5 wykonawców, którzy radykalnie zmienili styl. Opłaciło się

i

Autor: Javier Rojas/Prensa Internacional/310pix.com/EAST NEWS

5 wykonawców, którzy radykalnie zmienili styl. Opłaciło się

2023-07-10 11:37

Pozostać wiernym sobie, czy może dopasować sie do obowiązującej mody? Takie dylematy stoją przed każdym artystą, który chciałby nie tylko tworzyć, ale i zarabiać. Negatywnie nacechowane określenie "sprzedać się" może jednak okazać się drogą na szczyt i wcale nie oznaczać utraty charakteru.

W muzyce alternatywnej zmiana stylu może być wręcz niewybaczalna dla fanów. Zespół lub solista przestaje być wiarygodny i przykleja mu się łatkę tego, który "się sprzedał". Podczas gdy prawda jest dość gorzka: większość artystów chce się w ten sposób sprzedać, bo to pozwoli im skupić się tylko na muzyce, a nie na pracy w pierwszej kolejności. Sprzedać się chcą wszyscy, tylko co zrobić, żeby ktoś kupił? Oto kilka historii, które pokazują, że się da i nie doprowadziło to do upadku wiarygodności artystów.

Kuba Żulczyk o melanżu w Warszawiance: Szyc musiał powiedzieć sobie "kur... jestem aktorem" / Mellina #25

Pink Floyd

Zanim nastał czas największych komercysjnych sukcesów grupy, który otwiera album "Dark side of the moon", grupa brzmiała nieco inaczej. Początki w połowie lat sześćdziesiątych to zupełnie inna muzyka, na którą ogromny wpływ wywarła osobowość gitarzysty Syda Barretta. Bluesowa i psychodeliczna odmiana kapeli przetrwała do 1968, kiedy Barret odszedł z grupy. Wpływ na to miała z pewnością jego nieleczona jeszcze wtedy, a silnie rozwijająca się schizofrenia, wspierana narkotykami. Nowym gitarzystą grupy został David Gilmour, z którym grupa nagra swoje najsłynniejsze przeboje, w tym żegnający się z Barrettem "Shine on you, crazy diamond". Dramatyczna zmiana wyjdzie grupie na korzyść, bo balladowe i znacznie przystępniejsze wydanie zespołu zyska uznanie fanów całego świata. Zanim grupa wyda "Dark side of the moon" przejdzie przez bardzo ciekawy, aczkolwiek niełatwy dla każdego w odbiorze, okres dźwiękowych eksperymentów. Ostatecznie jednak to właśnie wspomniana przed chwilą płyta i następne: "Wish you were here", "Animals" oraz "The Wall" będą najważniejsze w ich dyskografii. Uproszeczenie form i zwrot z eksperymentów w stronę piosenek się opłacił.

ZZ Top

Trzech gości z Teksasu, którzy prostym bluesem podbili serca Amerykanów. Prawdziwy komercyjny sukces przyjdzie jednak po 14 latach od założenia, wraz ze zmianą brzmienia. Bujające gitarowe granie zostanie za namową producentów okraszone elektroniką syntezatorów i automatów perkusyjnych. Do tego dojdzie seria fabularnych klipów, skrojonych idealnie pod właśnie wybuchającą modę na klipy i najlepsze lata MTV (tak, oni naprawdę tam kiedyś zajmowali się tylko muzyką i do tego dobrą). Za sprawą przebojów z płyt "Eliminator", "Afterburner" o grupie usłyszał cały świat, a koncerty w USA stały się stadionowymi wydarzeniami. Później bywało różnie, a w XXI wieku grupa wróciła do gitarowych korzeni. To także okazało się słuszne, bo moda na "nowoczesność" zawsze szybko odchodzi i zastępuje ją inna odmiana tego, co aktualnie jest nowe. Natomiast klasyczne gitarowe rzemiosło z Teksasu trzyma się doskonale.

Fleetwood Mac

Kolejny ciekawy przykład. Zaczynali jako bluesowo-progresywny zespół, a ich pierwszym przebojem był instrumentalny "Albatross" z 1967 roku. Największy sukces przyjdzie jednak w latach 1975-87, gdy w składzie pojawi się przede wszystkim charyzmatyczna Stevie Nicks. Grupa zdecyduje się wtedy na odejście od bluesa w kierunku popu, soft rocka i bardziej melodyjnego grania. Płyta "Rumours" otworzy im drzwi do sukcesu, a zupełnie już popowe "Tango in the night" z przebojami "Tell me lies", "Seven Wonders" oraz "Everywhere" da im pozycję wśród największych i najbogatszych.

Depeche Mode

Grupa, która dała nam doskonałe płyty "Music for the masses" czy "Violator", nie wspominając o wspaniałych koncertach, zaczynała... troszkę inaczej. Nie, nie piętnujemy ich za to, a pierwszy image grupy i pierwsze przeboje, choć dzisiaj mogą bawić, wcale nie są takie złe. Zespół zaczynał jako jeden z wielu przedstawicieli elektronicznego popua Wielkiej Brytanii lat osiemdziesiątych. Ich przebój "I just can't get enough" można by porównać do piosenek boysbandów w latach 90-tych. Jednak z czasem styl grupy zmienił się na znacznie mroczniejszy, brzmienie zbudowało mosty między elektroniką, a rockiem, a nawet soulem, gospel i bluesem. Były także delikatne odcienie industrialu. Depeche Mode poszedł w inną stronę niż poprzedni opisani tu wykonawcy: zaczął grać muzykę trudniejszą, wręcz wydoroślał. Trafili w dziesiątkę, co pozwala mieć nadzieję, że czasem zamiast na kompromisy, trzeba właśnie przeć własną drogą, choćby poprzez ciernie.

Shania Twain

Piosenkarka zaczynała w latach 80-tych, jednak jej karierę brutalnie przerwał tragiczny wypadek, w którym straciła matkę i ojczyma. Wróciła po latach i zaczęła od nowa. Dzięki połączeniu dobrego głosu i wyjątkowej urody Kanadyjka zawojowała scenę country, która w USA jest o wiele większa i bogatsza niż rock i hip-hop razem wzięte. Jednak największy sukces przyniosło jej wyjście z tej niszy i wejście na scenę pop. W piosenkach na "Come on over" z 1997 roku słychać wciąż wpływy country, ale jest to już muzyka przeznaczona na rynek całego świata, zrozumiała dla każdego. Opłaciło się. W XXI wieku wokalistka weszła już jako gwiazda najwyższego szczebla. Wejście do świata popu otworzyło jej także drzwi do grania w filmach, własnego serialu dokumentalnego i wielu innych intratnych przedsięwzięć.