Jeżeli ktoś pamięta piosenkę TSA "Marsz Wilków" oraz pamiętną scenę z ekranizacji "Akademii Pana Kleksa" z pewnością może mu się ta historia z nimi skojarzyć. Czerwone, pałające nienawiścią ślepia, mechaniczne ruchy, złowrogi szum maszyny. Co prawda po Japonii raczej spodziewaliśmy się chromowanej stali, wspomaganej zbroi, albo przynajmniej załogowego mecha rodem z „Neon Genesis Evangelion” czy „Macross”, no ale chyba jeszcze nie jesteśmy tak daleko w przyszłości.
Mechaniczne wilki pojawiły się w Japonii po to, by odstraszać niedźwiedzie. Maszyny objeżdżają tereny na granicy rezerwatów przyrody i swoją aparycją oraz dźwiękiem zniechęcają zwierzęta do zapuszczania się poza ich teren. Jak donosi BBC przez ostatnie dekady, powiększająca się populacja Japonii spychała dziką przyrodę, a gdy teraz kraj ten ma bardzo poważny problem ze starzejącą się, albo wręcz wymierającą populacją, karty się odwróciły.
Dzikie zwierzęta coraz częściej pojawiają się w ludzkich osadach, wspomniane niedźwiedzie wychodzą z lasów i powiększają tereny łowieckie o tereny wiejskie, na których mieszka coraz mniej osób. Ci którzy zostali czują się zagrożeni, dlatego w ich obronie stają mechaniczne wilki, wyglądające jak koszmar młodego elektronika. Nie robią krzywdy zwierzętom, ich widok i dźwięk wystarczy by niedźwiedzie wróciły do starych rewirów.
Według przytaczanych przez brytyjski serwis danych tylko w 2021 roku w Japonii 10 osób zostało rannych lub zginęło z powodu ataku niedźwiedzi. To światowy rekord. Lokalne władze oceniają, że w regionie Hokkaido żyje około 12 tysięcy niedźwiedzi brunatnych oraz około 10 tysięcy niedźwiedzi azjatyckich, zwanych także himalajskimi.
To nie pierwszy przypadek wykorzystania przez ludzkość mechanicznych wilków. Kilka lat temu stworzono robota-wilczka, który został przygarnięty przez wilczycę i pomagał naukowcom obserwować ją i jej rodzinę.