Sting zagrał w Gliwicach. Ten muzyk jest jak wino [RELACJA]

2025-10-22 10:26

Polska kocha Stinga, a ten odwzajemnia to uczucie. To wiadomo już od bardzo dawna. Legendarny muzyk przyjeżdża do naszego kraju regularnie. Nie może to wszak dziwić. Cieszy się przecież nad Wisłą statusem kultowym. Na koncercie w Gliwicach udowodnił, że wciąż ma w sobie tę magię.

Sting

i

Autor: Dave Hogan / Hogan Media / Shutterst/ East News

Magiczny Sting. Oto relacja z koncertu w Gliwicach

Można byłoby powiedzieć, że rok bez koncertu Stinga w Polsce to rok stracony. Muzyk uwielbia bowiem przyjeżdżać do naszego kraju. Powoli dobija on do trzydziestu występów. Patrząc na jego formę – zarówno wokalną, jak i stricte fizyczną – ten licznik szybko się nie zatrzyma. Naprawdę ciężko uwierzyć, że Sting na początku października świętował... 74. urodziny.

Legendarny artysta kontynuuje w 2025 trasę pod szyldem 3.0 w ramach której na scenie towarzyszą mu tylko dwaj muzycy: gitarzysta Dominic Miller oraz perkusista Chris Maas. W ubiegłym roku Sting zawitał do Gdańska i Łodzi, w tym zdecydował się na Kraków i Gliwice (po raz pierwszy w historii!). Gdy ogłaszano jego występy, pewnie wiele osób mogło się zastanawiać, czy wybór dwóch hal na południu, które dzieli nieco ponad 100 km, ma sens z punktu widzenia sprzedażowego. Jeśli ktoś uważał, że to zły pomysł, był w błędzie. Sting cieszy się w Polsce od lat legendarnym statusem, podobnie jak Depeche Mode czy Scorpions. Nie musi nagrywać nowych płyt, nie musi mocno żonglować setem, a i tak jego fani przybędą z każdego zakątka. Obie hale były strzelnie wypełnione, co nie było jakimś większym zaskoczeniem. 

Jak pachnie Sting | How we met w Kolumnie Zygmunta

Sting, wraz ze swoją ferajną, zaczął koncert kilka minut przed planowanym wejściem. Na sam początek usłyszeliśmy jeden z największych klasyków w dorobku The Police, Message in a Bottle. Sporo zresztą tego wieczoru pojawiło się numerów z dyskografii słynnego tria. Nie ukrywam, że był to dla mnie magnes, aby wybrać się do Gliwic. Choć miałem przyjemność widzieć Policjantów na żywo w Chorzowie w 2008, to... pamięć jest jednak ulotna. Po prawie dwóch dekadach miło było znów pośpiewać takie utwory, jak m.in. Every Little Thing She Does Is Magic, Wrapped Around Your Finer czy Walking on the Moon.

Jeśli chodzi o solowe kompozycje, Sting nie zamierzał na siłę kombinować. Największy aplauz wśród publiczności wywołały Englishman in New York, Fields of Gold oraz Shape of My Heart. O ile dwa ostatnie z wymienionych czarowały klimatem, to w Englishmanie... potężnie zabrzmiała perkusja Maasa. Aż cała gliwicka hala się w pewnym momencie "zatrzęsła". Skoro już wywołałem temat akustyki, to... naprawdę dawno nie byłem na tak dobrze nagłośnionym koncercie. Każdy detal było słychać. Największe ciarki wywoływały te delikatniejsze utwory. Było magicznie, po prostu. Tak jak już wspomniałem, na scenie była tylko trójka muzyków, która cieszyła się ze wspólnego grania. Nie było żadnych wymyślnych efektów pirotechnicznych. Oczywiście, że robią one wrażenie, ale często odwracają uwagę od najważniejszego. Sting postawił na prostotę i chwała mu za to! 

Wróćmy jeszcze do setlisty. Sting, który w ostatnich latach nie jest jakoś zbytnio aktywny wydawniczo, postawił głównie na numery z lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych oraz dziewięćdziesiątych. XXI wiek reprezentowały tylko: Never Coming Home (2003) oraz świeżutki I Wrote Your Name (Upon My Heart) z 2024, który został stworzony z myślą o promocji trasy 3.0. Nikomu to jednak nie przeszkadzało. Zgodnie przecież ze złotą zasadą inżyniera Mamonia, najbardziej podobają nam się te melodie, które już słyszeliśmy. Warto też wspomnieć, że muzycy chętnie odpływali w improwizacje (rozbudowane If I Ever Lose My Faith In You, Walking on the Moon czy Roxanne). W dygresje za to nie odpływał Sting. Chętnie dziękował publiczności (również po Polsku) i przedstawiał swój zespół.

Koncert potrwał praktycznie dwie godziny, bez dłuższych przerw. Na pewno ciężko było wyjść z gliwickiej areny z poczuciem niedosytu, ponieważ trio zaprezentowało wszystko, co najlepsze. Set podstawowy składał się z dziewiętnastu utworów z finałem w postaci nieśmiertelnego Every Breath You Take, który na pamiątkę chcieli nagrać praktycznie wszyscy. Bis rozpoczął się od Roxanne, a na sam koniec Sting sięgnął po gitarę akustyczną, aby zaprezentować Fragile w cudownie, ascetycznej wersji. W ramach ciekawostki dodam tylko, że koncerty w Krakowie i Gliwicach były niemal identyczne. W Tauron Arenie pojawił się Driven to Tears The Police, a dzień później za niego wskoczyła prawdziwa perełka, Jeremiah Blues, Part 1 z The Soul Cages. Jeśli wierzyć portalowi setlist.fm, ostatni raz na żywo można go było usłyszeć w... 1992. Takie niespodzianki da się lubić!

Zdaje sobie sprawę, że to wyświechtany frazes, ale ciężko nie porównać Stinga do wina. Ponad 70 lat na karku, a tego kompletnie po tym artyście nie widać. Jeśli komuś mało jego twórczości, to w 2026 będzie kolejna okazja, aby go zobaczyć na żywo w Polsce. Jeszcze przed tegorocznymi występami potwierdzono, że trasa 3.0 zawita w drugiej połowie czerwca do Opery Leśnej w Sopocie. Nie ma nad tym, co się dłużej zastanawiać. Sting jest w końcu w znakomitej formie, więc grzechem byłoby odpuścić taki koncert. 

Setlista: Message in a Bottle; I Wrote Your Name (Upon My Heart); If I Ever Lose My Faith in You; Englishman in New York; Every Little Thing She Does Is Magic; Fields of Gold; Never Coming Home; Mad About You; Wrapped Around Your Finger; Jeremiah Blues, Part 1; When We Dance; A Thousand Years; Can't Stand Losing You / Reggatta de Blanc; Shape of My Heart; Walking on the Moon; So Lonely; Desert Rose; King of Pain; Every Breath You Take; Roxanne; Fragile

Organizatorem koncertu było Live Nation Polska. 

Oto najlepsze rockowe albumy wybrane przez sztuczną inteligencję [TOP10]: