Jedna muzyka, dwie różne wojny. Pistolsi walczyli z systemem, Ramonesi z nudą!

2025-10-25 17:33

Dla wielu fanów rocka punkowa energia to uniwersalny krzyk buntu zamknięty w trzech prostych akordach. Jednak kultowy pojedynek Sex Pistols kontra Ramones udowadnia, że ta sama muzyka może być bronią w zupełnie innych wojnach. Brytyjski bunt był politycznym manifestem zrodzonym z kryzysu, podczas gdy amerykański stanowił ucieczkę od przytłaczającej nudy.

Sex Pistols

i

Autor: Materiały prasowe/ Materiały prasowe

Dlaczego Sex Pistols krzyczeli o rewolucji, a Ramones śpiewali o nudzie?

Punk w wykonaniu Sex Pistols był soczystym, wściekłym kopniakiem wymierzonym w gnijącą tkankę społeczno-gospodarczą Wielkiej Brytanii w połowie lat 70. Kraj chwiał się w posadach pod ciosami upadającego funta, co doprowadziło do bezprecedensowego upokorzenia, jakim była pożyczka ratunkowa od Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Inflacja galopująca w tempie 25%, masowe bezrobocie i strajki paraliżujące przemysł malowały ponury krajobraz beznadziei. Jak wspominał Johnny Rotten, ten okres wszechobecnej depresji stał się iskrą, która odpaliła buntowniczą bombę. Krzyczane ze sceny hasło „No Future” nie było tanią, artystyczną pozą, lecz brutalnie szczerym odbiciem nastrojów pokolenia skazanego na kolejki po zasiłek. Dziennikarze trafnie ochrzcili ten zryw mianem „Dole Queue Rock”, czyli rocka z kolejki po kuroniówkę.

Tymczasem po drugiej stronie Atlantyku amerykański punk, którego ikoną mieli stać się Ramones, kiełkował na zupełnie innej glebie. Jego zapalnikiem nie był ogólnonarodowy kryzys, lecz spektakularny upadek miejskiego kolosa, Nowego Jorku, który w 1975 roku oficjalnie zbankrutował. Paradoksalnie, ten finansowy armagedon okazał się wymarzonym inkubatorem dla artystycznej bohemy, oferując tanie czynsze w opuszczonych przez biznes budynkach. Chłopaki z Ramones, wywodzący się z klasy średniej, nie zawracali sobie głowy darciem szat nad biedą. Ich piosenki były ścieżką dźwiękową do nudy, alienacji i psychicznej klaustrofobii sterylnych przedmieść. To był bunt wymierzony nie w załamanie systemu, ale w jego duszące funkcjonowanie, soniczny środkowy palec pokazany skostniałemu, przeintelektualizowanemu rockowemu dinozaurowi, który zapomniał, jak się porządnie zabawić.

Najlepsze punkowe albumy wszech czasów. Te krążki to legendy gatunku

Dlaczego Pistolsi byli projektem artystycznym, a Ramones chcieli tylko grać rock and rolla?

Sex Pistols byli w dużej mierze precyzyjnie skrojonym projektem artystycznym i niebezpiecznym narzędziem w rękach menedżera Malcolma McLarena, który czerpał garściami z awangardowego ruchu sytuacjonistów. Sam McLaren bez ogródek przyznawał, że dźwięki były tylko tłem dla znacznie większego przedstawienia, którego celem była monetyzacja chaosu i wsadzanie kija w mrowisko. Działalność zespołu była skalkulowanym aktem kulturowego terroru, wypowiedzeniem wojny burżuazyjnym normom i autorytetom. Ich legendarny występ z „God Save the Queen” na barce płynącej po Tamizie podczas Srebrnego Jubileuszu Królowej Elżbiety II był majstersztykiem medialnej partyzantki. Ten akt politycznej konfrontacji, zakończony policyjną interwencją i aresztowaniami, tylko podbił stawkę i uwiarygodnił ich antyestablishmentowy przekaz.

Filozofia Ramones była lustrzanym odbiciem tej strategii. Ich celem było zdzieranie z rock and rolla wszystkich zbędnych warstw brokatu i patosu, by dotrzeć do jego surowego, bijącego serca. Jak to idealnie ujął perkusista Tommy Ramone: „Wyeliminuj to, co niepotrzebne, i skup się na substancji”. Ta zasada przerodziła się w soniczną dietę cud. Debiutancki album grupy trwał zaledwie 29 minut i mieścił 14 petard opartych na dwóch lub trzech prostych akordach. Podczas gdy Pistolsi rzucali w system koktajlami Mołotowa, Ramonesi woleli pisać o osobistych frustracjach i młodzieńczych problemach, jak w kultowym „Beat on the Brat”. Joey Ramone otwarcie dystansował się od polityki, twierdząc, że w Ameryce nikogo to nie obchodzi. Ich misją było dawanie ludziom czystej, rockandrollowej frajdy, a nie wpędzanie ich w depresję.

Dlaczego Pistolsi potrzebowali skandali, a Ramonesom wystarczył jeden legendarny klub?

Sex Pistols wypowiedzieli totalną wojnę mediom i całemu przemysłowi muzycznemu, budując na tym konflikcie swoją pozycję. Pierwszą salwę odpalili w programie telewizyjnym „Today” w grudniu 1976 roku. Sprowokowani przez prowadzącego, rzucili na antenie kilkoma siarczystymi przekleństwami, wywołując ogólnonarodową histerię i moralną panikę. Ta sytuacja, zamiast pogrążyć zespół, katapultowała ich na pozycję wrogów publicznych numer jeden i ikon buntu. Każdy kolejny skandal, od zerwanych z hukiem kontraktów z EMI i A&M, przez zakaz emisji „God Save the Queen” w BBC, aż po proces sądowy o obsceniczność okładki płyty „Never Mind the Bollocks”, stawał się amunicją w arsenale McLarena, potwierdzając ich bezkompromisową postawę.

Ramones obrali kompletnie inną ścieżkę, koncentrując się na cierpliwym budowaniu sceny od samych fundamentów, cegła po cegle. Ich świątynią i poligonem doświadczalnym stał się legendarny nowojorski klub CBGB. Dzięki taniej lokalizacji i prostym zasadom, gdzie zespoły same nosiły sprzęt i grały wyłącznie autorski materiał, miejsce to stało się kuźnią talentów, z której wystrzeliła cała nowa fala. Ramones zagrali tam ponad 70 koncertów, szlifując swoje brzmienie do zabójczej perfekcji i rzeźbiąc sceniczną tożsamość w otoczeniu podobnych sobie zapaleńców. Zamiast medialnej konfrontacji postawili na siłę poczty pantoflowej i mozolne budowanie kultu, zdobywając kontrakt z Sire Records dzięki rosnącej w podziemiu reputacji, a nie za sprawą skandali w gazetach.

Kto wygrał ten pojedynek? Krótki wybuch Pistolsów czy wieczny plan Ramones?

Choć Sex Pistols istnieli zaledwie dwa i pół roku, ich krótki, ale oślepiający błysk na zawsze zmienił oblicze brytyjskiej kultury. Wbili w świadomość mas, że gitara może być bronią, a rockowa scena polem bitwy o polityczną duszę pokolenia. Stali się detonatorem, który wywołał całą lawinę zespołów post-punkowych, jak The Clash czy Gang of Four, kontynuujących ich polityczne zaangażowanie w bardziej złożonych formach. Dziedzictwo Pistolsów to przede wszystkim dowód na to, że surowa energia i bezkompromisowy przekaz mogą zatrząść w posadach całym establishmentem, a ich znaczenie wykracza daleko poza samą muzykę.

Zupełnie inaczej wygląda spuścizna Ramones, której siła tkwi nie w kulturowej bombie, a w granitowym fundamencie muzycznym, jaki po sobie zostawili. Udowodnili, że aby zagrać potężnego rock and rolla, nie trzeba być wirtuozem z dyplomem konserwatorium. Ich ewangelia trzech akordów, prędkości i chwytliwych melodii stała się świętą księgą dla niezliczonych gatunków, od hardcore punka po pop-punk i rock alternatywny. Zespoły takie jak Green Day otwarcie przyznają, że cały ich muzyczny świat zbudowany jest na tym, co stworzyli Ramones. Ten genialny w swej prostocie plan na rock and rolla okazał się znacznie trwalszy niż chwilowa, choć spektakularna, rewolucja Pistolsów. Wytyczyli oni zupełnie nową trajektorię dla muzyki rockowej, otwierając drzwi dla pokoleń artystów, dla których autentyczność zawsze będzie ważniejsza od technicznej perfekcji.