3 muzyków, którzy zrezygnowali za wcześnie. Sława minęła ich o włos

i

Autor: Wikipedia/YouTube Od lewej: Pete Best, Ron McGovney, Paul Di'Anno

3 muzyków, którzy zrezygnowali za wcześnie. Sława minęła ich o włos

2022-09-13 13:46

Showbiznes bardzo przypomina hazard: stawiasz na szali wszystko, wygrać możesz naprawdę wiele, ale jaką masz na to szansę? Najczęściej bardzo niewielką. Podobnie jak w kasynie, nie wiadomo kiedy jest najlepszy moment by się wycofać, bo co będzie jeśli sukces jest za rogiem? Oto historie tych, którzy dosłownie otarli się o sławę.

Często o tym, że ktoś osiągnie w muzyce sukces decydują wydarzenia z pozoru błahe: ktoś kogoś spotka i zwyczajnie polubi, jeden muzyk zachoruje przed koncertem i inny „wskoczy” na jego miejsce, przypadkowe zastępstwo na trasie lub festiwalu otwiera drzwi do kariery. Nie ma reguły, podobnie jak nie istnieje mityczny pan z cygarem, którzy przychodzi po udanym koncercie i mówi: „zrobię z was gwiazdy”.

Majka Jeżowska w Esce ROCK! Artystka o Dniu Matki, Nergalu, Pol'and'Rock Festival i vlogowaniu

Pete Best – pierwszy perkusista The Beatles

Zanim Czwórką z Liveproolu zajął się Brain Epstein i zrobił z nich ogólnoświatowe gwiazdy, zespół grał rock’n’rolla, nosił skórzane kurtki i właśnie zamierzał muzycznie podbijać Hamburg. Brakowało im jednak perkusisty. Best dołączył do składu w 1960 i pozostał tam przez dwa lata. W tym czasie bardzo polubili go fani grupy. Kiedy przyszło do nagrań i w studiu Harrison, Lennon i McCartney usłyszeli od producentów, że lepiej zatrudnić sesyjnego bębniarza niż pozwolić Bestowi nagrywać partie, postanowili go wydalić ze składu. Sami się na to nie zdobyli, oddelegowali to zadanie do Epsteina, który już wtedy z nimi współpracował.

Po latach wymienia się kilka powodów: miał grać niewystarczająco dobrze, ale to nie wszystko. Ponoć między nim, a pozostałymi muzykami nie było „dobrej chemii”, a poza tym odstawał od nich, będąc zdecydowanie najprzystojniejszym. Podczas aplauzu pozostała trójka otrzymywała brawa, ale to na jego widok fanki w Hamburgu krzyczały najgłośniej. Best odszedł ze składu w 1962 roku. Przez wiele lat był urzędnikiem, grał także w kilku zespołach, ale bez specjalnego sukcesu. W 1963 ukaże się płyta „Please Please Me”, która otworzy Czwórce z Livepoolu drzwi do kariery, jakiej świat nie widział.

Ron McGovney – pierwszy basista grupy Metallica

Kiedy mówi się o basistach „Mety” do głowy zawsze przychodzą trzy nazwiska, które wyznaczają trzy epoki w działalności i rozwoju kapeli: Cliff Burton, James Newsted oraz Rovert Trujillo. To jednak niepełny obraz, bo przecież na płycie „St. Anger” na basie zagrał Bob Rock, a na samym początku, jeszcze przed „Kill’em All” w składzie był Ron McGoveny.

Zaczynał w grupie Leather Charm, gdzie grał z Jamesem Hetfieldem. W październiku 1981 James spotkał się z Larsem Ulrichem i wspólnie zdecydowali o powstaniu Metallici. Do składu zaprosili McGovney’a oraz Dave’a Mustaine. Cały 1982 rok spędzili na próbach w rozpadającej się ruderze, należącej do rodziców McGoveney’a i wykuwaniu lokalnej popularności. Wtedy nagrali kilka demówek, w tym „Hit The Lights”, który trafi na składankę „Metal Massacre vol. 1”, która miała pokazywać nowe obiecujące talenty na scenie. Oprócz Metallici znaleźli się tam także: Overkill, Ratt, Cirith Ungol, Malice, Bitch i inni.

Pod koniec 1982 roku Ron odszedł ze składu, przyczyną miały być konflikty z Ulrichem i Mustainem oraz poczucie, że trzymają go w składzie tylko z powodu tego, że miał dostęp do transportu i dokładał się do interesu. Sprzedał sprzęt i zrezygnował z muzyki. Wróci do niej po 4 latach, zaproszony do składu Phantasm przez wokalistę Hirax, Katona W. De Pena. Zespół grał do 1988 roku. W 1983 Metallica wydała album „Kill’em All”, który był przełomowy tak dla grupy, jak i całej sceny metalowej na świecie.

Paul Di'Anno – trzeci wokalista Iron Maiden

Pierwszy gardłowy Żelaznej Dziewicy, Paul Day, był z nimi od grudnia 1975 do października 1976. Kolejny, Dennis Wilcock, śpiewał w latach 1976-78. Wreszcie na pierwszych dwóch albumach, gdy kariera Maidenów powoli nabierała rozpędu, zaśpiewał Paul Di’Anno. Niegrzeczny, bardziej punkowy niż metalowy w usposobieniu wokalista dodał grupie odrobiny pazura i brudu. Niestety jego wizerunek sceniczny nie różnił się od codziennego, a to przekładało się na wieczne problemy z narkotykami i alkoholem. Imprezował tak mocno, że Iron Maiden musieli kilka razy odwołać z jego powodu koncerty. Dla prowadzącego zespół twardą ręką Steve’a Harrisa oraz menadżera Roda Smallwooda było to nie do przyjęcia. Di’Anno został wyrzucony z kapeli, a na jego miejscu pojawi się niedługo Bruce Dickinson. To właśnie z nim zespół wypłynie na szerokie wody i z brytyjskiej lokalnej kapeli stanie się międzynarodowym gigantem heavy metalu.