The Offspring prezentuje Supercharged. Oto recenzja nowego albumu grupy!
O ile w pierwszej dekadzie formacja The Offspring regularnie dostarczała premierowe wydawnictwa, to później z tym było już gorzej. Przerwa między Days Go By a Let the Bad Times Roll potrwała prawie dziesięć lat. Tym razem muzycy nie kazali fanom czekać na kolejny studyjny album aż tak długo.
Pewnie wiele osób odetchnęło z ulgą po wysłuchaniu Supercharged. Nieudany poprzednik zasiał ziarno niepewności. Na wspomnianym krążku nie wszystko grało, jak należy. Teraz muzycy, jak sami zgodnie podkreślają w wywiadach, są pozytywnie naładowani (patrz: tytuł płyty). I to na Supercharged słychać.
Album powstawał w trzech różnych studiach pod czujnym okiem legendarnego producenta Boba Rocka, który jest stałym współpracownikiem The Offspring od 2008 roku. Pod tym kątem niespodzianek nie ma. Jeśli zaś chodzi o same utwory – zespół, w większości przypadków, trzyma się sprawdzonych ram. W myśl klasycznej zasady: skoro coś działa, to po co to zmieniać.
Dlatego od razu w ucho wpadają takie numery, jak czadowy Light It Up (najlepszy z singli), hymniczny The Fall Guy czy skoczny Get Some. Człowiek wie doskonale z kim ma do czynienia. Dzięki temu, czujemy się, jakbyśmy weszli do muzycznego wehikułu czasu i przenieśli się do końcówki lat dziewięćdziesiątych. Wspomniane utwory na pewno sprawdzą się na koncertach, a publiczność będzie doskonale się bawiła w trakcie śpiewania refrenów z Dexterem Hollandem, w którym nie brakuje wszystkich obowiązkowych "haczyków" w stylu nieśmiertelnego "ooo". Uśmiech na twarzy powoduje również, najszybszy w zestawie, Truth in Fiction w stylu Bad Religion. 120 sekund i wszystko jasne. Bez zbędnego kombinowania.
Formacja The Offspring stara się także urozmaicać swoje numery na Supercharged. Muzycy wykorzystali chociażby smyczki (Ok, But This Is the Last Time) czy… thrashowe inspiracje. Come to Brazil zaczyna się niczym współczesny utwór Metalliki. To zresztą niejedyne nawiązanie do najpopularniejszego metalowego zespołu w historii (odcień niebieskiego na okładce żywcem wzięty z Ride the Lightning). Holland, który jest autorem całego albumu, postanowił również stworzyć kompozycję za sprawą, której ożenił pop-punk (kłania się blink-182, posłuchajcie wokalu) z twórczością The Beach Boys (Make It All Right). Wyszła wakacyjna i, niestety, zbyt przesłodzona rzecz. A najbardziej irytuje przyśpiewka "papara-papara". Do zapomnienia.
Nie przekonuje wspomniany już wcześniej Ok, But This Is the Last Time. Grupa prezentuje łagodniejsze oblicze, w którym… muzycy, najprościej rzecz ujmując, niezbyt dobrze się odnajdują. Muszę się trochę przyczepić do Come to Brazil. Wszystko przez dodanie słynnego Ole! Ole! Ole!, które doskonale znamy z piłkarskich stadionów. Rozumiem, że zespół – zgodnie z tytułem – chciał się przymilić fanom z Ameryki Południowej, ale wyszło to dość komicznie.
The Offspring na jedenastym studyjnym albumie nie odkrywają w żadnym wypadku Ameryki. Supercharged to przyzwoity album, który z pewnością spodoba się zagorzałym fanom ekipy dowodzonej przez Dextera Hollanda. Ja nigdy do tej frakcji się nie zaliczałem, ale na pewno wykroję z całości parę utworów dla siebie na później. Sprawdzą się one doskonale w trakcie jazdy samochodem czy wizyty na siłowni. Zespół, który jest na rynku już od ponad 30 lat, nic nikomu nie musi udowadniać. Cieszmy się więc z tego, że wciąż chce im się nagrywać kolejne płyty.
Najlepsze utwory z albumu: Light It Up, Truth in Fiction, Come to Brazil
Ocena: 6,5/10
P.S. Przypomnijmy, że formacja The Offspring w przyszłym roku odwiedzi nasz kraj w ramach promocji albumu Supercharged. Muzycy zagrają 26 października 2025 w łódzkiej Atlas Arenie. Eska ROCK jest patronem medialnym tego wydarzenia!