Judas Priest cały czas są w formie. Bogowie metalu wydali Invincible Shield [RECENZJA]

i

Autor: mat. prasowe

Recenzja

Judas Priest cały czas są w formie. Bogowie Metalu wydali "Invincible Shield" [RECENZJA]

Na ten album czekali wszyscy miłośnicy klasycznego metalu. Formacja Judas Priest wypuściła właśnie w świat swój dziewiętnasty studyjny krążek. Bogowie Metalu na "Invincible Shield" nie spuszczają z tonu. I znowu udowadniają, że o spadku formy nie może być mowy.

Judas Priest. Nowy album "Invincible Shield" jest już dostępny

Zmiany w składzie bywają czymś naprawdę odświeżającym. Formacja Accept jest tego dobrym przykładem. Wokalista Mark Tornillo, który dołączył do niemieckiej ekipy w 2009 roku sprawił, że legendarna kapela nabrała, ponownie, wiatru w żagle. Podobnie jest z Judas Priest. Transfer gitarzysty Richiego Faulknera został pierwotnie przeprowadzony z myślą o trasie pożegnalnej, która, jak wszyscy dobrze wiemy, takową się nie stała. Co więcej: Judasi nagrali z nim kolejne albumy – "Redeemer of Souls", "Firepower" i, właśnie wydany, "Invincible Shield" – a sam Faulkner, młodszy od pozostałych muzyków JP, stał się prawdziwą podporą i motorem napędowym do działania. Nie da się ukryć, że doskonale to słychać na najnowszym studyjnym krążku Brytyjczyków. 

Poprzednim albumem, który ukazał się w 2018 roku, zespół zawiesił sobie dość wysoko poprzeczkę. Mimo, że od premiery "Firepower" minęło sześć lat, do tego wydawnictwa cały czas chętnie wracam i uważam, że to jedna z najlepszych metalowych pozycji, która pojawiła się na rynku w XXI wieku. Przyznam się jednak, że byłem dość spokojny o zawartość "Invincible Shield". Cztery single, które muzycy Judas Priest, wypuścili przed premierą spowodowały jedynie, że mój apetyt na cały materiał tylko wzrósł. Najistotniejsze jest to, że grupa, ponownie, nie zawiodła. Tradycyjny heavy metal ma się dobrze, jakby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości w tym temacie.

Wywiad - Judas Priest - Krzysiek Sokołowski | ESKA Rock

Pierwszy do promocji został wskazany otwieracz w postaci "Panic Attack", który zaskakuje syntezatorowym początkiem żywcem wyjętym z lat osiemdziesiątych i albumu "Turbo", a później... otrzymujemy Judasów w pełnej krasie. Prosty refren szybko wpada do głowy, a Halford udowadnia, że jest w rewelacyjnej formie wokalnej. Jego głos się nie starzeje. Słychać to jeszcze lepiej w "The Serpent and the King". Przez chwilę poczułem się, jakbym przeniósł się do 1990 roku i słynnego krążka "Painkiller". Muzycy nie biorą jeńców i gnają na złamanie karku. Oczywiście, ku uciesze słuchaczy. 

Rob Halford oddaje hołd zmarłym muzykom 

Zespół zapewnił więc sporo metalowego doładowania na "Invincible Shield" (wystarczy odpalić "Sons of Thunder", w którym nie brakuje chórków w stylu Accept, albo kompozycję tytułową, żeby poczuć brytyjską metalową stal na własnej skórze), ale wiedział także, że należy zadbać o urozmaicenia. Najlepszym przykładem jest "Crown of Horns", który na najnowszym albumie JP spełnia funkcję ballady. To numer niesamowicie epicki, który natychmiast urzekł mnie fantastycznym refrenem. Zwolnienie otrzymujemy w "Devil in Disguise", który dobrze się sprawdza po bardzo dynamicznym początku płyty. Tu liczy się rytm, a głowa, w trakcie słuchania, sama się buja. Myślę, że spokojnie odnalazłby się on na krążku "Redeemer of Souls", z którym najbardziej mi się kojarzy. 

Od razu do gustu przypadły mi także "As God is My Witness" oraz "Escape From Reality". Pierwszy z nich to judaszowa jazda bez trzymanki, drugi z kolei nie leży daleko od twórczości Ozzy'ego Osbourne'a i Black Sabbath. I jeszcze te fragmenty z przetworzonym wokalem Halforda. Nie ma przypadków, są tylko znaki...

Kiedy sporządzałem notatki tworzone w trakcie odsłuchów "Invincible Shield" sporo zapisałem sobie przy utworze, który zamyka najnowsze wydawnictwo od Judas Priest. "Giants in the Sky" to hołd dla muzyków, których już z nami nie ma m.in. dla Ronniego Jamesa Dio czy Lemmy'ego. W tym przypadku panowie postanowili "ożenić" typowy dla siebie ciężar z akustyczną częścią w środku, która dla wielu może być pewnym zaskoczeniem. 

Panowie znowu ustrzegli się konkretnych mielizn kompozycyjnych. Nawet, jeśli nie każdy utwór to petarda przez duże "P" (np. "Trial By Fire" nie jest czymś wybitnym, ale to wciąż solidna rzecz), to na pewno muzycy nie muszą się niczego wstydzić. Wszystko na "Invincible Shield" się zgadza. Zapamiętywalne refreny? Są. Potężna sekcja rytmiczna? Cały czas na swoim miejscu. Wokal Halforda? Wciąż wspaniały. Gitarowa robota? Na najwyższym poziomie.

Bogowie Metalu rządzą

Jestem pod ogromnym wrażeniem formy muzyków Judas Priest. Lata lecą, a ich twórczość nadal sprawia, że na mojej twarzy pojawia się uśmiech. W trakcie słuchania "Invincible Shield" takich momentów było naprawdę sporo. Na ten moment nie jestem jednak w stanie powiedzieć, czy to lepszy, czy ciut gorszy album niż "Firepower", o którym wspominałem na początku niniejszej recenzji. Na pewno najnowszy studyjniak Judasów jest bardziej urozmaicony niż poprzednik. Na dłuższą metę myślę, że będzie to niewątpliwie atut "Invincible Shield". Na koniec wystarczy, że napiszę: Bogowie Metalu cały czas rządzą. I wszystko w tym temacie. 

P.S. Dostępna jest także wersja deluxe najnowszego albumu Judas Priest. Znajdziemy tu trzy dodatkowe kompozycje - "Fight of Your Life", "Vicious Circle" i "The Lodger". Najciekawszy okazuje się pierwszy z wymienionych, mocno osadzony w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Szkoda, że nie znalazł się ostatecznie na podstawowej wersji. Natomiast największym zaskoczeniem jest "The Lodger". Co tu się wydarzyło? Ciężko to nawet opisać słowami, tego trzeba posłuchać. Judasi w mniej oczywistej odsłonie także smakują wybornie. 

Najlepsze utwory z albumu: "Panic Attack", "Crown of Horns", "Escape From Reality", "Giants in the Sky"

Ocena: 8.5/10

Najlepsze albumy Judas Priest. Zobacz nasz ranking: