Wojna Dwóch Sabbathów: Rozłam, Który Wstrząsnął Metalem
Są takie daty w historii rocka, które brzmią jak uderzenie pioruna. Jedną z nich jest bez wątpienia 27 kwietnia 1979 roku, dzień, w którym metalowy świat zatrząsł się w posadach. To właśnie wtedy Black Sabbath, ojcowie chrzestni heavy metalu, podjęli jedną z najtrudniejszych decyzji w swojej karierze i wyrzucili z zespołu samego Księcia Ciemności, Ozzy’ego Osbourne’a. Oficjalnie poszło o demony wokalisty, czyli alkohol i narkotyki, które całkowicie wykoleiły pracę nad nowym materiałem po fatalnych sesjach do albumu „Never Say Die!”. Jednak to, co wyglądało na koniec pewnej ery, okazało się początkiem bezpardonowej wojny na dwa fronty. Zespół, ściągając na pokład potężny głos Ronniego Jamesa Dio, odrodził się w nowej, potężnej inkarnacji. W tym samym czasie Ozzy, pod skrzydłami przyszłej żony Sharon Arden, odpalił solową karierę, która miała wkrótce eksplodować. Tak narodziły się dwa Sabbath, dwie wersje tej samej legendy, gotowe toczyć bój o serca fanów i dominację na listach przebojów.
Sześć tygodni, które przelały czarę goryczy. Jak Ozzy doprowadził Sabbath do ściany
Decyzja o pożegnaniu Osbourne'a nie była nerwowym ruchem, a raczej kulminacją problemów, które narastały od lat. Atmosfera w obozie Sabbath gęstniała z każdym miesiącem, a frustracja pozostałych członków sięgała zenitu. Pierwsze pęknięcie na monolicie pojawiło się już w 1977 roku, gdy Ozzy na chwilę opuścił szeregi grupy. Zmusiło to Tony'ego Iommiego do gorączkowych poszukiwań i nawiązania kontaktu z Dave'em Walkerem, byłym frontmanem Fleetwood Mac. Choć Osbourne ostatecznie wrócił na pokład, bomba z opóźnionym zapłonem wciąż tykała. Do wybuchu doszło w 1978 roku, gdy zespół próbował sklecić materiał na „Never Say Die!”. W tym czasie Ozzy zniknął na sześć tygodni, wybierając intensywną trasę po klubach Los Angeles i kompletnie ignorując swoje obowiązki. Iommi po latach przyznał, że to bolesne cięcie było jedynym sposobem na uratowanie zespołu. Jak sam stwierdził: „Nie mogliśmy kontynuować z Ozzy. [...] Nic się nie działo, a to oznaczałoby koniec zespołu. Nie chcieliśmy go zwalniać, ale musieliśmy, jeśli chcieliśmy kontynuować”.
"Heaven and Hell" kontra "Blizzard of Ozz". Muzyczna bitwa, która podzieliła fanów
Gdy bitewny kurz opadł, obie strony naładowały swoje muzyczne arsenały i ruszyły na front. Black Sabbath z Dio za sterem odpalił w 1980 roku prawdziwą bombę w postaci albumu „Heaven and Hell”. To był komercyjny nokaut, który pokrył się platyną w Stanach Zjednoczonych i zaprezentował fanom nowe, bardziej epickie i melodyjne oblicze kapeli. Ozzy nie zamierzał stać z boku i niemal w tym samym czasie wyprowadził potężny kontratak. Razem z gitarowym geniuszem, Randym Rhoadsem, stworzył album „Blizzard of Ozz”, który stał się absolutnym fenomenem, zdobywając ostatecznie czterokrotną platynę. Rywalizacja nabrała rumieńców w 1981 roku, gdy światło dzienne ujrzały kolejne petardy: „Mob Rules” od Sabbath i „Diary of a Madman” od Ozzy'ego, oba świętujące ogromne sukcesy. Metalowy świat pękł na pół. Wendy Dio wspominała, że na początku jej mąż musiał mierzyć się na koncertach z gradem wyzwisk, podczas gdy Osbourne czuł nóż w plecach, zarzucając dawnym „braciom” hipokryzję, bo przecież nikt z nich nie prowadził życia anioła.
Zakk Wylde miał rację? Dlaczego Sabbath z Dio nie powinien nazywać się Sabbath?
Walka nie toczyła się wyłącznie na scenie i listach przebojów. Równie zacięte starcia miały miejsce za kulisami, w gabinetach prawników i menedżerów. W 1982 roku Osbourne wydał koncertowy album „Speak of the Devil”, który zawierał wyłącznie klasyki Black Sabbath z jego czasów. Był to mistrzowski szachowy ruch, pozwalający mu uderzyć w byłych kolegów i czerpać zyski ze starego katalogu. Jednak demony chaosu nie oszczędziły żadnej ze stron. Perkusista Bill Ward opuścił Sabbath w trakcie trasy promującej „Heaven and Hell”, a w obozie Ozzy’ego wybuchł spór o autorstwo kompozycji z „Diary of a Madman”, do których prawa rościli sobie Bob Daisley i Lee Kerslake. Blizny po tym rozłamie są widoczne do dziś, a wśród fanów wciąż wre debata o to, która inkarnacja była tą „prawdziwą”. Idealnie podsumował to Zakk Wylde, wieloletni gitarowy siepacz Osbourne'a: „Słuchasz Black Sabbath z Ronnie Jamesem Dio, a to nie jest Black Sabbath. Powinni od razu nazwać to Heaven & Hell”. Ta bratobójcza walka, choć bolesna, paradoksalnie podarowała fanom metalu dwa potężne, oddzielne rozdziały w rockowej biblii. Ostatecznie, po latach bitew, topór wojenny został zakopany w 1997 roku, co pozwoliło legendzie zatoczyć pełne koło i zamknąć jeden z najgłośniejszych konfliktów w historii muzyki.