Gitara w Fleetwood Mac to wyrok? Mroczna klątwa, która niszczyła muzyków
Dla milionów fanów Fleetwood Mac to synonim platynowych płyt i pop-rockowej perfekcji lat 70. Zanim jednak zespół stał się globalną maszyną do pisania przebojów, jego wczesne lata spowijała mroczna legenda, znana jako „klątwa gitarzystów”. Zanim świat oszalał na punkcie Lindsey'a Buckinghama i Stevie Nicks, scena była świadkiem, jak jej gitarowi herosi znikali jeden po drugim w odmętach szaleństwa, sekt i osobistych tragedii. Założyciel, Peter Green, spłonął w ogniu LSD. Jeremy Spencer rozpłynął się w powietrzu, by oddać duszę sekcie. Danny Kirwan, po załamaniu nerwowym, wylądował na bruku. A tragiczną kropkę nad „i” postawiło samobójstwo Boba Welcha, kolejnego gitarzysty z tego przeklętego okresu.
Jedna dawka LSD zniszczyła Petera Greena. Jak geniusz trafił do psychiatryka?
Wszystko zaczęło się od Petera Greena, gitarowego geniusza i siły napędowej oryginalnego składu Fleetwood Mac, który w 1967 roku narodził się w sercu Londynu. Kapela z miejsca wbiła się na szczyt jako prawdziwa blues-rockowa potęga, a kawałki takie jak „Albatross” czy „Black Magic Woman” stały się fundamentem jej rosnącej legendy. Przełom, a właściwie totalne załamanie, nadszedł w marcu 1970 roku. Podczas imprezy w monachijskiej komunie Green przyjął potężną dawkę LSD, która okazała się biletem w jedną stronę. Według menedżera zespołu, Clifforda Davisa, ten jeden psychodeliczny trip pchnął artystę w otchłań choroby psychicznej, która na zawsze odmieniła jego los.
Po powrocie z Monachium Green był już tylko cieniem dawnego siebie. Zaczął paradować w długich szatach z krucyfiksem na szyi, a jego zachowanie stawało się coraz bardziej nieobliczalne. Domagał się nawet, by zespół rozdał cały majątek na cele charytatywne. W maju 1970 roku ostatecznie opuścił pokład, a jego światem na długie lata stały się szpitale psychiatryczne, gdzie zdiagnozowano u niego schizofrenię i poddano go brutalnej terapii elektrowstrząsowej. Dramat sięgnął zenitu w 1977 roku, gdy aresztowano go za grożenie własnemu księgowemu. Było to już tylko rozpaczliwe wołanie o pomoc człowieka, którego umysł stał się jego własnym więzieniem.
Jeremy Spencer zniknął w sekcie. Danny Kirwan rozwalił gitarę i wylądował na bruku
Nie minął nawet rok od odejścia Greena, a klątwa uderzyła znowu. W lutym 1971 roku, tuż przed koncertem w Los Angeles, gitarzysta Jeremy Spencer rzucił do kolegów, że skoczy do kiosku po gazetę. Już nigdy nie wrócił. Po kilku dniach gorączkowych poszukiwań prawda wyszła na jaw. Spencer dołączył do Dzieci Bożych, kontrowersyjnej sekty, która głosiła, że seks jest sposobem na „okazywanie miłości Boga”. Mimo oskarżeń o liczne nadużycia wewnątrz organizacji, artysta pozostał jej wierny, na dobre porzucając świat rock and rolla.
Następny na liście ofiar niestabilności był Danny Kirwan, który zasilił szeregi Fleetwood Mac w 1968 roku jako zaledwie osiemnastolatek. To jego talent pchnął brzmienie grupy w stronę bardziej melodyjnego rocka, co doskonale słychać na albumie „Bare Trees”. Jego kariera w zespole zakończyła się z hukiem w sierpniu 1972 roku. Podczas kłótni z Bobem Welchem, Kirwan wpadł w furię, roztrzaskał swojego Gibsona Les Paula o ścianę i odmówił wyjścia na scenę. Wyrzucono go na zbity pysk, co stało się początkiem jego zjazdu po równi pochyłej w alkoholizm i chorobę psychiczną. Ostatecznie skończył jako bezdomny na ulicach Londynu.
Zignorowany przez zespół, popełnił samobójstwo. Tragiczny finał Boba Welcha
Ostatnim aktem tego mrocznego dramatu jest historia Boba Welcha. Dołączył do zespołu w 1971 roku, by załatać dziurę po Spencerze i pomógł grupie przetrwać najtrudniejszy okres, nagrywając pięć albumów. Opuścił jednak tonący okręt pod koniec 1974 roku, nie wiedząc, że za rogiem czeka na Fleetwood Mac globalna sława. Choć z powodzeniem kontynuował karierę solową, czuł ogromny żal do byłych kolegów. Prawdziwym ciosem było pominięcie go podczas ceremonii wprowadzenia Fleetwood Mac do Rock and Roll Hall of Fame w 1998 roku. Sól na rany sypały kolejne konflikty o niezapłacone tantiemy, które, choć zakończone ugodą, tylko pogłębiły jego rozgoryczenie.
Tragiczny finał tej historii dopisał sam Welch, który 7 czerwca 2012 roku odebrał sobie życie w swoim domu w Nashville. Jego śmierć, a także późniejsze odejścia Danny'ego Kirwana w 2018 i Petera Greena w 2020 roku, na zawsze zamknęły ten rozdział, przypieczętowując legendę o „klątwie Fleetwood Mac”. To jeden z najmroczniejszych rozdziałów w historii rocka, który brutalnie przypomina, jak krucha jest ludzka psychika w zderzeniu z machiną sławy. Za każdą platynową płytą i wyprzedanym stadionem kryje się czasem cena, której nie da się zapłacić pieniędzmi.