Tak zupełnie na zimno, to przecież nic niezgodnego z prawem się nie wydarzyło. Ot, organizator koncertu pozwala na uczestnictwo w nim dodatkowej puli publiczności, którą za mniejszą cenę wpuści na z reguły nieużywany sektor obiektu, który znajduje się za sceną. Oddzieleni od artystów i reszty publiczności widzowie będą mogli w komfortowych warunkach areny posłuchać muzyki, jednak nie mają szans zobaczyć artystów. Oczywiście można kupić taki bilet także w wesji Souvenir i Collector. Pierwsza (231 zł) zawiera dopłatę 10 zł za wydruk na papierze, a drugi 30 zł za plastikowy bilet wielkości karty ze smyczą (251 zł). Do każdego, także podstawowej cyfrowej wersji (221 zł), dorzucić należy jeszcze 20 zł opłaty dodatkowej.
Organizator koncertu ma prawo oferować ceny biletów oraz warunki imprezy, które uzna za opłacalne i nie możemy w żaden sposób tego nikomu narzucić. W końcu, jeśli się nam nie podoba, zawsze możemy po prostu nie przyjść lub wybrać opcję stania pod obiektem i posłuchania muzyki przez ścianę. W przypadku Stadionu Narodowego w Warszawie w czasie ładnej pogody sprawdza się to całkiem nieźle.
Pomysł z biletami "bez widoku" kojarzy nam się z "miejscami stojącymi", które swego czasu miał wprowadzić Ryanair, by zmieścić jeszcze więcej osób na pokładzie swoich samolotów. W wiktoriańskiej Wielkiej Brytanii na przykład funkcjonowały noclegownie ze sznurami, na których można było się za 2 grosze oprzeć i przewieszonym w ten sposób przespać noc pod dachem, wśród innych stłoczonych na tej samej linie, którą zresztą około 5 nad ranem dozorca noclegowni przecinał, by nikomu nie przyszło do głowy nadużywać gościnności.
Polecany artykuł: