Jest w nim coś z biblijnego Hioba, bo w jego muzyce cierpienia ludzkiego nie brakuje. Jednak spomiędzy smutnych nut nierzadko wygląda do nas nadzieja albo docenienie zwyczajności, tego prostego „jest jak jest”. Od Boba Dylana pożyczył nazwisko, ale sam równie celnie komentuje otaczający go świat. Łatwo jest napisać, że jest źle, smutno, albo przykro. Trudno jest zrobić z tego poruszającą piosenkę, balansującą między reportażem a poezją. Hiob Dylan radzi sobie z tym bardzo dobrze.
Artystyczny minimalizm, na który składa się maska wilka (przebranie i zarazem scenografia, gadżet przeobrażający muzyka w kogoś z innego świata) oraz banjo w zupełności wystarczą by skupić naszą uwagę na nim, a nie na efektach specjalnych.
Hiob śpiewa o Polsce B, o fenomenie Roberta Makłowicza, o chłopakach grających w „najgorszej kapeli świata” i wiele innych opowieści, w których większość z nas może znaleźć kawałek siebie. Możecie go spotkać na koncertach w klubach, skłotach, czasem pojawia się na festiwalach. Bywa na koncertach poetyckich, a czasem i punkowych, grywał z Criminal Tango oraz Hańbą. W rozmowach z dziennikarzami przekonuje, że nie myśli o wielkiej karierze i chce zawsze nagrywać takie piosenki jakich sam chciałby słuchać. Oby trzymał się dalej swego.
Polecany artykuł: