Kupił płytę polskiego chóru w Warszawie. Tak powstał jego najmroczniejszy utwór!

2025-10-18 8:50

Najbardziej legendarne utwory rockowe często rodzą się z przypadku, a nie z wielkich planów. Noc Davida Bowiego w Warszawie, która zainspirowała kultowy utwór, jest na to najlepszym dowodem. Jego fundamentem nie była wizja artysty, lecz dźwięk polskiego chóru ludowego i melodia przypadkowo zagrana przez dziecko.

David Bowie

i

Autor: David Bowie/ Materiały prasowe

Jak polski chór ludowy zahipnotyzował Bowiego na dworcu w Warszawie?

Historycy i fani do dziś toczą boje o to, czy legendarna wizyta Davida Bowiego w Warszawie miała miejsce w 1973, czy 1976 roku. Obie daty oznaczają krótkie postoje pociągu pędzącego z Moskwy na Zachód, za żelazną kurtynę. Paraliżujący lęk przed lataniem przykuwał artystę do ziemi, zmuszając go do pokonywania tysięcy kilometrów po torach i morskich falach. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują jednak na 21 kwietnia 1976 roku. To wtedy, w towarzystwie Iggy'ego Popa, Bowie mógł na kilka godzin wyskoczyć z pociągu na twardy, warszawski grunt. Wcześniejszy postój z 1973 roku najpewniej spędził za szybą wagonu, uwięziony przez rygorystyczną kontrolę paszportową. I to właśnie ta druga data na stałe wryła się w miejską tkankę, uwieczniona na słynnym muralu autorstwa Davida Celeka.

Niezależnie od chronologii, ten krótki, ale brzemienny w skutki spacer poprowadził go ze stacji Warszawa Gdańska na Plac Komuny Paryskiej, czyli dzisiejszy Plac Wilsona. To właśnie tam, w jednym ze sklepów z winylami, artysta natrafił na dźwiękowy skarb. Był świadkiem sceny, w której sprzedawca prezentował klientowi płytę Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk”. Dźwięki, które popłynęły z głośników, zahipnotyzowały go do tego stopnia, że bez wahania sięgnął po album i wrócił z nim do pociągu. Nie wiedział jeszcze, że w jego rękach znalazł się utwór „Helokanie”, tradycyjna pieśń pasterska z Beskidów. Ta przypadkowo odkryta melodia miała stać się kamieniem węgielnym pod jedno z najbardziej enigmatycznych i poruszających dzieł w całej jego karierze.

Muzyka rockowa lat 70-tych - zagranica

Jak czteroletni chłopiec i polska pieśń stworzyły najmroczniejszy utwór Bowiego?

Twórcza maszyna ruszyła z kopyta we wrześniu 1976 roku w legendarnym francuskim studiu Château d'Hérouville. Bowie, uwikłany w Paryżu w batalie sądowe, rzucił Brianowi Eno proste, ale potężne wyzwanie: stwórz utwór powolny, o niemal religijnym nastroju. Muza objawiła się jednak w najbardziej nieoczekiwanej postaci. Czteroletni syn producenta Tony’ego Viscontiego, bawiąc się przy studyjnym pianinie, zaczął wybijać zapętloną sekwencję zaledwie trzech nut. Eno, porażony genialną prostotą tego motywu, natychmiast uchwycił ten muzyczny zarodek. Razem z Viscontim zaczął budować na nim kolejne warstwy syntezatorów i hipnotyczną melodię z Chamberlina, tworząc monumentalny i mroczny dźwiękowy pejzaż.

Gdy Bowie wrócił do studia, miał już w głowie klarowną wizję. Kompozycja musiała oddychać „bardzo ponurą atmosferą”, której doświadczył w betonowej, komunistycznej Warszawie. Chciał uchwycić na taśmie uczucie przytłoczenia i surowości życia za Żelazną Kurtyną. Na gotowy, instrumentalny fundament nałożył partię wokalną, której linia melodyczna pulsowała echem zasłyszanego „Helokania”. Wbrew obiegowej opinii, tekst nie ma nic wspólnego z językiem polskim. To wokalny fantom, język zrodzony z wyobraźni i inspiracji kartami „Oblique Strategies”, który miał jedynie naśladować brzmienie mowy słowiańskiej. Ten zabieg nadał całości jeszcze bardziej uniwersalnego i mistycznego wymiaru.

Jak jeden utwór Bowiego dał nazwę zespołowi Joy Division?

„Warszawa” stała się mroczną bramą do drugiej, niemal w pełni instrumentalnej strony albumu „Low”, który trafił na półki sklepowe 14 stycznia 1977 roku. Krążek, otwierający słynną Trylogię Berlińską, był dźwiękowym manifestem i radykalnym cięciem z dotychczasowym wizerunkiem artysty. To owoc jego ucieczki do Europy, gdzie szukał schronienia przed narkotykowym piekłem Los Angeles. Zainspirowany chłodem niemieckiego krautrocka album początkowo wprawił krytyków w osłupienie, a wytwórnia RCA, drżąc na myśl o komercyjnej katastrofie, wstrzymywała premierę przez trzy miesiące. Mimo to „Low” wbił się na drugie miejsce brytyjskich list przebojów, udowadniając, że artystyczne ryzyko czasami piekielnie popłaca. Dziś płyta uznawana jest za absolutny kanon.

Jednak potęga „Warszawy” odbiła się echem daleko poza ścieżkami samego albumu. Utwór tak głęboko zainspirował Iana Curtisa, że swój zespół nazwał właśnie Warsaw, zanim ostatecznie przemianował go na legendarne Joy Division. Sam Bowie stosował genialnie przewrotny manewr, otwierając kompozycją koncerty podczas tras w 1978 i 2002 roku. Zamiast rockowego uderzenia na start, serwował publiczności hipnotyzujący wstęp, zmuszając ją do absolutnej ciszy. Warszawska wizyta odcisnęła niezatarty ślad na kulturze, o czym świadczą nie tylko kolejne pokolenia artystów, ale też żoliborski mural i fakt, że Philip Glass oparł na niej trzecią część swojej słynnej „Low Symphony” z 1992 roku, cementując jej status ikony.