Jeśli nie znacie Napalm Death to gorąco polecamy Wam nadrobić. Można ich lubić, bądź nie, ale znać trzeba. Powstała w 1981 brytyjska grupa na wiele dekad do przodu ustawiła wysokość poprzeczki w kategorii „ciężkie granie”. Uznaje się ich za najbardziej wpływowy zespół na scenie grindcore, a ich debiutancki album „Scum” za prawdziwy wzorzec gatunku. Co to za muzyka? Cóż... Wyobraźcie sobie, że hardcore punk poszedł na koncert, gdzie po kilku piwach spotkał death metal i tak im się dobrze gadało, że wrócili razem na squat, gdzie spędzili upojną noc. Dziewięć miesięcy później przyszło na świat ich maleństwo, które było szybsze od mamy, brutalniejsze od taty i za jasnego diabła nie mogło przestać się drze. Antymuzyka, w której melodia ma status pesona non gratta, czyli grindcore.
Grupa Napalm Death przekraczając kolejne granice brutalności brzmienia nie pozwalała sobie nigdy na absurdalność w przekazie. Niektórzy mają ekipie Barney'a za złe zbytnie zaangażowanie w sprawy polityczne i społeczne, ale ta nie ogląda się na nich. Od początku ND krytykuje wojenne zapędy imperializmów, ludzką małość, chciwość i bigoterię, opowiada się za prawami ludzi i zwierząt. Brudna muzyka to dobre środowisko do rozliczania ciemnych sprawek ludzkości.
Barney złamał sobie kostkę na koncercie w Monachium, ale nie przerwał trasy koncertowej i ten filmik z Paryża, kilka koncertów później, pokazuje jak mocnego ducha trzeba mieć by grać i się nie poddawać. Ponad 40 lat dewastowania scen zobowiązuje.