Od dawna już w przestrzeni publicznej mówi się o tym, że muzyka rockowa daleka jest od swoich triumfów w mainstreamie. Faktem jest, że raczej na próżno szukać jej przedstawicieli i przedstawicielek na szczytach światowych list przebojów, jak miało to miejsce jeszcze całkiem niedawno - zupełnie inaczej rzecz się ma jednak w aspektach koncertowo-nagrodowych.
Obserwując line-upy najróżniejszych międzynarodowych festiwali dość szybko w oczy rzuci się całkiem sporo nazw, które dobrze kojarzą słuchacze i słuchaczki gitarowych klimatów. Zerkając już na nasze polskie podwórko - przypominamy, że pierwszym ogłoszonym headlinerem przyszłorocznego Open'era było The Cure, a drugim - Nick Cave & The Bad Seeds, a nie żadna wielka obecnie popowa gwiazda. Co i rusz ogłaszane są arenowe czy stadionowe koncerty rockowych i metalowych ikon, a bilety na nie wyprzedają się na pniu. Przedstawiciele współczesnych mocniejszych brzmień dominują także jeśli chodzi o rozdawnictwo prestiżowych nagród. To Sam Fender zgarnął w tym roku Mercury Prize, a kapela Amyl and the Sniffers (jeden z headlinerów przyszłorocznego OFF Festivalu!) zdobyła cztery statuetki na gali najważniejszych muzycznych nagród australijskich, zgarniając cztery ARIA Awards, w tym za 'Album roku' za cenione Cartoon Darkness. Nie wspominamy już nawet o furorze, jaką na całym świecie robi obecnie YUNGBLUD.
Artyści rockowi są sami sobie winni za niski status tej muzyki w mainstreamie?
Nie do końca optymistyczne zdanie na temat przyszłości rocka ma Justin Hawkins z zespołu The Darkness. Muzyk omówił ten temat w jednym z wideo w swoim formacie "Justin Hawkins Rides Again".
Zrobił to odpowiadając na zadane mu przez jednego z fanów pytanie. Ten zasugerował, że jego zdaniem dziś dawnym statusem gwiazd rocka cieszą się raperzy (jest to obecnie dość powszechna opinia), którzy nie boją się kontrowersji i skandali, przez co robi się o nich głośno w mediach - głównie tych społecznościowych.
Hawkins ochoczo się z tym zgodził stwierdzając, że dziś rzeczywiście zespoły są zdecydowanie "zbyt grzeczne" w stosunku do tego, z jakiej tradycji kulturowej (słynne hasło "sex, drugs and rock & roll") się wywodzą. Wokalista stwierdza, że jego koledzy po fachu zachowują się tak, jakby nie mieli własnych opinii i zdają się bać komentować tak otaczającą ich rzeczywistość, jak i same poczyniania swojej, jakby nie patrzeć konkurencji. Przypominamy w tym kontekście chociażby o konflikcie między Axlem Rosem a Kurtem Cobainem, który rozgrzewał prasę w latach 90. - rzeczywiście na próżno szukać czegoś takiego dziś w rockowym świecie.
Zdaniem Justina, wszystkiemu temu nie pomaga także fakt, że pojedynczy członkowie danych grup cieszą się w social mediach dużo większą popularnością, niż same formacje. Hawkins uważa, że nie pomaga to w rozpopularyzowaniu ich twórczości, gdyż bywa, że nie każdy jest w stanie skojarzyć daną jednostkę z zespołem. Zdaje się, że świetnym tego przykładem będzie budzący ogromne emocje Ronnie Radke - rozgłos wokół jego osoby zdaje się nie zawsze przekładać na popularność działań jego kapeli, czyli Falling in Reverse.
No cóż, świat jest trochę popieprzony. I myślę, że to właśnie jeden z efektów ubocznych, że wszyscy starają się być mili, bo myślą sobie: "Och, lepiej być miłym, bo inaczej nikt już nie będzie chciał z nami rozmawiać”. A mnie to, szczerze mówiąc, g*wno obchodzi - stwierdził Justin Hawkins.