Kraftwerk kontra Afrika Bambaataa. Czy 'Planet Rock' to kradzież czy genialny hołd?
Oto jeden z najbardziej elektryzujących paradoksów w historii muzyki. Czterech nienagannie ubranych dżentelmenów z Düsseldorfu, tworzących z laboratoryjną precyzją, stało się ojcami chrzestnymi gatunków zrodzonych w ogniu nowojorskich ulic i postindustrialnych zgliszczach Detroit. Kluczem do tej rewolucji okazały się albumy „Trans-Europe Express” z 1977 roku oraz „The Man-Machine” wydany rok później. Ich hipnotyczne, mechaniczne rytmy i futurystyczne melodie stały się idealnym budulcem dla pionierów hip-hopu. Prawdziwa bomba wybuchła w 1982 roku, kiedy Afrika Bambaataa & The Soulsonic Force wypuścili „Planet Rock”. Utwór ten bezceremonialnie zapożyczył melodię z „Trans-Europe Express” i podkręcił ją bębnami z kawałka „Numbers”. Chociaż początkowo sample wykorzystano bez zgody, po interwencji wytwórni Tommy Boy Records sprawę załatwiono po dżentelmeńsku. Kraftwerk zaczął inkasować jednego dolara od każdej sprzedanej kopii singla.
Sama geneza „Planet Rock” do dziś wywołuje gorące dyskusje, dodając całej historii niezłego pazura. Sam Afrika Bambaataa upierał się, że nie było mowy o prostym samplowaniu. Twierdził, że John Robie, klawiszowy czarodziej, po prostu genialnie odtworzył melodię na syntezatorze. Według lidera Soulsonic Force, Robie był na tyle utalentowanym instrumentalistą, że jego wykonanie brzmiało identycznie jak oryginalne nagranie Kraftwerk, co mogło zmylić niejednego fana i krytyka. Niezależnie od technicznej prawdy, wpływ był nie do podważenia. Chłodne, europejskie brzmienie stało się gorącym towarem na parkietach Bronxu, kładąc solidny fundament pod electro-funk i całą kulturę hip-hopową.
George Clinton i Kraftwerk w jednej windzie? Tak właśnie narodziło się techno
Podczas gdy Nowy Jork bujał się w rytmie electro, w Detroit odpalała się kolejna rewolucja. To właśnie tam legendarna „Trójka z Belleville”, czyli Juan Atkins, Derrick May i Kevin Saunderson, usłyszała w muzyce Kraftwerk coś więcej niż tylko chłód. Dla nich niemieckie kompozycje były ścieżką dźwiękową do postindustrialnego krajobrazu ich rodzinnego miasta. Juan Atkins i Derrick May barwnie opisali rodzące się techno jako dźwięk, który powstałby, gdyby „George Clinton i Kraftwerk utknęli razem w windzie, mając do towarzystwa jedynie sekwencer”. Ta metafora idealnie trafia w sedno, bo gatunek ten jest właśnie połączeniem funkowego pulsu z mechaniczną precyzją i futurystyczną wizją niemieckich pionierów.
Inspiracja szybko przełożyła się na konkretne utwory, które zdefiniowały brzmienie Detroit techno na lata. Założona przez Atkinsa i Richarda Davisa grupa Cybotron wypuściła w 1983 roku singiel „Clear”, uznawany dziś za jeden z kamieni milowych gatunku. Jego hipnotyczna, syntetyczna struktura była niemal bezpośrednim ukłonem w stronę utworu „The Hall of Mirrors” z albumu „Trans-Europe Express”. W ten sposób dźwiękowa autostrada połączyła studio Kling Klang w Düsseldorfie z podziemną sceną muzyczną Motor City. To był ostateczny dowód, że muzyka Kraftwerk była uniwersalnym językiem innowacji.
David Bowie i Ian Curtis byli ich fanami. Jak Kraftwerk zdobył rockowy Olimp?
Droga Kraftwerk na szczyt wcale nie była usłana różami. Zespół, założony w 1970 roku przez Ralfa Hüttera i Floriana Schneidera, zaczynał od eksperymentów na scenie krautrockowej jako formacja Organisation. Dopiero z czasem panowie wypracowali swój unikalny, w pełni elektroniczny styl „robotycznego popu”. Początkowo krytycy byli podzieleni, a wielu rockowych tradycjonalistów odrzucało ich twórczość jako zbyt zimną i odhumanizowaną. Jednak sukces albumu „Autobahn” z 1974 roku, który wbił się na 5. miejsce listy Billboardu, pokazał, że świat jest gotowy na elektroniczną awangardę. Kilka lat później magazyn NME okrzyknął ich płytę „The Man-Machine” jednym z absolutnych szczytów muzyki rockowej lat siedemdziesiątych.
Wpływ Kraftwerk wykroczył daleko poza taneczne parkiety, inspirując także gigantów rocka i post-punka. W 1976 roku David Bowie i Iggy Pop złożyli wizytę w studiu Kling Klang, co było niczym pielgrzymka do elektronicznej Mekki i bezpośrednio wpłynęło na powstanie słynnej „berlińskiej trylogii” Bowiego. Artysta w rewanżu zadedykował Florianowi Schneiderowi utwór „V-2 Schneider”, a Kraftwerk odwdzięczył się, wspominając o spotkaniu w tekście piosenki „Trans-Europe Express”. Z kolei Ian Curtis, lider Joy Division, miał w zwyczaju odtwarzać ten sam album przed każdym koncertem, aby wprowadzić się w odpowiedni, hipnotyczny nastrój. Ostateczną kropką nad „i” i przypieczętowaniem ich dziedzictwa było wprowadzenie zespołu do Rock and Roll Hall of Fame w 2021 roku.
Historia Kraftwerk pokazuje, że ich starannie wykreowany, zdystansowany wizerunek i syntetyczne brzmienie paradoksalnie stały się źródłem duszy dla jednych z najbardziej ekspresyjnych gatunków w historii. Niemieccy inżynierowie dźwięku udowodnili, że prawdziwa rewolucja nie zawsze potrzebuje przesterowanej gitary. Czasem wystarczy precyzyjnie zaprogramowany beat, który potrafi poruszyć cały świat.