Zapowiadało się naprawdę dobrze: produkcja zyskała zielone światło komunistycznej cenzury, do współpracy udało się nakłonić Rosjan. Na zdjęcia ekipa pojechała do Wietnamu i Laosu. W obsadzie naprawdę głośne i utalentowane nazwiska: Leon Niemczyk, Roman Wilhelmi, Ewa Sałacka. Niestety podczas produkcji pojawiło się sporo kłopotów, które wpłynęły na ostateczny kształt filmu.
„Klątwa Doliny Węży” jest krytykowana na tandetne efekty specjalne i ogólną „biedę” produkcyjną. Przyczyną były cięcia kosztów, kłopoty ze współpracą między polską a rosyjską ekipą. Ostatecznie jednak film, który w Polsce ma legendę najgorszego, w bloku krajów komunistycznych obejrzało 25 milionów widzów. To oszałamiająca liczba, której życzymy wszystkim twórczyniom i twórcom, szczególnie kina gatunkowego. Dlaczego zatem w Polsce nie zagrało?
Jako najbardziej wysunięty na zachód kraj Bloku Wschodniego mieliśmy ten przywilej, że wiele dóbr kultury z Zachodu przenikało do nas przez granicę. Takie filmy jak przygody Indiany Jones’a czy Gwiezdne Wojny pojawiały się w Polsce. W wielu republikach komunistycznych „Klątwa Doliny Węży” była jedyną szansą na spotkanie tak prowadzoną przygodą z pogranicza sensacji i science fiction. Nie mając punktu odniesienia w postaci amerykańskich produkcji widzowie doceniali to, co ci obeznani z zachodnimi filmami raczej wyśmiewali. Film w 2010 roku został wydany w Polsce na DVD i gorąco polecamy obejrzenie go i własną ocenę, pamiętając o tym jak wyglądał świat, w którym powstawał.
Co więcej, w Polsce nigdy nie panował specjalnie gościnny klimat dla filmowej fantastyki i kina gatunkowego. Niezależnie od tego czy był to horror czy science fiction – te gałęzie literatury i kina nie mogły liczyć na tak ciepłe przyjęcie jak choćby nurt kina moralnego niepokoju czy francuski i włoski realizm. To kwestia znacznie szersza, do które zrozumienia potrzeba spojrzeć na kulturę i historię Polski od czasów romantycznych aż po komunistyczną rzeczywistość PRL. Nie mając tutaj na to wystarczających możliwości zwracamy jedynie uwagę, że kraj, który musiał przez dekady walczyć o własną tożsamość, potem wykrwawiano go w 2 wojnach światowych, a wreszcie wziął w karby socrealizm, nie miał czasu na wykształcenie powieści groszowych, kultury opowieści z dreszczykiem czy tak zwanej „pulpy” literackiej. Nie znaczy to, że nie potrafiliśmy, po prostu inne problemy były bliższe i ważniejsze współczesnym odbiorcom.
W naszej zogniskowanej na przetrwaniu i utrzymaniu tożsamości kulturze pojawiały się jednak nazwiska, które warto pamiętać: Stefan Grabiński (poezja i proza grozy), Stanisław Lem (mistrz fantastyki naukowej i filozofii), Jerzy Żuławski (autor fascynującej „Trylogii Księżycowej”). Zresztą, Juliusz Słowacki i Adam Mickiewicz zbliżyli się mocno w XIX wieku do tradycji powieści gotyckiej, jednak okoliczności polityczne skierowały ich twórczość na inny tor. W „Lalce” Bolesława Prusa paryski epizod i profesor Geist to genialnie wpleciony wątek fantastyczny w realizm powieści.
Marek Piestrak, który reżyserował „Klątwę Doliny Węży”, zasługuje także na uwagę. Stworzył także świetny, choć także cierpiący na braki budżetowe, serial „Przyłbice i kaptury” (szpiedzy króla Jagiełły kontra Krzyżacy), horror „Wilczyca” oraz „Powrót Wilczycy” (tak, główny potwór wygląda śmiesznie, ale poza tym to naprawdę ciekawa opowieść grozy w polskim klimacie), nakręcił także „Test pilota Pirxa” na podstawie opowiadania Stanisława Lema. Dziś, gdy kino gatunkowe w Polsce ma już swoich zadeklarowanych fanów i własne festiwale warto wracać do jego twórczości, która ma wciąż ma swój urok. Poza tym zobaczyć Wilhelmiego grającego kalkę Indiany Jones’a to doświadczenie bezcenne.