Prince zniszczył pół miliona płyt. Dlaczego rockowe arcydzieła trafiały do kosza?

2025-10-25 17:51

Historia rocka pełna jest albumów, które zdefiniowały brzmienie całych dekad. Równolegle istnieje jednak alternatywna opowieść o arcydziełach pogrzebanych przez szaleństwo, kradzież lub nagły kaprys geniusza. To właśnie najsłynniejsze zaginione albumy w historii rocka pokazują, jak cienka bywa granica między wizjonerstwem a katastrofą.

Prince

i

Autor: Materiały prasowe - Mike Ruiz/ Materiały prasowe

Gdy geniusz to za mało. Legendarne albumy pogrzebane przez własną ambicję

Album *SMiLE* The Beach Boys miał być potężną kontrą na rewolucyjny *Sgt. Pepper's* Beatlesów, a w słowach samego Briana Wilsona, prawdziwą „symfonią dla boga”. Genialny umysł lidera grupy wystrzelił jednak w rejony, za którymi reszta świata nie była w stanie nadążyć. Przez ponad rok, w trakcie ponad 80 studyjnych maratonów, powstało blisko 50 godzin materiału, który miał stać się sonicznym pomnikiem. Niestety, ten tytaniczny wysiłek zmiażdżyła lawina problemów. Rosnąca presja, demony w głowie Wilsona, wojna z wytwórnią Capitol i wreszcie odejście tekściarza Van Dyke'a Parksa okazały się gwoździem do trumny tego projektu. Sam Wilson, przerażony wizją odbioru tak awangardowego dzieła, w ostatniej chwili pociągnął za hamulec bezpieczeństwa. Zamiast rewolucji, która miała wstrząsnąć posadami muzyki pop, fani dostali zaledwie *Smiley Smile*, czyli uproszczony, niemal karykaturalny cień niedokończonego mitu.

Podobny los, choć z zupełnie innych powodów, spotkał również dwa inne monumentalne przedsięwzięcia firmowane przez The Who i Guns N' Roses. Pete Townshend, niosąc na barkach sukces *Tommy'ego*, wymarzył sobie kolejny muzyczny Mount Everest w postaci interaktywnej rock opery *Lifehouse*. Jego futurystyczna wizja okazała się jednak zbyt abstrakcyjna i hermetyczna dla reszty kapeli. Odbijając się od ściany niezrozumienia, gitarzysta przypłacił artystyczną walkę załamaniem nerwowym, a zgliszcz porzuconego projektu posłużyły na szczęście za fundament pod klasyczny album *Who's Next*. Jeśli jednak szukać podręcznikowego przykładu paraliżującej obsesji, to historia *Chinese Democracy* Guns N' Roses bije wszystkie inne na głowę. Axl Rose przez jedenaście lat, za bajońską sumę ponad 13 milionów dolarów, szlifował brzmienie z armią kilkunastu muzyków i producentów, a krytycy szybko okrzyknęli płytę „najdłużej niewydawanym albumem w historii”. Gdy w 2008 roku album wreszcie trafił na półki, dekada legend i spekulacji zdusiła jego potencjał pod ciężarem własnego mitu.

The Beatles - 5 ciekawostek o “Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band” | Jak dziś rockuje?

Schowane na 45 lat i skradzione ze studia. Poznaj losy zaginionych arcydzieł

Czasem jednak to nie producencka presja czy technologiczne bariery, a serce samego artysty decydowało o zamknięciu gotowego dzieła w studyjnej szufladzie. W latach 1974-1975 Neil Young przelał na taśmę cały ból związany z rozpadem swojego związku, tworząc album *Homegrown*. Materiał okazał się jednak tak brutalnie szczery i mroczny, że przeraził samego twórcę. Young schował nagrania do archiwum, gdzie przeleżały niewiarygodne 45 lat, zanim odważył się pokazać je światu w 2020 roku. Podobny los, choć z ręki wytwórni, spotkał *Toy* Davida Bowiego. W 2000 roku Kameleon postanowił tchnąć nowe życie w swoje wczesne piosenki, jednak księgowi z EMI/Virgin nie podzielali jego entuzjazmu. Projekt uznano za finansowo ryzykowny i bezceremonialnie odrzucono. Album oficjalnie ujrzał światło dzienne dopiero po 21 latach, stając się niezwykłym, pośmiertnym prezentem dla wiernych fanów.

Niekiedy jednak rockowe skarby przepadały w sposób znacznie bardziej prozaiczny, ginąc w dosłownym tego słowa znaczeniu. Tuż przed tragiczną śmiercią w 1970 roku Jimi Hendrix, bóg gitary, zarejestrował w zaciszu swojego mieszkania niezwykle osobisty, akustyczny materiał zatytułowany *Black Gold*. Kasety z tym bezcennym nagraniem trafiły w ręce perkusisty Mitcha Mitchella, który przechowywał je przez 22 lata, nie zdając sobie sprawy z ich wagi. Mimo upływu lat, większość tego sonicznego świętego Graala do dziś nie doczekała się oficjalnego wydania. Jeszcze bardziej filmowy scenariusz napisało życie w przypadku albumu *Cigarettes and Valentines* grupy Green Day. W 2003 roku, gdy zespół kończył nad nim pracę, ktoś po prostu ukradł taśmy-matki prosto ze studia. Zamiast żmudnie odtwarzać utracony materiał, trio postanowiło obrócić katastrofę w kreatywny zapalnik. Zaczęli od zera, a z tego zuchwałego restartu narodził się jeden z najważniejszych albumów dekady, czyli kultowy *American Idiot*.

Dlaczego Prince kazał zniszczyć pół miliona płyt tydzień przed premierą?

Czasem jednak wystarczył jeden kaprys czy nagła zmiana artystycznej optyki, by gotowy album trafił do niszczarki zamiast do tłoczni. W 1987 roku Prince był o krok od wypuszczenia na rynek surowego, funkowego potwora znanego jako *The Black Album*. Na tydzień przed premierą artysta doznał jednak „duchowej epifanii”, uznając materiał za dzieło na wskroś „złe” i przesiąknięte grzechem. W ataku paniki zażądał zniszczenia całego półmilionowego nakładu, co natychmiast zamieniło płytę w legendę czarnego rynku, zanim ukazała się oficjalnie siedem lat później. Z kolei muzycy Pink Floyd, oszołomieni kosmicznym sukcesem *The Dark Side of the Moon*, postanowili pójść w zupełnie innym kierunku. Ich kolejny projekt, *Household Objects*, zakładał tworzenie muzyki wyłącznie przy użyciu przedmiotów codziennego użytku. Eksperyment szybko okazał się artystyczną ślepą uliczką i po kilku frustrujących sesjach został porzucony. Zespół wrócił do instrumentów, by stworzyć kolejny ponadczasowy monument, czyli album *Wish You Were Here*.