Wasz piętnasty album studyjny zatytułowany „Borderland” ukazał się na rynku 26 września 2025 roku. Gdybyście mieli opisać go trzema słowami, to jaki według Was jest ten krążek?
Esa Holopainen: Melodyjny
Santeri Kallio: Organiczny?
E.H.: Świeży
Myślę, że to bardzo trafne określenia. Porozmawiajmy o procesie tworzenia nowego krążka. Od lat rozpoczyna się on podobnie, czyli od nagrania demówek. To właśnie Wasza dwójka w głównej mierze odpowiedzialna jest za komponowanie muzyki. Czy zanim rozpoczniecie cały proces, to siadacie wszyscy razem i dyskutujecie, w którym kierunku chcecie podążać tym razem, czy raczej po prostu zaczynacie pracę, bo czujecie, że to właśnie ten moment, aby rozpocząć pracę nad nowym albumem i nie konsultujecie tego z pozostałymi członkami zespołu?
E.H.: Nie dyskutujemy między sobą, jaką muzykę będziemy pisać. Tworzymy własną muzykę indywidualnie i zwykle jest tak, że Pekka Kainulainen (tekściarz, który od lat pisze tekst dla Amorphis – red.) wysyła teksty do Tomi’ego (Joutsena, wokalisty zespołu – red.), a Tomi nam je prezentuje. To w większości przypadków jest ten moment, kiedy zaczynamy pisać muzykę. Ale każdy z nas tworzy na własną rękę i w ogóle nie dyskutujemy na żadnym etapie, co z tego wyjdzie.
Fakt, iż znacie się jak łyse konie, z pewnością daje Wam swobodę, gdyż każdy wie, jak pracują koledzy z zespołu i jakiego efektu można się spodziewać.
E.H.: To prawda, jednak czasami może pojawić się coś, co będzie całkowitym zaskoczeniem.
S.K.: Ale jeśli chodzi o sam timing, to wiemy, kiedy kończy się trasa, mniej więcej z rocznym wyprzedzeniem. Wtedy zasadniczo ustalamy pewien rodzaj terminu. Robimy sobie krótką przerwę po zakończeniu cyklu koncertowego, a później ustalamy, że od tego momentu dajemy sobie pół roku na dostarczenie gotowych demo. Ale absolutnie nie dyskutujemy o tym, jak pracujemy i co tworzymy, nie pracujemy w zasadzie w ogóle wspólnie. Każdy pracuje w swoim własnym studiu i tworzy własne utwory według własnej wizji. Nikt z nas nie wtrąca się w proces tworzenia tego drugiego i nie mówi „mógłbyś zrobić to?”, albo „wolę, żeby było to zrobione inaczej”. Nie współpracujemy ze sobą. Czasem jedynie w studiu, gdy ktoś ma świetny pomysł, to wtedy może go dorzucić przy nagrywaniu, albo podczas prób tuż przed wejściem do studia. Ale ogólnie utrzymujemy jasną wizję twórcy utworu. Nie ma więc jakiegoś niekończącego się jamowania z innymi i tworzenia metodą prób i błędów.
Co było główną inspiracją dla Was podczas tworzenia tego albumu? Na przestrzeni lat stworzyliście już tak dużo muzyki i zawsze powstaje dużo więcej utworów niż ostatecznie trafia na album. Czy nadal szukacie nowych inspiracji np. w postaci muzycznych odkryć, czy raczej ona po prostu się pojawia, kiedy czujecie, że to jest odpowiedni moment na rozpoczęcie pracy nad kolejnym krążkiem?
E.H.: Na pewno muzyka to coś, co nam towarzyszy podczas pisania. Ale zwykle po prostu potrzebujemy wolnego czasu, żeby skupić się na muzyce i na pisaniu. Kiedy zaczynasz tworzyć, przyglądasz się temu, co wypływa z twojego „systemu”, a potem sprawdzasz, czy to jest wystarczająco dobre, aby pojawić się na płycie Amorphis, czy też nie. Pisanie i tworzenie utworów to raczej długi proces, ale osobiście nigdy nie uważałem, że muszę być inspirowany jakąś konkretną muzyką. Ta inspiracja po prostu sama przychodzi i ja przenoszę to na demo, tak po prostu.
S.K.: Osobiście nie piszę podczas tras koncertowych. Wiem, że niektórzy to robią, słyszałem w wywiadach, że czasem zaczynają jamować i powstaje piosenka i wtedy mówią: „okej, zapiszę ten pomysł na później, i przedstawię go zespołowi za trzy lata”. Ja właściwie nic nie piszę, dopóki nie nadejdzie ten dzień, kiedy trasa się kończy. Okej, czasem może jedną rzecz, ale muszę znaleźć czas, żeby skupić się na muzyce. I myślę, że wiele w naszej perspektywie się zmienia właśnie podczas trasy koncertowej, z obserwowania reakcji ludzi i ich odczuć, także zespołu – dokąd zmierzamy jako zespół, jakie są nasze mocne strony w danym momencie. Kiedy zaczynasz pisać muzykę, naturalnie skłaniasz się ku tym mocnym punktom. Tak czułem, że powinniśmy zrobić, gdy tworzyliśmy „Halo” (wcześniejszy album, wydany w 2022 roku – red.). Poszliśmy w najbardziej progresywny kierunek, jaki kiedykolwiek obraliśmy. Myślę, że dlatego tak właśnie ukierunkowaliśmy się podczas tworzenia krążka „Halo”, gdyż graliśmy dużo utworów z albumu „Queen of Time” (wydany w 2018 roku – red.), takich jak „Daughter of Hate” – z mocno progresywnym podejściem. Podczas trasy poprzedzającej wydanie albumu „Halo” rzeczywiście graliśmy dużo mocno progresywnych kawałków, czuliśmy ten klimat i to jakoś nas popchnęło właśnie w tę stronę. Dlatego na „Halo” każdy z nas skomponował progresywne utwory. To, co zrobiliśmy, nie było w ogóle dyskutowane. Myślę, że to wynik tej dwuletniej trasy i odczuć, jakie nam towarzyszyły podczas grania piosenek, to jak je postrzegasz, w pewien sposób cię ukierunkowuje i to po prostu przychodzi naturalnie i znajduje odzwierciedlenie w muzyce, którą tworzysz. Nie mamy niekończących się spotkań, gdzie dyskutujemy o muzyce i kierunku, w którym mamy iść. Jest też mnóstwo niespodzianek, jak mówiliśmy, bo nie mamy masterplanu – nie ma czegoś takiego jak „robimy to”, czy „idziemy w tym kierunku”. Nie, w ogóle o tym nie rozmawiamy. A jeśli mówimy o tych 20+ demach w Google Drive – to trochę mylące. One nie wszystkie są wystarczająco dobre, żeby trafić na album Amorphis. Ludzie czasem mylnie zakładają: „O mój Boże, macie 20 utworów, mogliście zrobić potrójny album” – nie, tak nie jest. Niektóre z nich nie są jakościowo wystarczająco dobre, bo część jest zrobiona bardzo szybko, z kolei inne, są dobrze zaplanowane i zostało w nie włożone sporo pracy. Ale to prawda, zawsze mamy w zanadrzu więcej kawałków.
Nigdy również nie używacie tych materiałów, które stworzyliście wcześniej. Ludzie myślą: „Okej, skomponowaliście ponad 20 piosenek, możecie nagrać kolejny album na bazie tego”. Jednak nigdy tego nie robicie...
E.H.: Powód, dla którego te kawałki nie trafiają na album, jest oczywisty – nie były wystarczająco dobre. Myślę, że byłoby to dziwne podejście, żeby po prostu wracać do tych utworów i próbować je wydać po jakimś czasie. Jeśli uznaliśmy, że nie były wystarczające wtedy, z pewnością nie stały się takie po czasie. Z drugiej strony, gdybyśmy byli zespołem czy muzykami, którzy nie mają pomysłów albo nie tworzą nowych piosenek, to pewnie byśmy tak robili. Jednak do tej pory, na szczęście, nie mieliśmy potrzeby, aby otworzyć tę szufladę ze starymi pomysłami.
S.K.: Właśnie. Gdyby pojawił się problem z produktywnością albo komponowaniem utworów, moglibyśmy być do tego zmuszeni. Jednak muzyka Amorphis cały czas ewoluuje. Nie jesteśmy jak te zespoły, które – i to nie jest nic złego – tworzą określony typ muzyki przez całą karierę. Mam na myśli, to, że są artyści, którzy mają swój własny styl: przez całą karierę tworzą jeden gatunek. Są zespoły speed metalowe, oldschool death metalowe, power metalowe, które tak robią i właściwie nie da się powiedzieć, z jakiego okresu ich twórczości pochodzi dany utwór, bo styl jest ciągle ten sam. W takim kontekście można by wracać do starych czasów, ale my zawsze próbujemy patrzeć do przodu i się rozwijać. Mamy za sobą wiele tras koncertowych, jesteśmy starsi, doświadczamy nowych emocji podczas koncertowania. Dlatego myślę, że jedyny sposób, aby utrzymać świeżość i wprowadzać nowe wymiary do muzyki, to nieoglądanie się za siebie i niewracanie do starych rzeczy.
E.H.: To był także jeden z powodów, dla których zmieniliśmy producenta – czuliśmy, że zaczynamy powtarzać zbyt wiele elementów tej samej formuły.
S.K.: Znaliśmy jego oczekiwania, wiedzieliśmy, co lubi...
Właśnie – z Jensem Bogrenem nagraliście trzy albumy, które odniosły wielki sukces i sprawiły, że niemalże każdy z Waszych koncertów był wyprzedany. Wielu z pewnością było zaskoczonych Waszą decyzją.
S.K: Tak, nagraliśmy trzy albumy z rzędu, to zdecydowanie wystarczy. Wiedzieliśmy, czego Jens oczekuje, jaki ma styl. Mniej więcej spodziewaliśmy się, jakie utwory zaakceptuje do procesu nagrywania. To zaczyna zamykać cię w pewnych ramach, w których musisz tworzyć określony rodzaj piosenek. Na przykład na „Under the Red Cloud” (pierwszy album nagrany z Bogrenem jako producentem, wydany w 2015 roku – red.) było dużo melodyjnych, prostych kompozycji. Już wtedy wiedzieliśmy, że jeśli napiszemy takie utwory na „Halo”, to nigdy nie trafią one na album. To trochę ogranicza. Dlatego zmieniliśmy producenta – to jedyny sposób, żeby zachować świeżość. Nigdy nie powiedzieliśmy, że nie wrócimy do Jensa. Jednak przy nagrywaniu „Borderland” zmiana producenta była nam potrzebna. Chłopaki z Kreatora powiedzieli mi dokładnie to samo, kiedy z nimi rozmawiałem jakiś czas temu, że w pewnym momencie zdecydowali się na zmianę producenta, gdyż potrzebowali świeżego spojrzenia. Zawsze można wrócić do dawnego producenta po jakimś czasie, i wtedy znów jest to pewien rodzaj odświeżenia. Tak działają zespoły, jednak obecnie obraliśmy zupełnie inny kierunek.
E. H.: Najważniejsze jest to, aby robić to, co jest najlepsze dla zespołu, nie dla producenta.
W ramach promocji nowego albumu wydaliście trzy single w krótkich odstępach czasowych i każdy z nich brzmiał zupełnie inaczej. Przy pierwszym przesłuchaniu albumu pomyślałem: „Okej, od pierwszej nuty słychać, iż jest to Amorphis”, bo macie swój charakterystyczny i unikatowy styl. Jednak z drugiej strony, słychać także, że zmieniliście kierunek. Jak powiedział Sande, „Borderland” jest o wiele bardziej melodyjny, jest dużo więcej czystych wokali, więcej klawiszy – w zasadzie po raz pierwszy tak mocno wybijają się w Waszych kompozycjach.
S.K.: W końcu ktoś to usłyszał! Po 35 latach naszej kariery klawisze w końcu są słyszalne! Napiję się piwa dziś wieczorem z tej okazji!
Zdecydowanie powinieneś to zrobić! Dotychczas byliśmy przyzwyczajeni do znakomitych gitarowych solówek Esy, który ma swój niepodrabialny styl, jednak jak nigdy przedtem można usłyszeć również mini klawiszowe solówki. Jeśli dobrze pamiętam, napisałeś całkiem sporo utworów na ten album, czy właśnie dlatego udało Ci się przemycić więcej klawiszy?
S.K.: Cóż, tak, trochę więcej moich kompozycji trafiło tym razem na album. W zasadzie od czasu wydania „Eclipse” (wydany w 2006 roku – red.), głównie Esa i ja komponujemy. Tym razem jednak Jacob (Hansen, producent – red.) po prostu wybrał nieco więcej moich utworów.
Czy i tym razem partie organowe zostały nagrane w Paavalinkirkko (kościół św. Pawła w dzielnicy Vallila – red.) w Helsinkach?
S.K.: Oczywiście, to znakomite miejsce, należy je wykorzystać. Poza tym, dostałem od nich naprawdę znakomitą przestrzeń do pracy, zwłaszcza że, poprosiłem ich o udostępnienie w zasadzie na ostatnią chwilę. Ale mamy znakomity kontakt, wyświadczyłem im też kilka przysług, między innymi zagrałem na pogrzebie, gdzie potrzebowali organisty, który umie grać muzykę pop. Zagrałem też dla nich krótki koncert podczas Nocy Sztuki, więc teraz mi się odwdzięczyli. Mamy dobrą relację i najbardziej lubię to, że dają mi pełną prywatność, kiedy chcę tam popracować. To prawie, jakbym był w studiu nagraniowym, nikt mi nie przeszkadza, nie ma wtedy nikogo w kościele, mogę się naprawdę skupić. Poza tym, dają mi tyle czasu, ile potrzebuję, nawet kiedy zgłaszam się do nich w ostatniej chwili. Więc tak, absolutnie – kiedy tylko mam szansę nagrać „autentyczne” partie instrumentalne, żeby trochę urozmaicić naszą muzykę, staram się to wykorzystać.
Słuchając najnowszego albumu, miałam także wrażenie, że chyba po raz pierwszy od bardzo dawna nie ma żadnych żeńskich partii wokalnych.
E.H.: To prawda. Tym razem na albumie nie mamy żadnych gości. I to w pewnym sensie świetne, bo to naprawdę czysto „zespołowy” album. Nie licząc Francesco Ferriniego (członek Fleshgod Apocalypse – red.), który zrobił dla nas partie orkiestrowe.
W przeszłości, większość tekstów Waszych utworów była oparta na opowieściach „Kalevali” (fiński epos narodowy – red.). Z czasem to się trochę zmieniło i teraz Pekka Kainulainen tworzy teksty według własnych wizji i interpretacji. Czy za warstwą liryczną piosenek na „Borderland” stoją jakieś konkretne historie i opowieści?
E.H.: Właściwie nie. Myślę, że chodzi w nich o spotkanie świata duchowego i świata realnego – o przestrzeń pomiędzy tymi dwoma sferami, a także tę sferę wyimaginowaną. Pekka bardzo często inspiruje się swoimi snami, bo dobrze je pamięta, zapisuje je, i niejednokrotnie to właśnie na ich podstawie zaczyna pisać teksty. Nie wiem, czy to motyw przewodni, ale wiele utworów mówi o połączeniu między światem duchowym a realnym.
Jak wpadliście na nazwę albumu? Mieliście ją już przed rozpoczęciem produkcji, czy powstała w trakcie?
E.H.: Ohh, to był koszmar – znowu! Musieliśmy mieć tytuł albumu, ale tak naprawdę nic sensownego nie przychodziło nam do głowy. Właściwie piosenka numer 9. – „Borderland” pierwotnie nosiła nazwę „Father and Son”. Potem otrzymała obecną nazwę „Borderland” i uznaliśmy, że to chyba jedyny naprawdę sensowny tytuł, który także oddaje klimat okładki.
S.K.: Myślę, że okładka też trochę wpłynęła na tytuł albumu. Bo zanim jeszcze mieliśmy tytuł, wpadliśmy na to, że właśnie „Borderland” mogłoby być lepszą nazwą dla kawałka „Father and Son”, właśnie z powodu tego, iż okładka przedstawia dwie postaci – właśnie może ojca i syna, które spotykają się na moście na rzece, i to jest pewnego rodzaju granica, granica dwóch światów, które w tym punkcie granicznym się spotykają. Dla mnie właśnie ta okładka jest spotkaniem i komunikacją dwóch różnych światów. I kiedy zmieniliśmy nazwę na „Borderland”, nagle spojrzeliśmy na grafikę i wszystkie trzydzieści naszych szalonych pomysłów na tytuł albumu i pomyśleliśmy: „To jest dokładnie to, czego szukaliśmy”. Przeczytałem teksty wszystkich utworów po fińsku przynajmniej dwa razy i większość z nich jest właśnie o przestrzeni między światem snu a rzeczywistością. Nawet jeśli tytuły bezpośrednio na to nie wskazuje, to w każdym z nich przenika się światło i cień.
A w dwóch z nich zawarliście słowo „cień” w tytule…
E.H.: To prawda, w „Dancing Shadow” i „Light And Shadow”, nawet wcześniej o tym nie myśleliśmy.
S.K.: Myślę, że „Borderland” doskonale oddaje esencję tego albumu, która jest spójna z okładką.
Skoro mówimy o tekstach – Pekka pisze po fińsku, natomiast Tomi śpiewa je po angielsku. Czy nadal Ike Vil (autor, tłumacz i muzyk – red.) tłumaczy teksty na angielski?
E.H.: Tak. Ike jest wieloletnim przyjacielem i profesjonalnym tłumaczem – tłumaczy książki i tak dalej. Jest też wokalistą, śpiewał w zespole (fińskim zespole heavymetalowym Babylon Whores – red.), więc doskonale wie, jak teksty powinny brzmieć, aby ta melodia po prostu płynęła.
To niesamowite, że Pekka pisze teksty, zanim usłyszy choć jedną nutę z nadchodzącego albumu…
S.K.: To prawda, zwłaszcza w przypadku tego krążka tak było. W przeszłości zdarzało się, że podsyłaliśmy mu jakieś skomponowane fragmenty, ale tym razem rozpoczął pracę rok wcześniej niż my zaczęliśmy cokolwiek komponować.
Czyli w pewien sposób zmotywował Was do tworzenia, i można powiedzieć, że nie mieliście trochę wyjścia, skoro teksty były już gotowe...
S.K.: Właśnie tak było. Byliśmy jeszcze w trybie koncertowym, wiedzieliśmy, że przed nami około roczna trasa i w pewnym momencie Tomi (Joutsen, wokalista – red.) przyszedł i powiedział: „Hej, właśnie dostałem od Pekki teksty na naszą kolejną płytę”. Na co odparłem: „Nie będę ich teraz czytał, muszę najpierw zagrać te 57 koncertów, potem się za to zabiorę”.
E.H.: Tak, tym razem Pekka znacznie nas wyprzedził w procesie tworzenia.
Czy z racji tego, iż teksty powstają w języku fińskim, który ma kompletnie inną strukturę i melodię niż język angielski, wersja, którą słyszymy na płycie, różni się znacznie od oryginału?
S.K.: Myślę, że tym razem Tomi nie musiał ich zbytnio zmieniać. Kiedyś bywało, że mówił „Te cholerne teksty nie pasują do piosenki, ale nie zmieniajmy muzyki”. Więc prosił Pekkę o alternatywne wersje tekstów, a potem były one ponownie tłumaczone. Ale rzeczywiście, podczas tej sesji nagraniowej nie słyszałem, żeby zdarzało się to często. Bywało, że czasem prosiliśmy o inne tłumaczenia dla pewnych fragmentów. Jednak muzyka jest dla nas najważniejsza, a teksty to jedynie wierzchnia warstwa, a cała głębia znajduje się w muzyce. Oczywiście, są osoby, które mocno zagłębiają się w teksty, jednak dla nas muzyka jest kluczowa, a jeśli tekst do niej nie pasuje, musi zostać zmodyfikowany. Nie jesteśmy zespołem akompaniującym wielkiemu tekściarzowi. Jesteśmy zespołem i tworzymy muzykę i ona jest najważniejsza i musi dać się wykonać w 100%.
E.H.: Czasem jest tak, że Tomi i Jonas (Olsson – red.), jego osobisty producent, który czuwa nad partiami wokalnymi oraz Pekka pracują razem. Więc jeśli są jakieś słowa, które nie pasują, wtedy wspólnie je aranżują, a Tomi zawsze pyta Pekkę, czy zgadza się na poprawki i czy są zgodne z jego wizją. Ale czasem w studiu producent muzyczny mówi: „Daj spokój, nie możesz użyć tych słów, tego się nie da zaśpiewać” – zwłaszcza jeśli chodzi o refren, który jest super ważną częścią naszych utworów. I wtedy czasami dochodzi między nimi do spięć, ale myślę, że to normalne w procesie tworzenia. Nie zawsze można osiągnąć kompromis i czasem trzeba dokonać trudnego wyboru.
S.K.: Czasem zdarza się, że wizja utworu jest taka, że to nie jest jakiś ogromny, epicki numer, tylko coś prostego, a teksty są wzniosłe i rozbudowane. Wówczas zdarzało się kilkukrotnie, że po prostu wycinaliśmy część tekstu. Niejednokrotnie dochodziliśmy do punktu, w którym musieliśmy zdecydować, czy to w ogóle ma sens. Nie możemy mieć przecież siedmiu zwrotek. Jeśli utwór jest prosty, to jest prosty – koniec. Wtedy musimy znaleźć kompromis, by historia nadal była spójna. Taka podstawowa praca w zespole: różne warianty, teksty, muzyka, wszystko musi się ze sobą przeplatać i tworzyć spójną całość. Robiliśmy to już wiele razy, ale mam wrażenie, że z czasem jest coraz łatwiej.
Jakie były Wasze największe wyzwania podczas nagrywania tego albumu?
E.H.: Nie sądzę, żeby były jakieś wielkie wyzwania. Byliśmy naprawdę dobrze przygotowani, jak zazwyczaj, zanim weszliśmy do studia. Nie idziemy tam, żeby eksperymentować czy jamować. Kiedy wchodzimy do studia mamy już w zasadzie gotowy produkt, tak w 99,9% wszystko jest już zaaranżowane.
S.K.: Tak, już na etapie tworzenia demo generalnie większość utworów jest dokładnie taka, jak później słyszymy je na płycie. Więc tworzymy gotowe demo, następnie wchodzimy do studia i to nagrywamy. Nie było więc żadnych wyzwań technicznych, ale myślę, że wyzwaniem z pewnością można nazwać ten skok w nieznane, który zrobiliśmy, wybierając zupełnie nieznanego nam producenta. Producent jest bardzo ważny, a my oczywiście nie chcemy wypuszczać przeciętnego produktu. To było wyzwanie – pojechać na kompletne odludzie w Danii, po trzech albumach z naprawdę stabilną produkcją z Jensem. W zasadzie, to nie zrobiliśmy nawet rozeznania wśród znajomych muzyków, nie pytaliśmy „Jaki on jest?”, „Jak pracuje?”, „Jakie jest jego podejście do muzyki i produkcji?”, mimo iż mieliśmy okazję, gdyż znamy zespoły, z którymi pracował w przeszłości. Ale po prostu skoczyliśmy na główkę, pojechaliśmy na duńską wieś i liczyliśmy na najlepszy możliwy rezultat. To było wyzwanie – nie samo tworzenie czy nagrywanie, tylko współpraca z kompletnie nowym gościem, o którym nic nie wiedzieliśmy, ponieważ każdy producent jest zupełnie inny i kompletnie nie wiedzieliśmy czego się spodziewać.
E.H.: Dla mnie wszystko było super proste i cały proces przebiegł niezwykle gładko.
S.K.: Narodziny były łatwe, tym razem – wcześniej różnie bywało.
Ostatnio dużo mówi się o wpływie sztucznej inteligencji na muzykę. W tym roku mija 35 lat od momentu powstania Amorphis, w tym czasie na rynku wiele się zmieniło. Jak widzicie przyszłość branży muzycznej? Myślicie, że AI będzie przełomem, i w przyszłości nie będzie już miejsca dla prawdziwej muzyki i prawdziwych muzyków?
E.H.: Nie myślę, że zajdzie to aż tak daleko. Na tym etapie życia nie stresujemy się już AI.
A sami korzystacie z dobrodziejstw sztucznej inteligencji?
S.K.: W teledyskach, w niektórych grafikach – tak.
E.H.: Tak, w teledyskach zdarza się, że używamy elementów sztucznej inteligencji, to pozwala utrzymać budżet w ryzach.
S.K.: Dokładnie, np. w przypadku, kiedy niektóre aranżacje wymagają kręcenia scen w różnych miejscach w tym samym momencie i fizycznie jest to niemożliwe. Ale nie używamy tego w naszych procesach twórczych. Ale tak – AI to dość przerażająca idea. Muzyka popularna już poszła w tym kierunku, ludzie naprawdę słuchają muzyki tworzonej przez AI. Jestem pewien, że w ekstremalnych odmianach metalu, technicznych, industrialnych – wkrótce pojawi się muzyka tworzona przez AI, gdyż ta scena często opiera się na tym, jak szybko, jak ekstremalnie i jak „niesłyszalnie” coś brzmi. To trochę przerażające, ale nic z tym nie zrobimy – trzeba płynąć z prądem. Ale nie widzę żadnej potrzeby, by Amorphis musiał się o to martwić czy w ogóle opierać się na takim podejściu. Mamy w zespole wielu kompozytorów i po prostu nie mamy potrzeby, aby korzystać z AI.
E.H.: Z pewnością możemy zacząć popełniać więcej błędów, nasze kompozycje może nie będą tak perfekcyjne, jak te, które tworzy sztuczna inteligencja – to właśnie jest ten ludzki pierwiastek w muzyce.
Ale nie boicie się, że AI przejmie całkowicie rynek muzyczny i będziecie musieli iść na wcześniejszą emeryturę?
S.K.: Z pewnością połknie pewną część rynku muzycznego, tak jak wspominaliśmy wcześniej, muzykę pop.
E.H.: Bardziej boję się tego, co dzieje się na świecie. AI też się w to wpisuje, ale to chyba najmniejszy problem.
S.K.: Tak, to straszna wizja. Na pewno AI przejmie jakąś część przemysłu muzycznego. Czas pokaże, czy będziemy jeszcze żyć, kiedy nastąpi prawdziwy przełom. Jednak obecnie wszystko toczy się naprawdę szybko.
E.H.: Jeśli chodzi o okładki albumów – obecnie można z łatwością rozpoznać, że wiele było tworzonych przy użyciu sztucznej inteligencji i ich jakość jest naprawdę mizerna. Dla nas niezmiernie ważne było to, żeby okładkę stworzył prawdziwy artysta.
S.K.: Szczerze – zupełnie nie potrzebujemy sztucznej inteligencji w naszym procesie twórczym.
Skoncentrujmy się raczej na tym, na co mamy realny wpływ. Na trasie „Blood Dynasty Tour” występujecie gościnnie i gracie tylko dwa kawałki z nowej płyty. W grudniu wyruszacie na trasę po Finlandii, aby promować swój najnowszy album. Czy jest szansa na headlinerską europejską trasę koncertową w najbliższej przyszłości?
S.K.: Bardzo byśmy tego chcieli. Na ten moment jednak nie mamy żadnych konkretnych terminów. Latem z pewnością zagramy na kilku festiwalach, więc może jesienią 2026?
Nie pozostaje nam zatem nic innego, jak tylko czekać ogłoszenia dat Waszych koncertów!
----------------------------------------------------------
Rozmawiała Justyna Klorek
Poniżej znajdziecie zdjęcia z koncertu Arch Enemy, Eluveitie, Amorphis i Gatecreeper w PreZero Arenie w Gliwicach.