Ojciec chrzestny punka w pigułce. Iggy Pop, Every Loser [RECENZJA]

i

Autor: VALERY HACHE/AFP/East News Recenzja albumu "Every Loser" Iggy'ego Popa

"Ojciec chrzestny punka" w pigułce. Iggy Pop, "Every Loser" [RECENZJA]

2023-04-20 10:52

Powiedzieć o Iggym Popie, że jest legendą, to jak nic nie powiedzieć. Muzyk jest obecny na rynku od lat 60. ubiegłego wieku i dziś można powiedzieć, że jest on prawdziwym, chodzącym, żywym punkiem. O tym, że jest w genialnej kondycji i wciąż ma na siebie pomysł, można się przekonać, słuchając wydanego 6 stycznia albumu "Every Loser".

Iggy’ego Popa nikomu przedstawiać nie trzeba. “Ojciec chrzestny punka” jest obecny na światowych scenach od dobrych ponad sześćdziesięciu lat, a jego muzyka cieszyła się ogromną popularnością w każdej dekadzie. Lata 60. to oczywiście The Stooges, lata 70. - solowy debiut i współpraca z Davidem Bowie, kolejna dekada to chociażby genialne “Blah-Blah-Blah”, a lata 90. to oczywiście “Brick By Brick”. Iggy nie przestaje zaskakiwać, a równocześnie odważnie podąża własnymi ścieżkami, o czym najlepiej świadczą takie projekty jak inspirowana twórczością Michela Houellebecqa płyta “Préliminaires” czy niemal eksperymentalny album “Free”. Nie można oczywiście pominąć genialnego “Post Pop Depression”, które, jak żadne inne wydawnictwo, udowodniło, że Iggy nadal ma w sobie to coś i jest w stanie nadążać za współczesnymi trendami.

Nowy początek

Gdy wielu wróżyło 76-latkowi koniec kariery, ten pod koniec 2022 roku zaskoczył swoim ogłoszeniem. Iggy ogłosił, że nawiązał współpracę z Andrew Wattem - obecnie chyba najbardziej pożądanym nazwiskiem wśród muzyków rockowych. Watt założył własną wytwórnię, która nawiązała współpracę z Atlantic Records, a Pop został ogłoszony pierwszym artystą, który wyda swój album za jej pośrednictwem. Ujawniono, że krążek został zatytułowany “Every Loser” i zapowiedział go kawałek “Frenzy”. Świat muzyki nie ukrywał zachwytu singlem, natychmiast określając go mianem powrotu do punkowych korzeni. Apetyt jeszcze bardziej zaostrzył klimatyczny "Strung Out Johnny”. Stało się jasne, że Iggy zaczyna od nowa, wracając jednocześnie do samego początku.

Przedstawiciele shock rocka! Oni uczynili z koncertów pełne grozy widowiska!

Tak po prostu się stało

Współpraca Popa i Watta przebiegała bardzo gładko - producent okazał się być wielkim fanem muzyka, a do pracy nad nowym projektem artysty zaprosił, można już powiedzieć, swoim stałych współpracowników, czyli Duffa McKagana, Chada Smitha, ale też Dave’a Navarro, Travisa Barkera, Josha Klinghoffera, Stone’a Gossarda i zmarłego w marcu 2022 roku Taylora Hawkinsa. Partie, nagrane na potrzeby “Every Loser”, okazały się być jednymi z ostatnich w jego karierze, co pokazuje, że prace nad płytą rozpoczęły się minimum rok przed jej wydaniem.

Tytuł płyty, sam w sobie bardzo punkowy, kojarzący się niemal z nazwą debiutu Sex Pistols, to słowa, które pojawiają się w numerze “Comments”. Okładkę zdobi rysunek, autorstwa grafika Raymonda Pettibona, kupić można także wydanie z alternatywnym coverem, na którym znajdują się zdjęcia autorstwa zmarłego w 2021 roku Micka Rocka. Oprawa graficzna w świetny sposób oddaje nastrój i charakter  krążka.

Recenzja albumu Every Loser Iggy'ego Popa

i

Autor: Materiały prasowe Okładka albumu

To ja stworzyłem punk rock!

Album otwierają kawałki, wydane jeszcze przed premierą jako single. “Frenzy” to genialny, ostry jak brzytwa numer, mający w sobie coś zarówno z punku, jak i metalu, a nawet pop punku. Warto zwrócić tu uwagę na produkcję Watta, który nadał kompozycji klimat sprawiający wrażenie, jakby słuchacz miał właśnie przed sobą numer z jednego z pierwszych albumów Popa - do tego ten świeży i dźwięczny wokal! Wielu zarzuciło Popowi zbyt wulgarny tekst, jednak muzyk zapewnia, że wszystkie wulgaryzmy, jakie padają w numerze odnoszą się do konkretnej osoby, najpewniej chodzi o prześladowcę artysty. “Strung Out Johnny" za to, to jak przenosiny w czasie do lat 80., za co w największej mierze odpowiada ejtisowa partia klawiszy, słyszalna szczególnie w refrenie. Nie można też pominąć świetnej gitary, za którą tu odpowiada Klinghoffer. Tekstowo to niczym spowiedź wprawnego ćpuna, który ostrzega przed przykrymi skutkami zażywania młodszych od siebie (Iggy jest czysty od wielu lat). Muzycznie w podobnym stylu utrzymany jest numer “Comments”, pierwszy, na którym słychać grę Taylora Hawkinsa (drugi to klimatyczny “The Regency”) - to właśnie perkusja wyróżnia ten kawałek, w refrenie jednak znów pojawiają się ejtisowa partia klawiszy - świetna kompozycja!

Jeszcze mocniejszy i bardziej wściekły, niż “Frenzy” jest genialny, natychmiast wpadający do głowy “Modern Day Ripoff”, jeszcze lepiej wypada “Neo Punk”, czyli swoista satyra na wszystkich tych, którzy dziś nagle zmieniają strony i postanawiają “grać rocka”, czyli w rzeczywistości pop punk, który był tak modny na początku lat 2000. Co ciekawe, Iggy i Andrew zaprosili do gry na perkusji Travisa Barkera, a więc tego, który wylansował większość współczesnych muzyków, nagrywających tego typu muzykę. Pop zaznacza, że nie ma nic przeciwko tego typu działaniom, jednak on jak “ojciec chrzestny punka” jak najbardziej ma prawo, by w niewybredny sposób to komentować.

Mam też spokojną naturę

Na zaskoczenia nie trzeba długo czekać. “New Atlantis” - list miłosny do Miami - brzmi jak odrzut z “Free”, szczególnie za sprawą monologowych wstawek. To nie jedyny przykład “rozmowy” ze słuchaczem - na wydawnictwie znalazły się dwa słowne przerywniki - “My Animus” i “The News for Andy”, z czego ten drugi, to niczym performans. Wiele lat temu Andy Warhol próbował namówić Popa. by ten przeczytał wiadomości z gazety, z czego on będzie mógł stworzyć piosenkę. Iggy wtedy tego nie zrobił, jednak to Andrew zachęcił go, by projekt zaistniał. 

Połowa albumu to najpiękniejsza kompozycja, jaka się na nim znalazła. “Morning Show” to wspaniała, gitarowa ballada, mająca w sobie ducha mojego ukochanego “Post Pop Depression”. To gotowy materiał na kolejny singiel - emocjonalny, a do tego tak subtelnie radiowy, mam nadzieję, że muzyk i wytwórnia nie pozostawią tego cudeńka tak bez niczego. Warto zauważyć, że to jedyny na płycie utwór, napisany tylko przez Watta i Popa - od razu czuć, że między Panami jest niesamowita twórcza chemia. 

Macie mnie kochać!

W kwietniu Iggy skończy 76 lat, jednak jego energia, umiejętność obserwacji tego, co się dzieje na rynku i chęci uczestniczenia w tym zadziwiają i zachwycają jednocześnie. Bez Iggy’ego historia muzyki wyglądałaby zupełnie inaczej. “Ojciec chrzestny punka” jest nieoczywisty, o czym najlepiej świadczy ostatnie dwadzieścia lat jego kariery. “Every Loser” to równocześnie powrót do krążków, które zapoczątkowały jego karierę solową, a równocześnie mocne osadzenie w tym, jak obecnie wygląda przemysł muzyczny. We "Frenzy” Iggy śpiewa “So shut up and love me” - a nam nie pozostaje nic innego, jak się do tego zastosować.

Najlepsze numery z albumu: “Morning Show”, “Strung Out Johnny”, “Comments”, "Frenzy", "Neo Punk"

Ocena - 10/10