Kurt Cobain dołączył do 'głupiego klubu'. Tak narodziła się najsłynniejsza klątwa rock'n'rolla

2025-11-23 7:45

W panteonie rocka istnieje wiek, który budzi większy lęk i fascynację niż jakikolwiek inny. Słynny Klub 27 to symbol tragicznego losu muzyków, którzy odeszli u szczytu sławy. Prawda o jego fenomenie jest jednak ukryta nie w statystykach, lecz w sile opowieści, która wygrała z faktami.

Nirvana

i

Autor: mat. prasowe/ Materiały prasowe

Klub 27: Statystyczna anomalia czy kulturowy fenomen?

W panteonie rockandrollowych legend niewiele jest mitów tak mrocznych i trwałych jak ten o „Klubie 27”. Opowieść ta, podsycana tragicznymi losami muzycznych ikon, które zgasły u progu wielkiej kariery, od dekad rozpala wyobraźnię fanów. Jednak wbrew powszechnej opinii, nie jest to żadna statystyczna klątwa. Chłodna analiza naukowa bezlitośnie obala tezę o podwyższonym ryzyku śmierci muzyków w wieku 27 lat. To, z czym mamy do czynienia, to potężny „efekt Klubu 27”, medialny wzmacniacz, który sprawia, że artyści odchodzący właśnie w tym wieku zyskują nieproporcjonalnie dużą uwagę. Ta pośmiertna sława utrwala mit w zbiorowej świadomości, przekształcając serię nieszczęśliwych zbiegów okoliczności w kulturowy fenomen. Jego fundamentem stały się nagłe śmierci Briana Jonesa, Jimiego Hendrixa, Janis Joplin i Jima Morrisona, które wstrząsnęły światem muzyki w latach 1969-1971.

Naukowe podejście do tematu działa jak kubeł zimnej wody na rozgrzane głowy fanów teorii spiskowych. Analiza opublikowana w prestiżowym „British Medical Journal” w 2011 roku, która wzięła pod lupę ponad tysiąc muzyków z brytyjskimi albumami numer jeden, nie wykazała żadnego skoku śmiertelności w wieku 27 lat. Co więcej, wskaźniki zgonów były na bardzo podobnym poziomie dla artystów mających 25 i 32 lata. Z kolei nowsze badanie z 2014 roku, opublikowane w „The Conversation”, idzie o krok dalej. Wskazuje ono, że statystycznie najczęstszym wiekiem śmierci popularnego muzyka jest 56 lat, co dowodzi, że Klub 27 to zjawisko zrodzone w mediach i kulturze, a nie realne zagrożenie zapisane w metryce.

Klub 27 - klątwa, która wisi nad młodymi i sławnymi? /Eska ROCK

Kurt Cobain dołączył do "głupiego klubu". Tak narodziła się popkulturowa legenda

Choć seria zgonów na przełomie lat 60. i 70. zasiała ziarno legendy, to dopiero samobójstwo Kurta Cobaina w 1994 roku sprawiło, że idea „Klubu 27” wbiła się na szczyty list przebojów masowej wyobraźni. Jak twierdzi biograf lidera Nirvany, Charles R. Cross, to właśnie wtedy pojęcie to weszło do powszechnego obiegu i zaczęło żyć własnym życiem. Słynne słowa matki Cobaina, Wendy O'Connor, która miała powiedzieć: „Teraz przystąpił do tego głupiego klubu”, często interpretuje się jako bezpośrednie odniesienie. Istnieją jednak teorie, że jej wypowiedź dotyczyła raczej tragicznej historii samobójstw w ich rodzinie, a nie świadomej decyzji syna o dołączeniu do panteonu zmarłych gwiazd. Sam Cobain, choć podobno czuł artystyczne powinowactwo z Jimem Morrisonem, odrzucał pomysł celowego planowania własnej śmierci.

Mit Klubu 27 okazał się samonapędzającą się machiną w popkulturze, a jego moc odżyła na nowo po śmierci Amy Winehouse w 2011 roku. Media natychmiast podchwyciły temat, a jej asystent wspominał, że sama wokalistka z niepokojem myślała o dołączeniu do grona gwiazd zmarłych w wieku 27 lat. Legenda rezonuje także w twórczości innych artystów. John Craigie w piosence „28” oddał głos zmarłym ikonom, a Frank Ocean nawiązał do mitu w utworze „Nights”. Zjawisko obrosło nawet własnymi miejskimi legendami, takimi jak ta o białej zapalniczce, która rzekomo przynosi pecha i miała zostać znaleziona przy kilku członkach klubu.

Morderstwo Hendrixa i zniknięcie Morrisona? Tajemnice, które wzmacniają mit Klubu 27

Trwałość mitu Klubu 27 wzmacnia gęsta mgła kontrowersji i niedopowiedzeń, która spowija śmierć jego najsłynniejszych członków. Oficjalne przyczyny zgonów często są kwestionowane przez fanów i badaczy, co tylko podkręca atmosferę tajemnicy. W przypadku Jimiego Hendrixa jako oficjalną wersję podaje się uduszenie wymiocinami po przedawkowaniu barbituranów. Od lat jednak krąży teoria spiskowa o morderstwie zleconym przez jego menedżera, który chciał wyłudzić pieniądze z polisy ubezpieczeniowej. Podobnie enigmatyczna jest śmierć Jima Morrisona. Oficjalną przyczyną była niewydolność serca, lecz nigdy nie przeprowadzono sekcji zwłok, co otworzyło pole do spekulacji o przedawkowaniu heroiny w klubie nocnym, a nawet o sfingowaniu własnej śmierci, by uciec od przytłaczającej sławy.

Korzeni tej mrocznej fascynacji można doszukiwać się jeszcze wcześniej, w legendzie bluesmana Roberta Johnsona, który zmarł w 1938 roku, również mając 27 lat. Jego historia o zaprzedaniu duszy diabłu na rozdrożu w zamian za wirtuozerskie umiejętności stała się archetypem rockandrollowego paktu z losem. Niezależnie od tego, czy wierzymy w klątwy, spiski czy zwykłe zbiegi okoliczności, jedno jest pewne. To nie statystyka, lecz potęga opowieści i medialna narracja nadały Klubowi 27 jego nieśmiertelny status. W świecie, gdzie gitary krzyczą głośniej niż liczby, dobra historia zawsze wygra z suchą statystyką, a Klub 27 wciąż fascynuje kolejne pokolenia fanów.