Jedna z pierwszych relacji dotyczących tego fenomenu pochodzi z pamiętników sir Ernesta Shackletona, który na pokładzie „Endurance” szukał szlaku przez Antarktykę. Statek został zmiażdżony przez lodowiec, a śmiałkowie ruszyli dalej przez śnieg i lód, ciągnąc za sobą 3 szalupy ratunkowe. To jednak był dopiero początek wielu wydarzeń testujących siłę ciała i ducha podróżników. Wyprawa łącznie trwała 1,5 roku, na szczęście wszyscy ją przeżyli.
Shackleton opisywał jak podczas jednego z najbardziej morderczych etapów, który pokonywał z dwoma towarzyszami ktoś do nich dołączył:
- … w czasie tego długiego i wycieńczającego 36-godzinnego marszu przez nienazwane góry i lodowce Południowej Georgii wydawało się, że było nas czterech, a nie trzech - pisał.
Czy były to halucynacje? Efekt podwyższonej adrenaliny, a może głodu lub wycieńczenia? Trudno powiedzieć. Był to jednak jeden z pierwszych poświadczonych pisemnie opisów tego fenomenu, o którym wspominać będą także inni.
Brytyjski zdobywca szczytów Frank Smythe w 1933 próbował zmierzyć się z Mount Everestem. Z powodu złej pogody i niedostatków tlenu jego ekspedycja zawróciła, ale Smythe chciał iść dalej, choćby sam. Zrezygnował dopiero na 304 metry przed szczytem. Jednak w jego wspomnieniach można znaleźć relacje, która wskazuje na to, że nie czuł się sam.
- Przez ten cały czas samotnej wspinaczki miałem silne uczucie, że towarzyszy mi druga osoba – pisał w pamiętniku po powrocie z wyprawy – To uczucie było tak silne, że eliminowało jakąkolwiek samotność, którą w innym przypadku bym odczuwał.
W pewnym momencie Smythe miał być tak silnie przekonany, że nie jest sam, że chciał się podzielić racją żywnościową z tajemniczym towarzyszem. Dopiero, gdy się odwrócił z jedzeniem okazało się, że jest sam.
O tajemniczym fenomenie pisał kanadyjski podróżnik i dziennikarz John Geiger. W swojej książce „Ten trzeci” zebrał te i inne relacje o tajemniczym towarzyszu. Jednak na pełne naukowe wyjaśnienie tego zjawiska nie mamy póki co liczyć. Za to okazuje się, że bywa bardzo użyteczne w terapii. Niezależnie czy nazwiemy go „ten trzeci”, „anioł stróż”, a może jeszcze inaczej, daje on poczucie bezpieczeństwa i spokoju osobie przechodzącej kryzys. Mózg ludzki jest pełen tajemnic, jak choćby wydzielana przez szyszynkę substancja DMT, czyli dimetylotryptamina. Wielu uważa, że to ona odpowiedzialna jest za ludzkie doznania duchowe oraz paranormalne (także te na pograniczu śmierci), które stały się podstawą religii i mitów. Kto wie, może inna chemiczna karuzela w naszych mózgach, która uruchamia się w skrajnym zagrożeniu, tworzy nam przyjaciela? A może on naprawdę tam jest?
Polecany artykuł: