Nick Mason (Pink Floyd) wspomina słynną wizytę Syda Barretta w studiu Abbey Road. "Cała sytuacja była szokująca"
W 1967 roku na rynku zadebiutowała formacja Pink Floyd. Wtedy właśnie ukazał się krążek The Piper at the Gates of Dawn, na którym głównym wokalistą był Syd Barrett. Rok później już nie było go jednak w składzie. Problemy z narkotykami oraz (nigdy nie potwierdzone) zaburzenia psychiczne zmusiły członków Pink Floyd do rozstania się ze swoim liderem.
Później muzycy nie utrzymywali kontaktu z Barrettem, który rozpoczął karierę solową. W 1974 roku artysta wycofał się z życia publicznego. Chwilę później, ku zaskoczeniu, postanowił odwiedzić swoich dawnych kolegów w studiu nagraniowym. Wówczas muzycy Pink Floyd pracowali nad albumem Wish You Were Here.
Barrett był nie do poznania. Mocno przytył, ponadto ściął włosy. Nic więc dziwnego, że członkowie Pink Floyd nie mieli pojęcia, kto zawitał do studia Abbey Road. Ten moment ostatnio wspominał perkusista Nick Mason.
– Chyba rzeczywiście przyjechał na dwa dni, ale moja wersja wydarzeń jest taka, że pracowałem wówczas nad ścieżką perkusyjną. Poszedłem do reżyserki, żeby posłuchać, i tam na kanapie siedział jakiś facet, którego nie znałem. Chyba Dave [chodzi o gitarzystę i wokalistę Davida Gilmoura - przyp. red.] zapytał mnie, czy wiem, kto to jest. Odparłem, że nie. "To Syd. Nie mogłem w to uwierzyć. Wyłysiał, mocno przytył, wyglądał zupełnie inaczej. To było bardzo… smutne. Chyba coś powiedział i w końcu wyszedł. Cała ta sytuacja była po prostu szokująca – powiedział Mason w wywiadzie dla amerykańskiego Billboardu.
Kultowy album Pink Floyd został wznowiony na 50-lecie wydania!
50-lecie wydania to doskonała okazja na wznowienie całości. Wyjątkowa reedycja Wish You Were Here pojawiła się na półkach sklepowych 12 grudnia 2025. Album jest dostępny w różnych formatach m.in. 2CD czy 3LP. Nie zabrakło także boxu w formie deluxe.
Największą atrakcją wspomnianego boxu są niewątpliwie nagrania z koncertu w Los Angeles Sports Arena z kwietnia 1975 roku. Za renowację utworów odpowiedzialny był Steven Wilson, lider Porcupine Tree. – Po wydaniu "The Dark Side of the Moon" wszystko nagle eksplodowało i przeszli oni do… grania na ogromnych arenach i stadionach. Szczerze mówiąc, czasami mam wrażenie, że im się to nie podoba. Nadal grają niesamowicie, nie zrozum mnie źle, ale słychać frustrację. Słychać poczucie odłączenia, które, oczywiście, Roger [Waters, basista i wokalista grupy] przelał w trakcie tworzenia "The Wall". Chodziło o poczucie wyobcowania, które czuł od publiczności – przyznał Wilson.