Jego muzyka była zakazana. Jak riffy Zappy stały się iskrą dla rewolucji?
Jeszcze zanim jego stopa dotknęła bruku Pragi, Frank Zappa był już iskrą zapalną w kulturalnym podziemiu Czechosłowacji. W państwie duszonym przez komunistyczny reżim, jego dźwięki, oficjalnie skazane na banicję, krążyły na zdzieranych taśmach i winylach niczym kontrabanda. To była muzyka buntu, soundtrack artystycznej wolności dla pokolenia, które pragnęło oddechu.
Jego wpływ był tak potężny, że przesiąknął sam rdzeń oporu. Kluczowy dla sceny dysydenckiej zespół, The Plastic People of the Universe, swoją nazwę zaczerpnął prosto z manifestu Zappy – utworu „Plastic People”. I to właśnie wtedy, gdy reżim wziął na celownik muzyków, aresztując członków grupy w 1976 roku, miarka się przebrała. Ten akt represji stał się iskrą, która zapaliła lont prowadzący do stworzenia Karty 77 – fundamentalnego manifestu praw człowieka. A jednym z jego głównych architektów był nikt inny jak przyszły prezydent, Václav Havel. Tym samym, na długo przed aksamitną rewolucją, gitarowe riffy i awangardowe kompozycje Zappy stały się nieoficjalnym hymnem walki o wolność Czechosłowacji, nierozerwalnie splecionym z jej losem.
Od wroga ludu do ambasadora. Jak Zappa prawie został czeskim dyplomatą?
Gdy w 1989 roku mur runął, a wiatr zmian przetoczył się przez Europę, Václav Havel – dramaturg i dysydent – został prezydentem. Jedną z jego pierwszych, niemal symbolicznych decyzji, było wysłanie zaproszenia do człowieka, którego muzyka dała mu siłę: Franka Zappy. Dokładnie 20 stycznia 1990 roku maszyna z Zappą na pokładzie wylądowała na praskim lotnisku Ruzyne. Na artystę nie czekała jednak skromna delegacja, a pięciotysięczny, rozentuzjazmowany tłum fanów. To było powitanie godne rockowego mesjasza. Sam Zappa, zszokowany skalą uwielbienia, przyznał później, że przez ćwierć wieku na scenie nie doświadczył niczego, co mogłoby się równać z tą falą euforii.
Wizyta błyskawicznie nabrała tempa, a jej kulminacją było spotkanie na szczycie w murach Praskiego Zamku. Tam, gdzie kiedyś urzędowali królowie, teraz rozmawiali prezydent-filozof i rockowy geniusz. Zappa, wieczny improwizator i nonkonformista, rzucał pomysłami na rozwój kraju z taką energią, że Havel, autentycznie zafascynowany, złożył mu propozycję nie do odrzucenia: stanowisko „specjalnego ambasadora do spraw handlu, kultury i turystyki”. Facet, którego płyty przemycano przez granicę, miał teraz oficjalnie reprezentować nową, wolną Czechosłowację na arenie międzynarodowej. Historia pisała scenariusz, jakiego nie wymyśliłby nikt.
Dlaczego Biały Dom zablokował nominację Zappy? Wszystko przez żonę sekretarza stanu
Ten bezprecedensowy sojusz polityki i rock'n'rolla brzmiał jednak zbyt pięknie, by trwać. Na scenę, z siłą walca, wkroczyła amerykańska dyplomacja, gotowa, by brutalnie uciszyć tę niezwykłą melodię. Ówczesny sekretarz stanu USA, James Baker, postawił sprawę jasno: Havel miał wycofać się z propozycji. Za kulisami tej interwencji kryła się stara, osobista zadra. Zappa w 1985 roku publicznie starł się z organizacją PMRC, która z zapałem godnym cenzorów chciała kneblować usta artystom. Jak na ironię, jedną z założycielek tej grupy była Susan Baker, prywatnie żona sekretarza stanu.
Praski Zamek musiał ugiąć się pod presją Waszyngtonu. Havel, postawiony pod ścianą, z ciężkim sercem wycofał nominację, a jego rzecznik wydał chłodne oświadczenie, że Zappa „nie jest upoważniony do prowadzenia negocjacji handlowych”. Dyplomatyczne gierki nie mogły jednak zniszczyć legendy. Zappa pozostał dla Czechów symbolem, a jego wielki powrót nastąpił w czerwcu 1991 roku. Stanął na scenie w Pradze, by zagrać koncert świętujący ostateczne wycofanie wojsk radzieckich. Nikt wtedy nie wiedział, że to jego ostatni publiczny występ, ostatni riff zagrany na żywo. Zwrócił się wtedy do tłumu z przesłaniem, które brzmi dziś jak testament: „Zachowajcie wyjątkowość swojego kraju. Nie zmieniajcie się w coś innego”.