Jak słusznie zauważa cytując Woltera dziennikarz portalu IFLS James Felton „gdyby Bóg nie istniał, trzeba by było go wymyślić”. Skoro inne, nawet najbardziej skomplikowane organizmy na naszej planecie, nawet nasi najbliżsi krewni wśród naczelnych nie wykazują zainteresowania poszukiwaniami duchowymi, to czemu ludzkość z uporem maniaka wymyśla przez tysiąclecia sobie bogów i religie, tworzy z nich społeczne ruchy, kodyfikuje wedle ich wykładni normy współżycia? Istnieje w nas coś, co pcha nas w taką stronę. Osoby wierzące nie będą miały żadnych wątpliwości, że jest to po prostu dowód na słuszność ich wiary i nie chcemy tego podważać.
Zainspirowani pomysłem Feltona chcemy za to zastanowić się czy na przykład nie jest to kwestia pewnego mechanizmu ewolucyjnego, który pomaga nam przystosować się lepiej do warunków, w których żyjemy.
W porządku, ale czemu piszemy o tym na stronie radia dedykowanego muzyce rockowej, a nie w medium poświęcone religii? Wiara i muzyka są nierozerwalnie ze sobą związane, a Elvis Presley tak naprawdę przecież nie wynalazł rock’b’rolla, tylko rozpromował wśród białych i majętnych rhythm and blues oraz gospel, oba głęboko związane z religijnością Afroamerykanów. W Polsce zresztą religia także wiąże się z historią rocka, choćby poprzez losy i przekaz takich grup jak Armia, 2Tm2,3 czy Izrael, a przecież to tylko religijność chrześcijańska. Oprócz niej istnieje globalny religijny kalejdoskop o tysiącach odcieni, które przenikają do rockowej sceny. Wielu artystów na pewnym etapie swojej kariery zwraca się ku jakiejś formie duchowości, czy to związanej z powszechnie dostępnymi religiami, czy w postaci ich kontestowania. Jednak nawet kontestacja jest formą interakcji i uznania faktu istnienia duchowych potrzeb i instynktów. Nie da się od tego uciec. Nawet antyreligijne grupy spod najbardziej wojowniczych metalowych szyldów gatunkowych wchodzą w polemikę z takim zjawiskiem, zatem nie omijają go obojętnie.
Felton przywołuje badania naukowe, które pokazują interesujące różnice wśród osób deklarujących się jako wierzące i niewierzące. To one doprowadziły go do konkluzji, która posłużyła za tytuł naszego tekstu. Pierwszą i chyba najważniejszą potrzebą jest stworzenie porządku, który wyjaśni nam świat. Dostaliśmy od ewolucji mózg, który potrafi zadawać trudne pytania, ale skąd brać na nie odpowiedzi? Można zatem wyczerpać je systemem religijnym. Przykładem jest zjawisko deja-vu, które do dziś pozostaje nie do końca poznane. Jednak religijne systemy nie mają kłopotów z jego ujarzmieniem. Coś, co jest wytłumaczone, przestaje być straszne, na przykład śmierć, to co „potem”, a przecież tak wielu z nas marzy, by było jakieś „potem”.
Inną nasza cechą jest chęć przypisywania zdarzeniom „intencji”, nasz mózg ramach mechanizmu zachowywania równowagi psychicznej stara się wszystko nam wytłumaczyć, nawet jeśli nie ma racji. Dlatego podświadomie nierzadko nadajemy przedmiotom, zwierzętom i zdarzeniom ludzkie przymioty i motywacje. Lubimy sobie też tłumaczyć rzeczywistość interwencją sił nadprzyrodzonych, bo dzięki temu uciekamy od perspektywy totalnego bezsensu świata i naszych żyć. Badania porównawcze rezonansu magnetycznego osób niewierzących i często praktykujących mormonów pokazały, że aktywność mózgu tych drugich podczas rytuałów przypomina obserwowaną u osób pod wpływem narkotyków o działaniu euforycznym: kokainy i pochodnych metamfetaminy. Są także publikowane w weryfikowanych i prestiżowych naukowych magazynach wyniki badań wskazujące na to, że osoby religijne żyją dłużej i zdrowiej. Może zatem to poczucie sensu i jakiejkolwiek sprawczości malutkich organizmów pędzących na błękitnej kulce przez nieskończoną kosmiczną ciemność ku entropii jest nam naprawdę potrzebne? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie we własnym sumieniu. Jednak religia jako mechanizm ewolucyjny, który ludzkość jako jedyna wypracowała sama dla siebie, by przetrwać i się rozwijać, to ciekawy temat do przemyśleń, szczególnie słuchając rocka w obliczu budzącej się do życia po zimie przyrody.
Polecany artykuł: