Iron Maiden. Oto historia powstania albumu Somewhere in Time
Na początku lipca 1985 brytyjska formacja Iron Maiden zakończyła trasę promującą album Powerslave. Wspomniane tournée było iście mordercze. W ramach World Slavery Tour muzycy zagrali prawie 190 koncertów w niecały rok. Wszyscy byli wyczerpani. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Koniecznie potrzebowali odpoczynku. Grupa otrzymała więc kilka miesięcy wolnego na niezbędną regenerację.
Już na początku 1986 członkowie Iron Maiden zebrali się na wyspie Jersey w archipelagu Wysp Normandzkich, podobnie jak to miało miejsce w przypadku prac nad Powerslave, aby zając się komponowaniem premierowego materiału.
– Zamieszkaliśmy poza sezonem w hotelu La Corbière. Zespół i ekipa techniczna zajęły cały budynek. Sprzęt rozstawiliśmy w sali balowej. Plan był taki, że jeśli tylko najdzie nas ochota, by popracować nad jakimś utworem, wystarczy, że zejdziemy na dół. W rzeczywistości wyglądało to nieco inaczej – wspominał gitarzysta Adrian Smith w swojej książce Giganci wód i rocka. – Wyobraźcie sobie kilkunastu dwudziestokilkulatków, którzy przejmują kontrolę nad hotelem, w tym nad barem, a zrozumiecie, czemu aż do ostatniej chwili się nie przepracowywaliśmy.
Muzycy zdecydowali, że na szóstym studyjnym albumie pojawią się "zakazane", w świecie metalu, syntezatory, dzięki którym odświeżone zostanie brzmienie. Inicjatorem tego pomysłu był Smith. Grupa nie śpieszyła się z nagrywaniem, ponieważ Steve Harris – basista i główny kompozytor w Iron Maiden – chciał, aby była to najbardziej dopracowana płyta w dotychczasowym dorobku zespołu. O kwestie finansowe nikt martwić się nie musiał. Dlatego też partie basu i perkusji zarejestrowano na Bahamach w Compass Point, z kolei gitary oraz wokal w studiu Wisseloord w Holandii. Nad całością czuwał sprawdzony Martin Birch, który z Iron Maiden współpracował już od czasu Killers, drugiego albumu z 1981. – On ma w sobie brzmienie zespołu. Jest fantastyczny. Mało jest takich jak on. Bez niego trudno by nam było sobie poradzić – mówił Harris (cytat za książką Historia Żelaznej Dziewicy Paula Stenninga).
Na albumie Somewhere in Time za utwory odpowiadali głównie Harris i Smith. Swoje “trzy grosze” dorzucił jeszcze gitarzysta Dave Murray (jest podpisany jako współautor Deja-Vu). Tym razem na płycie nie znalazło się nic sygnowane przez wokalistę Bruce’a Dickinsona. – Nie był wtedy sobą. Z początku tego nie zauważyliśmy, ale chyba to tournée wyczerpało go bardziej niż innych. Kiedy zaczęliśmy pracę nad nowym albumem, nie mógł się pozbierać i wymyślić niczego sensownego. Miał kilka pomysłów, które niestety zupełnie nie pasowały – przyznał basista Iron Maiden w książce Run to the Hills autorstwa Micka Walla.
Dickinson chciał, aby część płyty była akustyczna, wzorem trzeciego studyjnego wydawnictwa Led Zeppelin. Radykalna propozycja ze strony frontmana została jednak odrzucona. – Wiedzieliśmy, że go to zabolało, ale zdawał się z tym zgadzać, bo zdał sobie sprawę, że poszedł w zupełnie innym kierunku. Wiedział, że się od nas oddalił, więc pozwolił nam działać po swojemu. Na szczęście, Adrian samodzielnie skomponował kilka mocnych kawałków i to było to – podsumował Steve Harris.
Gitarzysta przyniósł, jak się okazało, dwa singlowe numery z Somewhere in Time, a mianowicie Wasted Years oraz Stranger in a Strange Land. Historia tego pierwszego jest zwłaszcza ciekawa, ponieważ utwór mógł w ogóle nie ujrzeć światła dziennego. Smith bał się go pokazać Harrisowi. – Dostałem syntezator gitarowy Rolanda z Japonii. Kiedy go włączyłem, zaczął wydawać ten szalony dźwięk, a ja po prostu do niego grałem. To było coś rytmicznego. Więc od razu dało mi to utwór – wspominał w rozmowie dla MusicRadar. Nie był do końca pewny, ponieważ kompozycja przypominała mu... U2. – Usłyszał, jak gram to na próbie i powiedział: "To dobre. Powinniśmy to zrobić" – dodał gitarzysta Żelaznej Dziewicy.
Pod koniec wakacji 1986 kompozycja Wasted Years miała swoją premierę. Została ona opatrzona wideoklipem będącym historią Iron Maiden w pigułce (nawiasem mówiąc, nie zabrakło tam także... polskiego akcentu). Numer stał się sporym przebojem (18. miejsce na brytyjskiej liście przebojów) i do dziś jest chętnie grany przez zespół na koncertach.
Somewhere in Time ukazał się 29 września 1986. W ojczyźnie grupy dotarł do trzeciej pozycji, z kolei w USA do jedenastej. Album zbierał w większości pozytywne recenzje, choć nie brakowało rozczarowanych fanów, którzy nie mogli pogodzić się z tym, że Ironi zaczęli korzystać z syntezatorów. Trasa zespołu – pod szyldem Somewhere on Tour – rozpoczęła się 10 września w Belgradzie. Muzycy po raz kolejni odwiedzili także nasz kraj. W 1984 zagrali pięciokrotnie, a dwa lata później... przebili to osiągnięcie. Między 19 a 25 września odbyło się sześć koncertów w sześciu różnych miastach (Zabrze, Wrocław, Poznań, Gdańsk, Łódź i Warszawa). Światowa trasa, składająca się z ponad 150 występów na przestrzeni dziewięciu miesięcy, imponowała rozmachem. Grupa zadbała mocno o scenografię (wrażenie robiły zwłaszcza ruchome elementy z Eddiem-cyborgiem w roli głównej) ku uciesze licznej publiczności. To nie dziwiło, gdyż zapotrzebowanie na muzykę Iron Maiden było wówczas ogromne...
Jakie ciekawostki skrywa album Somewhere in Time? Tego dowiecie się z galerii umieszczonej na samej górze niniejszego artykułu.