Rzeźba Johna Lennona

i

Autor: Sue Adair / Geograph Rzeźba Johna Lennona przed klubem The Cavern w Liverpoolu.

"John Lennon potrafił być brutalny." W Liverpoolu lat 60-tych coś muzycznie eksplodowało

2023-06-15 15:20

Grzeczni chłopcy w garniturach śpiewający tylko o miłości? No chyba jednak nie do końca. The Beatles owszem swój największy sukces zawdzięczali właśnie takiej stylizacji, ale w głębi duszy zawsze byli zadziorną ekipą gagatków, w przeciwieństwie do stylizujących się na „bad boy’ów” The Rolling Stones. Nie byli jednak jedyni. Na początku lat 60-tych w Liverpoolu wybuchła scena muzyki gitarowej, która zyskała nazwę „Merseybeat”.

Tak to już w muzyce jest, że konkretne gatunki i style często łączą się z lokalizacją. Każdy nurt artystyczny potrzebuje swojej wylęgarni. W przypadku punk rocka w USA był to klub CBGB’s, polska scena alternatywna lat 80-tych to festiwal w Jarocinie, natomiast lata 60-te w Wielkiej Brytanii to Liverpool. To właśnie w tym portowym mieście dzieciaki klasy robotniczej odkryły gitarowe granie i zaczęły gromadzić się w klubach.

Jak pisze Shaun Curran na łamach „The Guardian” fenomen ten zapłonął gwałtownie w 1961 roku, dwa lata później rozlał się na cały kraj by już w 1965 zacząć gasnąć. Tak jak fala New Wave of British Heavy Metal wydała na świat Iron Maiden, tak Merseybeat dał nam The Beatles. Zasłuchana w muzykę jazz i skiffle młodzież chciała jej słuchać na żywo, ale o przyjeździe amerykańskich artystów raczej nie mogła wtedy marzyć. Płyty zza oceanu także nie były zbyt dobrze dostępne. Jednak fakt, że Liverpool to miasto portowe pomógł w powstaniu właśnie tutaj takiej sceny, w końcu marynarze mogli pomóc w wymianie muzycznych trendów.

Opisując zjawisko Merseybeat Curran pisze o muzyce dla dzieci pokoleń wojennych, które potrzebowały swojego mocnego głosu, kogoś kto wykrzyczy ich emocje i żar. Sytuacja lekka nie była, zamykane zakłady, kłopoty gospodarcze, bieda klasy robotniczej i słabe widoki na przyszłość. Takiej sytuacji często towarzyszą narodziny muzycznych fenomenów.

Wspominający lata świetności tej sceny muzyk Nick Crouch opowiada jak to zespoły nie konkurowały ze sobą, wspólnie bawiły się na koncertach i po nich.

- Nie było zazdrości między kapelami – mówi – często razem jammowaliśmy, dzieliliśmy się piosenkami, panowała prawdziwa kindersztuba.

Zdarzały się jednak co bardziej krewkie osoby, jak choćby późniejszy najsłynniejszy aktywista światowy na rzecz pokoju (zaraz po Jezusie z Nazaretu): John Lennon.

- Och, ten to się mógł pokłócić o cokolwiek. Nawet głupie rzeczy. Potrafił być brutalny. Jednak jeśli mu się postawiłeś zostawałeś jego kumplem na całe życie – wspomina Crouch.

To zresztą idealnie pasuje do anegdoty opowiadanej przez Lemmy’ego Kilmistera, który wspomina Lennona jako gościa, który potrafił zejść ze sceny i strzelić po pysku kogoś kto by go obraził.

Kapele grające na scenie Merseybeat nie miały łatwego życia. Występowały często dwa razy dziennie: około południa i wieczorem. Nie było mowy o wspomaganiu się technologią, trzeba było po prostu umieć grać i śpiewać, a do tego mieć kondycję do robienia tego z energią. Publiczność robotniczo-marynarska raczej słabości nie wybaczała. Klimat tamtych czasów świetnie pokazuje ten film dokumentalny.

A jeśli chcielibyście poznać lepiej brzmienie sceny, która dała światu The Beatles i zmieniła cały świat muzyki, polecamy składankę „Let's Stomp! Merseybeat And Beyond”.

10 nowych artystów, którzy udowadniają, że rock żyje i ma się świetnie