W ostatnich dniach było szczególnie głośno w przestrzeni publicznej o zespole Kiss. Grupa kilka dni temu pojawiła się w Białym Domu, a dokładniej to w tamtejszym słynnym Gabinecie Owalnym, gdzie z rąk samego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Donalda Trumpa, odebrała wyróżnienie w ramach tegorocznego Kennedy Center Honorees. Nagrodzony został ten najsłynniejszy i najbardziej klasyczny skład amerykańskiej ikony shock rocka: Gene Simmons, Paul Stanley, Ace Frehley oraz Peter Criss.
ZOBACZ TAKŻE: Kiss przyjęli prestiżowe odznaczenie. Nagrodę muzykom zespołu wręczył Donald Trump
Wygląda na to, że jeden z muzyków postanowił zostać w amerykańskich instytucjach państwowych nieco dłużej. Mowa o Genie Simmonsie, który wziął udział w jednej z tamtejszych podkomisji senackich.
Gene Simmons ostro o współczesnych stacjach radiowych
Basista pojawił się na podkomisji sądownictwa w amerykańskim Senacie, gdzie poruszany był temat sytuacji artystów i praw autorskich na współczesnym rynku radiowym w USA. W swojej przemowie Simmons uderzył bezpośrednio w stacje radiowe. Jego zdaniem, postępują one wyjątkowo niesprawiedliwie i nieuczciwie wobec artystów, wypłacając tantiemy jedynie autorom i twórcom piosenek, a nie im wykonawcom. Gene próbował namawiać polityków, aby Ci przyjęli ustawę 'Music Fairness Act', na mocy której nastąpiłaby zmiana obecnie panujących zasad opłacania muzyków przez radia.
Simmons wygłosił całą tyradę, w której orzekł w końcu, że rozgłośnie radiowe traktują artystów... gorzej od niewolników! Jak powiedział, Ci dostawali chociaż wodę i jedzenie, podczas, gdy "Elvis, Bing Crosby i Sinatra nie mają nic za swój występ" i dalej apelował: "musimy to zmienić teraz dla naszych dzieci i dzieci naszych dzieci". Basista "spiął się" nawet z politykiem partii demokratycznej Alexem Padillą, który stwierdził, że współzałożyciel Kiss pojawił się na podkomisji, aby troszczyć się tylko i wyłącznie o swoje własne interesy.