Jak The Beatles wcisnęli orkiestrę do skrzyni? Poznaj tajemnicę Mellotronu
Wyobraźcie sobie orkiestrę symfoniczną wciśniętą do drewnianej skrzyni, gotową na skinienie klawisza. Taki właśnie był Mellotron, instrument, który w latach 60. dał zespołom rockowym potęgę, o jakiej wcześniej mogły tylko marzyć. To jego nieziemskie, lekko chybotliwe brzmienie fletu w „Strawberry Fields Forever” The Beatles otworzyło wrota do psychodelicznego wszechświata i na zawsze zmieniło muzyczny krajobraz. Zamiast angażować całą sekcję smyczkową, artyści zyskali narzędzie do samodzielnego tkania bogatych, orkiestrowych pejzaży, które stały się fundamentem rocka progresywnego. Producent Beatlesów, George Martin, z przekąsem opisywał go jako owoc związku „neandertalskiego pianina z prymitywnym klawiszem elektronicznym”, ale jego unikalny, organiczny charakter okazał się bezcenny. Ta elektromechaniczna bestia, pełna uroczych niedoskonałości, stała się kluczem do brzmienia całej dekady.
Tajemnica jego magnetycznego dźwięku tkwiła w przełomowej, choć cholernie kłopotliwej technologii. Zaprojektowany w 1963 roku w Birmingham Mellotron był w gruncie rzeczy zaawansowanym odtwarzaczem taśmowym. Pod każdym klawiszem czaił się fragment taśmy magnetycznej z nagranym dźwiękiem prawdziwego instrumentu. Naciśnięcie klawisza dociskało taśmę do głowicy i uwalniało dźwięk na około osiem sekund, po czym sprężyna błyskawicznie cofała ją na miejsce. To genialne w swej prostocie rozwiązanie powodowało jednak drobne fluktuacje w wysokości i głośności dźwięku, znane jako „wow i flutter”. Te techniczne mankamenty, zamiast go dyskwalifikować, nadały mu niepowtarzalną, żywą duszę, której nie potrafiły skopiować pierwsze syntezatory. Artyści pokochali go właśnie za tę ludzką niedoskonałość.
King Crimson, Genesis i Moody Blues. Trzy zespoły, trzy sposoby na Mellotron
Nikt nie rozumiał Mellotronu tak, jak Mike Pinder z The Moody Blues, który przed wejściem na rockową scenę pracował jako tester w fabryce Streetly Electronics. Znając tę maszynę od podszewki, potrafił wycisnąć z niej absolutnie wszystko i uczynił ją sercem brzmienia zespołu na każdym albumie od przełomowego „Days of Future Passed” z 1967 roku. To właśnie jego partie w ikonicznym „Nights in White Satin” stały się biblią dla całego pokolenia muzyków progresywnych. Znaczenie Pindera i Mellotronu najlepiej podsumował gitarzysta Justin Hayward, mówiąc wprost: „Mike i Mellotron sprawiły, że moje piosenki zadziałały”. Sam Pinder z dumą twierdził, że to on osobiście wtajemniczył Johna Lennona i Paula McCartneya, namawiając ich do zakupu instrumentu.
Gdy w 1969 roku rodził się zespół King Crimson, zakup dwóch Mellotronów był jednym z ich pierwszych i najważniejszych ruchów. Instrument zdominował brzmienie debiutanckiego albumu „In the Court of the Crimson King”, tworząc potężną i momentami przytłaczającą ścianę dźwięku. Zmagania z maszyną przeszły do legendy dzięki słynnemu cytatowi Roberta Frippa, który stwierdził, że „strojenie Mellotronu nie działa”. Kilka lat później jeden z tych egzemplarzy trafił w ręce Tony'ego Banksa z Genesis, który postanowił pójść pod prąd. Zamiast imitować orkiestrę, Banks używał go do tworzenia gęstych, zawiesistych akordów, przekształcając go we wczesny odpowiednik syntezatorowego padu. Efekty tej wolty można usłyszeć w monumentalnych utworach „Watcher of the Skies” czy „Firth of Fifth”.
Koszmar muzyków, który pokochali Oasis i Radiohead. Niezwykła historia Mellotronu
Posiadanie Mellotronu było nieustanną walką z materią i prawami fizyki. Instrument był piekielnie kapryśny, reagując na najmniejsze zmiany temperatury i wilgotności, co podczas tras koncertowych zamieniało życie muzyków w koszmar. Przeniesienie go z zimnego busa na rozgrzaną scenicznymi światłami estradę mogło powodować rozciąganie taśm i ich przyklejanie się do mechanizmów. Jeden z założycieli firmy wspominał, że otrzymywał do naprawy egzemplarze wygięte niczym podkowy ukształtowane przez kowala. Co więcej, wciśnięcie zbyt wielu klawiszy naraz przeciążało silnik, co skutkowało komicznym obniżeniem tonacji. Opanowanie Mellotronu wymagało więc nie tylko talentu, ale i prawdziwie anielskiej cierpliwości.
W latach 80. nadejście niezawodnych syntezatorów polifonicznych i samplerów zepchnęło Mellotron na boczny tor. Jednak jego unikalne, niedoskonałe brzmienie okazało się niemożliwe do podrobienia, a w kolejnej dekadzie instrument przeżył spektakularny renesans. Zespoły takie jak Oasis, Radiohead czy Smashing Pumpkins na nowo odkryły jego magiczny potencjał. Słynny przebój „Wonderwall” Oasis kończy się nagłym urwaniem partii smyczkowej, co jest bezpośrednim efektem ośmiosekundowego limitu taśmy. W 1997 roku muzycy Radiohead poprosili nawet producentów o renowację starego modelu na potrzeby nagrań do albumu „OK Computer”. Jego legenda trwa, a firma Streetly Electronics w 2007 roku wypuściła nowy model M4000, bo prawdziwego, analogowego charakteru nie da się zastąpić żadną cyfrową emulacją. Mellotron udowodnił, że w muzyce, podobnie jak w życiu, to właśnie niedoskonałości nadają najwięcej charakteru.