Tom Morello przerwał lekcję gitary, by nagrać jeden riff. To był początek rewolucji
Niektóre z największych riffów w historii rodzą się w ogniu improwizacji na scenie lub w zaciszu profesjonalnego studia. Ale nie ten. Potężny, wgniatający w ziemię motyw otwierający hymn buntu „Killing in the Name” narodził się w okolicznościach tak zwyczajnych, że aż trudno w to uwierzyć. Tom Morello, gitarowy czarodziej Rage Against the Machine, stworzył go kompletnym przypadkiem, udzielając lekcji zaawansowanemu muzykowi z lokalnej sceny. Demonstrując technikę strojenia w drop-D, Morello chwycił za bas Ibaneza i zagrał prosty motyw, który uderzył w niego z siłą dźwiękowego gromu. Gitarzysta natychmiast przerwał lekcję, by uwiecznić ten fragment na tanim magnetofonie Radio Shack, nie zdając sobie sprawy, że właśnie położył gitarowy fundament pod utwór, który zdefiniuje całe pokolenie.
Iskrą, która rozpaliła w Morello chęć do eksperymentów z obniżonym strojem, był sam Maynard James Keenan, wokalista Tool, który pokazał mu tę technikę. To właśnie podczas tłumaczenia jej zawiłości swojemu uczniowi powstał ten charakterystyczny, ciężki i pulsujący motyw. Spontaniczny moment okazał się przełomowy, a nagranie z magnetofonu stało się punktem wyjścia dla reszty zespołu. Riff, który miał być tylko dydaktycznym przykładem, niósł w sobie tak potężny ładunek energii, że od razu stało się jasne, iż musi przerodzić się w pełnoprawną rockową kanonadę pod szyldem Rage Against the Machine.
Pobicie Rodneya Kinga i zamieszki w LA. To one zrodziły furię w tekście RATM
Zanim jednak utwór zyskał swój legendarny, przesiąknięty furią tekst, przez pewien czas funkcjonował jako czysto instrumentalny pocisk. Zespół był tak pewny siły samego riffu, że postanowił zagrać go jako numer otwierający swój pierwszy publiczny koncert. Wydarzenie to miało miejsce 23 października 1991 roku na terenie California State University w Northridge. To właśnie tam publiczność po raz pierwszy poczuła surową moc przyszłego hymnu, jeszcze zanim Zack de la Rocha uzbroił go w swój wokal. To doskonale pokazuje, jak fundamentalne dla tożsamości utworu było jego instrumentalne jądro.
Wkrótce muzyka zyskała słowa, które nadały jej ostateczny, rewolucyjny kształt. Bezpośrednią inspiracją dla Zacka de la Rochy stało się brutalne pobicie Rodneya Kinga przez policjantów z Los Angeles w marcu 1991 roku i zamieszki, które wybuchły po ich uniewinnieniu. Tekst stał się bezkompromisowym aktem oskarżenia wobec systemowego rasizmu i policyjnej przemocy. Sam Morello odnalazł ideologiczne korzenie dla kultowej frazy „Fuck you, I won't do what you tell me” w słowach abolicjonisty Fredericka Douglassa, który twierdził, że wolność niewolnika zaczyna się w momencie, gdy mówi swojemu panu „nie”.
17 słów 'fuck' i walka z producentem. Jak RATM uratowali swój największy hit?
Droga „Killing in the Name” na szczyt nie była jednak usłana różami, a jedna z największych bitew stoczyła się w samym studiu nagraniowym. Producent Michael Goldstone, który odpowiadał za kontrakty zarówno RATM, jak i Pearl Jam, upierał się, by usunąć z utworu charakterystyczną pauzę i następujący po niej motyw „dunna-dunt”. Argumentował, że ten fragment zaburza płynność i nigdy nie pozwoli piosence stać się radiowym hitem. Zespół postawił sprawę na ostrzu noża, a Morello wyjaśnił, że była to świadoma inspiracja numerem „Good Times Bad Times” Led Zeppelin, kluczowa dla dynamiki całej kompozycji.
Ostatecznie upór muzyków opłacił się z nawiązką, a przypadkowo zrodzony riff stał się częścią jednego z najważniejszych protest songów wszech czasów. Utwór, wydany jako singiel 2 listopada 1992 roku, zawierał aż siedemnaście powtórzeń słowa „fuck”, co uniemożliwiło zamieszczenie tekstu we wkładce albumu, ale tylko podkręciło jego legendę. Po latach, dzięki oddolnej kampanii internetowej, w 2009 roku wbił się na szczyt brytyjskiej listy przebojów w okresie świątecznym, a na początku tego roku przekroczył barierę miliarda odsłuchań na Spotify. Historia „Killing in the Name” to potężny dowód na to, że prawdziwy rock'n'roll rodzi się z buntu, a nie z rynkowej kalkulacji. Czasem wystarczy jeden riff, zagrany niby od niechcenia, by rozpętać rewolucję, której echo nie ucichnie przez dekady.