Dwudziestego kwietnia wystartowała największa kosmiczna rakieta w historii. Miała być wyjątkowym pokazem możliwości SpaceX i przy okazji rozbudzić jeszcze większe nadzieje dotyczące eksploracji kosmosu, a wraz z nimi oczywiście odpowiednie ruchy inwestorów giełdowych. Tymczasem zamiast zaplanowanych 90 minut lotu zakończonych bezpiecznym zwodowaniem rakieta leciała przez 4 minuty, a następnie spektakularnie eksplodowała.
Elon Musk oraz jego ekipa ogłosili, że mimo wszystko jest to sukces, bo statek wystartował, a do tego skutecznie zadziałał jego system ochrony. Jak tylko wykrył usterkę związaną z tym, że jeden z członów rakiety nie odłączył się na czas, uruchomił procedurę przerwania misji. Na wysokości 35 kilometrów spowodował eksplozję statku kosmicznego. Trzeba przyznać, że fajerwerki były naprawdę widowiskowe, bo mówimy o obiekcie wysokości 120 metrów, napędzanym 33 silnikami.
Tymczasem obserwujący te wydarzenia w okolicy donieśli o tym jak wyglądał efekt tej eksplozji na ziemi. Szczątki maszyny zniszczyły samochód i przyrządy do obserwowania należące do znanego dziennikarza, który śledzi działania NASA - Chrisa Bergina, autora strony „NASA Spaceflight”.
Jak pisał później sam Bergin, był gotów na takie ryzyko, ponieważ zawsze stara się o najlepsze zdjęcia startów misji kosmicznych, a ryzyko ma wkalkulowane w swoją pracę. On tak, ale mieszkańcy okolicznych miejscowości już mniej, a z tego co cytuje portal Futurism wynika, że szczątki spadły na pobliskie miasteczko Port Isabel. Na szczęście nikt, może poza wybitymi szybami, nie ucierpiał, jednak powinien to być poważny sygnał ostrzegawczy dla twórców takich eksperymentów.