Joe Cocker zawsze pozostanie znany ze swojej ekspresywności. Zarówno miny, które robił podczas śpiewania jak i żywa gestykulacja, stały się jego znakiem rozpoznawczym. Miał jednak do siebie tak ogromny dystans, że występując w amerykańskiej telewizji nie miał żadnego problemu z podzieleniem się sceną z genialnym komikiem Johnem Belushim, który go zręcznie sparodiował. Było to w 1976 roku, kiedy Cocker był już uznanym artystą.
Zaczynał jednak skromnie. Zanim rozpoznano jego ogromny talent pracował jako monter instalacji gazowych. Rozkochał się w brzmieniu bluesa z USA: Joe Lee Hookera, Muddy’ego Watersa czy Howlin' Wolfa. Już w 1963 roku, mając 19 lat, pod pseudonimem Vance Arnold i z towarzyszeniem grupy the Avengers zagrał support przed The Rolling Stones. Przełom w karierze przyjdzie jednak wraz z występem na Woodstock i wspomnianą płytą.
Co jednak z tą okładką? Dlaczego jest właśnie taka? Z pewnością chodził o pokazanie siły głosu artysty, a i przy okazji tego jak niecodziennie zachowuje się na scenie. Z drugiej strony przedstawia go w dość niekorzystnym świetlne. Autorem zdjęcia jest Martin Keeley, jednak projekt graficzny całości to dzieło Toma Wilkesa, w latach 70-tych art-directora w ABC Records. To z jego biura wychodziły okładki między innymi dla Neila Younga, The Rolling Stones oraz The Who. W przypadku tego ostatniego zespołu, za płytę „Tommy” dostał nagrodę Grammy w kategorii „Najlepsza okładka”.
Co zatem poszło nie tak w tym przypadku? Nie ma tu mowy o pomyłce, Wilkes kolorystycznie nawiązuje do kultury psychodelicznej, do hippisowskiego boom’u lat 60-tych i początku 70-tych. Do tego kadr pokazuje Cockera jako zwierzę sceniczne, którym był bez wątpienia. Jedni mogą się śmiać, że przypomina małpę, inni z kolei zauważą analogię do ekspresjonistycznych obrazów, a żywość kolorów i ostrość przekazu sprawiają, że gdzieś w pamięci uruchamia się skojarzenie z „Krzykiem” Edvarda Muncha.