T-Pain to postać, która wzbudza od lat wiele kontrowersji. Nie chodzi jednak o jego sposób życia czy wizerunek. Jego twórczość przyczyniła się do popularyzacji efektu auto-tune, z którego uczynił swego czasu swój znak rozpoznawczy. Bardzo szybko korzystanie z ustawionego na maksimum ingerencji komputerowego strojenia głosu stało się modne i trend podchwycili między innymi Lil Wayne i Kanye West. Szybko w stacjach radiowych i telewizjach muzycznych praktycznie wszyscy brzmieli tak samo: jak pozbawione emocji cyborgi. Coś, co na początku było innowacją, szybko stało się męczącą modą, a T-Pain uznawany był za źródło zła w produkcji muzycznej.
Czemu zatem w ogóle pochylamy się nad jego wersją piosenki Black Sabbath? Po pierwsze: T-Pain śpiewa tutaj bez drastycznego komputerowego wspomagania. Po drugie: jego aranż jest bardzo bliski rockowej tradycji, a dodanie organów dorzuca jeszcze elementy gospel. Po trzecie: artysta nie kopiuje Sabbath’ów, szczególnie w warstwach gitarowych. Można by pomyśleć, że jest to jeden z zaginionych kawałków Lenny’eo Kravitza.
To jednak nie wszystko. Wokalista i producent powinien zmierzyć się z jeszcze jednym rockowym klasykiem i wziął na warsztat „Don’t stop believin’” zespołu Journey. Tu już słychać, że nie wytrzymał i musiał włączyć choćby leciutko auto-tune. To jednak można wybaczyć, a wersja może spodobać się przede wszystkim miłośnikom eksperymentów z harmoniami. Producent nie poprzestaje na oryginalnej tonacji, którą wzbogaca zmianami rytmu i modyfikowaniem akordów. Ta wersja jest zdecydowanie bliższa popowi oraz muzyce soul. Nie dziwi to zresztą, bo mamy nieodparte wrażenie, że ilustracja na okładce albumu z coverami jest nawiązaniem do legendy tego gatunku: Barry’ego White’a.
Album „On Top of the Covers” T-Paina jest wynikiem uczestnictwa w programie „The Masked Singer”, który wygrał w 2019 roku. Oprócz wspomnianych gwiazd rocka wziął na warsztat na przykład Sama Cooke’a uznawanego za jednego z twórców soulu oraz Franka Sinatrę, mistrza białego swingu.