Glenn Hughes wskazał najlepszego gitarzystę z jakim współpracował w historii. I nie chodzi o Ritchiego Blackmore'a
Glenn Hughes to bez dwóch zdań legenda muzyki rockowej. Brytyjski wokalista, basista, multiinstrumentalista i autor tekstów jest aktywny w branży od ponad pięciu dekad.
Występował w Trapeze czy Deep Purple (w 2016 został wprowadzony do Rock and Roll Hall of Fame jako muzyk tego zespołu), od lat mocno działa także solowo. Obecnie jest ponadto członkiem supergrupy Black Country Communion. Na przestrzeni lat współpracował z wieloma wybitnymi muzykami. Wystarczy wymienić gitarzystów: Ritchie Blackmore, Tony Iommi, Gary Moore, Joe Bonamassa, Mel Galley czy Pat Thrall.
Hughes, w najnowszym wywiadzie dla magazynu Classic Rock, został zapytany, który gitarzysta, z którym miał okazję grać i tworzyć, jest tym najlepszym.
– O rany, to naprawdę trudne. Nie chcę, żeby ludzie się na mnie obrazili, bo nie wymienię tu Ritchiego, Tommy'ego, Mela czy Pata, ale muszę powiedzieć, że będzie remis między Garym Moore'em a Joe Bonamassą. Mówię o gorączce, jaką mi dała praca z nimi. Gary przyszedł do mnie kiedyś o trzeciej nad ranem i po prostu zwalił mnie z nóg – to niesamowite, jakim był gitarzystą. A Joe Bonamassa zachwyca mnie co wieczór. Bonamassa jest teraz najlepszy – wyjaśnił Hughes.
Z Bonamassą występuje we wspomnianej kapeli Black Country Communion. Jeśli zaś chodzi o Moore'a, to Hughes zagrał na jego albumie Run For Cover z 1985.
Glenn Hughes ponownie zagra w Polsce. I to dwukrotnie!
Na początku września 2025, w Holandii, rozpocznie się tegoroczna trasa koncertowa Hughesa. W jej ramach będzie promował swój najnowszy solowy album Chosen (premierę całości zaplanowano na 5 września). Muzyk wraz ze swoim zespołem dwukrotnie pojawi się w Polsce – 8 września odbędzie się występ w krakowskim klubie Studio, a 10 września w warszawskiej Progresji.
Hughes nie wyklucza, że Chosen to będzie jego ostatni solowy album w historii. – Powiedziano mi, że muszę nagrać jeszcze jeden album dla wytwórni, by wywiązać się z umowy. Pomyślałem: "Okej, skoro tak ma być". I się na to nastawiłem. Solowe albumy są dla mnie bardzo osobiste. Lubię nagrywać, kiedy mam coś do powiedzenia. Nie myślę już o gatunkach, zastanawiam się tylko, jak to będzie do mnie pasować. Nie przejdę na emeryturę, ale nagrywanie solowego albumu mnie rozdziera. Solowe płyty są na tyle osobiste, że po prostu mnie niszczą. Nie mogę robić planów. Jeśli je robię, Bóg mówi: "Nie ma mowy kolego, nie zrobimy tego". Jeśli "Chosen" będzie moim ostatnim albumem, to będzie to epickie zakończenie. Ale ze mną nigdy nic nie wiadomo – wyjaśnił muzyk.