego entuzjazjmu, ale wiemy już, że tak to w każdej historii bywa, także tej prawdziwej.
Gdyby Elvis Presley grał w Polsce w tamtych czasach z pewnością stałby w pewnym artystycznym rozkroku: pomiędzy tym, z czego wyrósł, czyli sztuką czasów PRLu: napuszoną i dość pustą ze strony władz oraz naznaczoną narodowo-wyzwoleńczym sznytem podziemną nutą bardów. Mógłby ewentualnie iść w brudnego punka, ale wtedy raczej na estradę by nie dotarł, zatem zostańmy przy mieszance dwóch pierwszych elementów. Trzeba przyznać, że w tym występie Emilian Kamiński uchwycił ten rozkrok w sposób wybitny. Polski Elvis śpiewający na melodię "Love me tender" piosenkę o węglarce, która odczepiona od lokomotywy pomknęła hen, w siną dal, zostawiając podmiot liryczny w poczuciu straty i dojmującej tęsknoty. Czarny węgiel i biały blues, socjllistyczna bezpośredniość i kapitalistyczny sztafaż.
Emilian Kamiński uczestniczył w festiwalu Opole '91 jako jeden z tenorów, którzy zaśpiewali w programie Kabaretu pod Egidą. Był to wówczas zasłużony także w działalności podtrzymującej na duchu sympatyków Solidarności. Późniejsze losy tworzących go Jana Pietrzaka i Pawła Dłużewskiego zostawmy kronikarzom i skupmy się na tym jednym doskonałym fragmencie, gdy Emilian Kamiński pokazał nam jak Elvis Presley występowałby w świecie między "Misiem", a wczesnym Kołem Fortuny.
Polecany artykuł: