Pożegnanie i nowy początek. Foo Fighters - “But Here We Are” [RECENZJA]

i

Autor: Stephanie Port/imageSPACE/Sipa U/East News Recenzja albumu "But Here We Are" Foo Fighters

Pożegnanie i nowy początek. Foo Fighters - “But Here We Are” [RECENZJA]

2024-02-16 15:07

Przez te wszystkie lata zespół Foo Fighters stał się jednym z najważniejszych, najbardziej wpływowych i najbardziej szanowanych klasycznych, współczesnych zespołów rockowych. Na jego czele od początku stoi Dave Grohl - muzyk wielokrotnie już w swoim życiu musiał mierzyć się ze stratą, jednak te, których doznał w 2022 roku okazały się być wyjątkowo bolesne. Dave i spółka wiedzą jednak, że najlepszych sposobem na to, by dać upust emocjom jest tworzenie. Efektem bólu ostatnich miesięcy jest wyjątkowy projekt, który mówi wyraźnie: “But Here We Are”.

Każdy z nas z pewnością doznał w swoim życiu straty. Ale takiej niewyobrażalnej, która rozdziera człowieka od środka, zmienia jego dotychczasową codzienność na zawsze, w wyniku której trzeba przemyśleć sobie na nowo wszystko to, co miało miejsce dotychczas. Strata niesie ze sobą różnorodne emocje: ból, gniew, złość, wściekłość, ale też z czasem nadzieję, spokój, wiarę w nowy początek w to, że jeszcze może być dobrze. Najgorszą formą żałoby jest ta po osobach, które były nam w życiu szczególnie bliskie - zazwyczaj są to rodzice, rodzeństwo, ale także Ci członkowie rodziny, których wybieramy sobie sami, z którymi tworzymy własną wspólnotę - przyjaciele.

Foo Fighters - 5 ciekawostek o albumie "The Colour and the Shape" | Jak dziś rockuje?

Człowiek, naznaczony startą

Dave Grohl po raz pierwszy musiał zmierzyć się z tak dużą stratą w 1994 roku, gdy samobójstwo popełnił Kurt Cobain. Perkusista Nirvany jeszcze jako członek zespołu tworzył własny materiał, jednak powrócił do niego właśnie w tym tragicznym momencie życia, gdy stracił osobę, z którą wiele go łączyło, z którą on i Krist Novoselic stworzyli grupę, której styl bycia, twórczość okazały się być przełomowe dla rockowego grania. Najlepszym sposobem na poradzenie sobie z żalem okazało się być rzucenie się w wir pracy, skupienie się na własnym projekcie, który dziś cały świat zna pod nazwą Foo Fighters. Choć początkowo było to działanie solowe, szybko stało się jasne, że Dave potrzebuje zespołu, innych ludzi wokół siebie. Choć skład Foo Fighters dość długo się kształtował, to w 1997 roku jego ważnym członkiem został perkusista Taylor Hawkins. Panowie zaprzyjaźnili się, świetnie się rozumieli, lubili i potrafili razem pracować. Gdy więc w 2001 roku Taylor przedawkował heroinę i zapadł na dwa tygodnie w śpiączkę, Dave gotowy był zakończyć karierę. Nic więc dziwnego, że gdy w marcu 2022 roku świat obiegła informacja o śmierci Hawkinsa, fani zaczęli się zastanawiać, czy to koniec Foo Fighters, czy jednak Grohl ponownie podniesie się po śmierci bliskiej osoby i wyrazi swój ból w muzyce. Kolejni cios dla artysty nadszedł, gdy w sierpniu tego samego roku zmarła jego ukochana mama, Virginia.

Muzyka jako narzędzie do przenoszenia emocji

Do końca 2022 roku nic nie było jasne. Owszem odbyły się dwa koncerty w hołdzie Taylorowi, jednak wielu odczytało je niemal jako pożegnanie. Dopiero w Sylwestra stało się jasne, że Dave, a wraz z nim Nate Mendel, Pat Smear, Chris Shiflett i Rami Jaffee po raz kolejny stają naprzeciw temu, co zgotował im los i wracają do gry. 

Pierwsze plotki o tym, iż grupa ma zamiar wydać nowy album pojawiły się już w lutym. Oficjalnie potwierdzenie nadeszło pod koniec kwietnia, gdy światło dzienne ujrzał singiel “Rescued”. Nie trzeba długo się w niego wsłuchiwać, ani zwracać uwagi na słowa, by zorientować się, że zapowiedziany utworem album “But Here We Are” będzie rozliczeniem z tym wszystkim, co zespół, a szczególnie Dave Grohl, przeżyli w ciągu ostatniego roku, a muzyka ponownie posłuży jako najlepsze z możliwych narzędzi do wyzwalania swoich emocji i radzenia sobie z nimi.

Nic nie jest przypadkowe

Szczególne znaczenie ma już sama oprawa graficzna wydawnictwa. Z pozoru zwykła, biała okładka, po dłuższym przyjrzeniu ujawnia swoje drugie oblicze. To nam pozostaje interpretacja, czy widzimy tam zachód, czy wschód, początek, czy koniec - wiele jednak wskazuje na to, że to właśnie ten bardziej pozytywny aspekt powinniśmy mieć na myśli patrząc na grafikę “But Here We Are”, który zadedykowany został właśnie Taylorowi i Virginii. Warto pamiętać także, że biel to w kulturze Wschodu kolor żałoby.

Wydawnictwo to zdaje się mieć jeden główny, przewodni, najważniejszy motyw - różnorodne reakcje na doznaną stratę. To poczucie utraty najbliższych wyłania się z przedstawionego materiału najmocniej i to właśnie w tej szczerości, uniwersalności uczuć znajduje się największa wartość tego albumu.

ZOBACZ TAKŻE: Nowy album Foo Fighters ma dwie szczególe dedykacje

Bunt

Spodziewaliście się łagodnej, przepełnionej smutkiem ballady na dzień dobry? Nic z tego! Album otwiera pierwszy singiel, czyli “Rescued”. Absolutnie zrozumiały wybór, przywodzący na myśl najlepsze utwory z dyskografii Foo Fighters, mi przypominający chociażby klasyczny “Best of You”. Jest moc, wręcz surowy, post-grunge’owy klimat i wrażenie, jakby Dave postanowił iść wzorem “Wasting Light” i nagrać całość w swoim własnym garażu. Śladem tej kompozycji podąża kolejny na trackliście “Under You” - genialny, rockowy numer, z thrashowym zabarwieniem, dużo bardziej radiowy od poprzednika, z niezwykle charakterystycznym riffem. Tu zdecydowanie warto dużo bardziej wsłuchać się w tekst, który chyba najlepiej ze wszystkich z płyty oddaje to, co muzycy mogli czuć po stracie przyjaciela.

Po, można powiedzieć, eksperymentach na “Medicine at Midnight”, słychać wyraźnie, że formacja wraca do korzeni, do wściekłego grania rodem z lat 90., szczególnie kultowego “The Colour and The Shape”. W końcu “But Here We Are” to pierwszy dawna album, na którym na całości na perkusji gra Dave.

Someone said I'll never see your face again

Part of me just can't believe it's true

Pictures of us sharing songs and cigarettes

This is how I'll always picture you

Zaprzeczenie

Jeszcze bardziej grunge’owo, ale z takim klimatem garażowego rocka, ze względu na użycie basu, kojarzące mi się z dokonaniami The White Stripes, wypada, grany już na koncertach “Nothing At All”. Uwielbiam, gdy Foo Fighters właśnie w ten sposób budują swoje utwory - spokojniejsza zwrotka i totalne uderzenie w refrenie. W tym kawałku pierwsze skrzypce gra perkusja, to jak muzyczny hołd dla Taylora. Sporo tu tradycji garażowego rocka, ale też tego najbardziej klasycznego, spod szyldu The Stooges. Punkowy klimat sprawia, że kompozycyjnie, jest to jedna z najlepszych propozycji z całej płyty. Po “Hearing Voices” natomiast natychmiast staje się jasne, że to Dave zasiadł za bębnami (jego styl da się usłyszeć od razu). Jest nieco lżej, bardziej refleksyjnie, szczególnie ciekawie wypada tu oparte na gitarze akustycznej outro. Gdy staje się już jasne, że stracie nie da się zaprzeczyć Dave krzyczy głośno “Ale oto jesteśmy”. Tytułowy utwór z płyty wypada tak naprawdę najsłabiej na tle reszty, szczególnie ze względu na swoje powolne tempo, idealnie jednak wpisuje się w całą narrację. Dużą robotę robi w tym wszystkim produkcja w wykonaniu samego zespołu i Grega Kurstina. To prawdziwe, klasyczne, momentami brudne, niedokładne, nieujarzmione rockowe granie. Choć mamy tu do czynienia z albumem, można powiedzieć wyjadacza, seniora, to jednak “But Here We Are” brzmi tak świeżo i prawdziwe na tle tych wszystkich wygładzonych do granic możliwości i przerobionych krążków grup, które na rynku stawiają dopiero pierwsze kroki. Prawo doświadczonego? Być może, ale też wskazówka, kogo warto naśladować.

Dezorganizacja

“But Here We Are” pokazuje także tą nieco bardziej zaskakującą stronę Foo Fighters. Panowie już dawno udowodnili, że nie boją się niczego, lubią eksperymentować (patrz chociażby “In Your Honor”). Tych elementów różnorodności nie zabrakło także i w tym przypadku. “The Glass” ma w sobie coś w brzmienia country i natychmiast skojarzył mi się z “See You” - zwróćcie uwagę na ten riff! Szybko wejdzie do kanonu tych najbardziej rozpoznawalnych. Równie nie oczywisty jest wydany jeszcze przed premierą, “The Teacher”. Najdłuższy utwór w karierze Foo Fighters, trwający imponujące dziesięć minut. Śmiało można podzielić go na co najmniej kilka części - pierwsza, krótka, spokojniejsza z elementami progresywności, której klimat powraca w refrenie kolejnej, będącej już właściwym utworem (słychać tu wokalizację Violet). Ostatnia zaś to moment, przypominający dużo bardziej improwizację muzyczną, psychodelię, niż przemyślaną kompozycję. Dave nie tyle śpiewa, co wciąż powtarza te same słowa - trochę jak modlitwę, zaklęcie. “The Teacher” to oczywisty hołd dla Virginii, która była nauczycielką. Choć rodzic może nas nauczyć wiele, choćby nie wiem jak się starał, nigdy nie przygotuje nas na swoje odejście. To właśnie drugi, po “Under You”, tak otwarty i osobisty opis straty, która jest doświadczeniem zupełnie dezorganizacyjnym, szczególnie po uświadomieniu sobie, że zmarły czy zmarła już naprawdę nie wrócą.

Smutek

Największym wyrazem tej właśnie emocji jest na “But Here We Are” przejmujący “Show Me How”. Przepiękna, klimatyczna ballada, momentami można powiedzieć dream popowa, w której tak pięknie harmonizują ze sobą wokale Dave’a i jego córki, Violet. “I’ll Take Care of Everything” i nic już więcej nie potrzeba. Równie intymny, początkowo oparty na pianinie, jest “Beyond Me”. To właśnie w nim pojawia się majestatyczna solówka, chyba najważniejsza na całej płycie. Utwór z ogromnym potencjałem, coś na miarę legendarnego już “My Hero”.

Akceptacja

Album zamyka, drugi pod względem długości, “Rest”. Kolejny numer, przy którym można odnieść wrażenie, że został podzielony na kilka części. W pierwszej wokal Dave’a słychać gdzieś jakby zza tła. Mamy tu stylizację na dawny styl produkcji, surowy, można odnieść wrażenie, jakby słuchało się niedopieszczonej jeszcze wersji demo. Surowe, nie znaczy mocne, wręcz przeciwnie - na początku “Rest” brzmi jak kołysanka. Ma to swój sens, jednak nie trzeba długo czekać na klasyczne, grunge’owe uderzenie. “Rest” to sprzeczność sama w sobie - spokój i wściekłość, surowość i moc, prawda i stylizacja. Ta szczerość powraca ponownie na outro: “You Can Rest Now, You Will Be Safe Now”. Pomimo tej częściowej surowości, “Rest” bardzo kojarzyć się może z “Walking After You. Nastąpił więc powrót do korzeni, do dawnych lepszych czasów - zdaje się jednak, że to równocześnie najlepsza zapowiedź nowego początku.

Nowy początek

Wspominałam już wyżej, że biel to kolor żałoby - ale także nadziei, czystości, odnowy, harmonii. Barwa ta sama w sobie ma dawać poczucie spokoju, bezpieczeństwa, łagodności. Te same funkcje pełni cały album “But Here We Are”. Choć można go słuchać w częściach, dopiero jako całość nabiera tego najważniejszego znaczenia, pełni sobą funkcję wyzwalającą od całej gamy emocji, które można czuć po starcie. Muzycznie jest wspaniale - mamy post-grunge w najlepszym wydaniu, moc i charakter, z których Foo Fighters dali się poznać już dawno. Mamy też mniej oczywiste, dream popowe ścieżki czy nawet eksperymenty. Jednak “But Here We Are” ma szansę stać się jednym z najważniejszych albumów zespołu, głównie ze względu na swoje przesłanie, zawarte w tak prostych, a przy tym błyskotliwych i prawdziwych tekstach. Jedenasty album studyjny Foo Fighters to swoisty obraz różnych etapów żałoby, a równocześnie najlepszy z możliwych i dający nadzieję na wiele dobrego nowy rozdział w historii zespołu.

Ocena albumu: 9,5/10

Najlepsze utwory z płyty: “Under You”, “The Teacher”, “Nothing At All”, “Show Me How”, “Rescued”

Sprawdź w galerii poniżej top 10 utworów zespołu, nagranych z Taylorem Hawkinsem!