Royal Republic - LoveCop (okładka)

i

Autor: Materiały prasowe

RECENZJA

Royal Republic powrócili z nową płytą! "LoveCop" zaskakuje i wprawia w ruch największych sztywniaków

2024-06-07 12:47

Szwedzi nie zwalniają i dolewają oliwy do ognia. Panowie z Royal Republic zaprezentowali właśnie zapowiadany już od kilku miesięcy piąty krążek "LoveCop", którym pokazali, jak ugotować coś świeżego, mając ciągle te same składniki w lodówce. Są gitarowe riffy, jest powiew rock'n'rolla, ale i disco, funky oraz szczypta szaleństwa i humoru. Pytanie tylko, czy zaserwowane danie to danie kompletne?

Royal Republic to zespół, który z roku na rok coraz bardziej rozkochuje w sobie europejskich słuchaczy. Kapela ma swój charakterystyczny styl, a poza dość oryginalnym podejściem do swojej twórczości równie dobrze radzi sobie na koncertach. Co więcej, często wraca do naszego kraju, więc jak jeszcze nie mieliście okazji wybrać się na to pełne szaleństwa show, to okazji nie brakuje i raczej nie zabraknie. Ba! Niedawno ogłoszono nawet, że zespół Royal Republic stał się laureatem Złotego Bączka i muzycy ponownie staną na scenie podczas festiwalu Pol'and'Rock 2024. Tym razem zaserwują polskiej publiczności jeszcze więcej nowości, bo w końcu premiera najnowszej płyty już oficjalnie za nami! I chociaż to już piąty album Royalsów, to śmiało można powiedzieć, że poziom został utrzymany. Oczywiście nie jest idealnie, płyta na pewno nie przypadnie każdemu do gustu, ale warto jednak dodać, że Szwedzi dokonali tutaj czegoś niezwykłego.

Muzyka rockowa lat 80-tych - zagranica. Albumy, które dziś są legendarne

Power disco ponad wszystko! "LoveCop" rozbujał, rozkochał i zaskoczył

Piąte wydawnictwo szwedzkiej kapeli wyszło na światło dzienne 7 czerwca 2024 roku. Nowa płyta Royalsów składa się z 10 utworów (nie wliczając w to intro) i jest trochę kontynuacją tego, co zespół rozpoczął wydając wcześniej "Club Majesty". Ale! Jest również ukłon dla fanów debiutanckiego "We Are The Royal" lub takiego "Weekend Mana", bo gdzieś obok tego całego disco-szaleństwa znalazło się miejsce na riffy, które wybrzmiały właśnie na tych dwóch krążkach. Nie da się ukryć, że "LoveCop" sporo czerpie z muzyki lat 70. To ciekawe, jak zespół potrafi oddać klimat utworów z tamtych czasów i jak przy tym bawi się tą całą formą. Royalsi ponownie pokazali, że potrafią z łatwością połączyć różne gatunki, i co najważniejsze, nie tracąc przy tym swojego stylu.

Płytę otwiera utwór "My House", który mogliśmy już usłyszeć przed premierą. Mówcie, co chcecie, ale to numer, który puściłbym sobie przemierzając miasto w GTA Vice City. Właściwie dobrze, że to właśnie ta piosenka otwiera płytę, bo jest tutaj cały przekrój tego, co można usłyszeć w jej dalszej części. Funkowe gitarki, klawiszki, czy bujający beat nadający klimatu i sprawiający, że nóżka sama rwie się do podskoku. Pojawia się nawet rapowanie Adama Grahna, chociaż umówmy się, nic jednak nie przebije rapsów Hannesa w "Full Steam Spacemachine" w wersji z Nosebreakersami. Sorry, Adam!

Tytułowe "LoveCop" jest kolejne na trackliście. Tutaj dzieje się niewiele mniej niż w poprzednim utworze, bo już na starcie dostajemy skaczącą linię basową i głębokie perkusyjne tomy na przejściach, które brzmią, jak wyjęte żywcem ze starych przebojów. Adam oficjalnie zaczyna zabawę swoim głosem, są charakterystyczne chórki z wybijającym się Hannesem i mocarne solo. Numer "Wow! Wow! Wow!" przebija jednak balonik i wprowadza już trochę innego klimatu, żeby nie zanudzić słuchacza i nawet mu się to udaje. Tutaj już czuć powiew "Weekend Mana", kołyszący riff, a w tle rozbrzmiewają dęciaki. Za to niech was nie zmyli "Freakshow" rozpoczynające się tłustym i maszerującym gitarowym motywem. Idzie się nabrać i... pozytywnie zaskoczyć! Nieco wolniejszy numer, ale to wejście na pierwszą zwrotkę po prostu genialne! Z kolei "Lazerlove" to urzekająca ballada, po której nie mogłem podnieść szczęki z podłogi. Nie sądziłem, że którakolwiek współczesna kapela potrafi tak dobrze oddać ducha lat 70/80 i stworzyć tak majestatyczny utwór.

"Lazerlove" usypia jednak czujność słuchacza i otwiera drugą cześć płyty, w której nie brakuje już rockowego pazura. Mamy niezwykle energiczne "Boots", czy "Love Somebody" wyjęte rodem z "Save the Nation", do którego można już poszaleć. Podobnie zresztą jak przy "Ain't Got Time", który jest, jakby to powiedzieć, iście Royalsowy. Od pierwszych sekund wiemy już, z czym (i z kim) mamy do czynienia. Zaskakująca jest jednak końcówka albumu. Gdy "Electra" przejęła moje głośniki, to myślałem, że to już coś innego, a płyta właśnie się skończyła. Pomijam ponownie cofnięcie się o kilka dekad, ale ten wokal! Ten numer brzmi najmniej Royalsowo, bez dwóch zdań. Piąte wydawnictwo Szwedów zamyka za to "Sha-La-La-Lady", które również brzmi zupełnie inaczej, chociaż... tutaj już czuć tego muzycznego ducha ekipy z Malmö. No i, uwaga, nawet jak utwór wam nie podpasuje na starcie, to warto wytrzymać do "rapującego" w stylu Norbiego (tak, powiedziałem to) Hannesa Irengårda!

"LoveCop" od Royal Republic. Warto dać szansę?

Umówmy się, najnowsza płyta Royal Republic nie jest dla każdego. Nie spodoba się tym, którzy liczyli na solidny powrót do korzeni, energicznego hard rocka, szybkich i skomplikowanych gitarowych kompozycji. To raczej pozycja dla tych, którzy rozkochali się w "Club Majesty". Panowie kontynuują tradycję i wchodzą w nową erę na całego. Oczywiście, czuć momentami powiew poprzednich krążków, ale to tylko lekki (choć wyczuwalny) wiatr. Co warto dodać, najnowsze dzieło Adama i spółki jest arcydziełem pod względem miksu, bo to, jak ta płyta brzmi, jest po prostu REWELACYJNE. Spróbujcie się nie zgodzić. Oni bawią się muzyką i tę radość naprawdę słychać i czuć. "LoveCop" ma oryginalne brzmienie, zaskakuje swoją stylistyką, zachęca do tańca, kołysania, ale i porzucenia na chwilę problemów, by wejść na ten rollecoaster i chociaż przez te ponad 35 minut nieźle się zabawić. Szkoda, że ta przygoda trwa tak krótko. Z drugiej strony, może to i lepiej, bo dłuższa forma mogłaby faktycznie zacząć nużyć.

"LoveCop" to mieszanka starych dźwięków z nowymi, gdzie Royal Republic próbuje nowych rzeczy, ale jednocześnie pozostaje wierny temu, co przez lata tworzył. Fani grupy będą zachwyceni, bo mimo innego brzmienia, to ciągle ten sam zespół, który pozostaje po prostu sobą. RAWR!

Royal Republic, płyta "LoveCop" - ocena 9/10.