Dlaczego astronomia to nauka, a astrologia nie? Najwyraźniej trzeba to wyjaśnić

i

Autor: PIxabay

Dlaczego astronomia to nauka, a astrologia nie? Najwyraźniej trzeba to wyjaśnić

2022-12-23 11:25

To prawda, że mamy XXI wiek, a ludzkość coraz poważniej mówi o kolonizacji innych ciał niebieskich. Do tego pracujemy nad energią z fuzji jądrowej i komputerami kwantowymi, a na naszych oczach rozgrywa się czwarta rewolucja przemysłowa. Mimo tego wciąż patrzymy z nadzieją w gwiazdy licząc na to, że ich układ względem Ziemi wpłynie na nasze życia.

Astronomia zajmuje się badaniem ciał niebieskich: ich ruchem, siłami które wytwarzają oraz takimi, które na nie wpływają, oraz rozwojem i ewolucją Wszechświata. Astrologia przez wieki była jej elementem jako nauka o tym w jaki sposób planety wpływają na ludzki los od momentu narodzin do śmierci. Wystarczająco dokładne wyliczenie horoskopu powinno pozwolić nam przewidzieć najważniejsze wydarzenia w życiu, poznać cechy i móc przygotować się odpowiednio na to, co ma nadejść, podobnie jak na przykład astronomia pomaga nam przygotować się na pędzący w naszą stronę meteoryt. To samo? Jednak nie.

Najlepsze rockowe świąteczne piosenki!

Wartość astrologii jako dziedziny wpływającej na kulturę i sztukę oczywiście jest niepodważalna. Trudno zliczyć ile poruszających dzieł powstało właśnie w oparciu o wiarę, że „patrzące” na nas z nieba gwiazdy są także uczestniczkami naszego życia. Niestety gdy rzeczywiście podda się astrologiczne prognozy weryfikacji metodą naukową okazuje się (za każdym razem), że jest to po prostu snucie opowieści na podstawie domysłów, nie poparte żadnymi twardymi i sprawdzalnymi dowodami. Niestety, góra śmieci na wysypisku obok miasta ma na nas większy wpływ grawitacyjny niż na przykład Jowisz.

Ale przecież historia zna przepowiednie astrologiczne, które sprawdziły się w zaskakujący sposób – ktoś mógłby powiedzieć i oczywiście nie zarzucimy mu/jej szaleństwa. Problem w tym, że astrologia opiera się na błędnych założeniach. Jeśli zatem wychodząc z błędnych założeń dojdzie do prawdziwych wniosków, możemy mówić o szczęśliwym przypadku, „strzale w dziesiątkę”, ale nie dowodzie naukowym. Warto wspomnieć też o tym, że wiele tradycyjnych systemów wróżbiarskich, jak choćby karty tarota marsylskiego, powstawały w oparciu o wiedzę o symbolach, religii, ale także szczątkowej psychologii. Ogromna pojemność znaczeniowa ikonografii wróżbiarskiej pozwala na podstawie jednego układu kart, gwiazd lub innych wyznaczników napisać wiele historii, z których odbiorca chętnie dopasuje do siebie to, co uzna za stosowne, często podświadomie.

Ludzki mózg kocha spójność i odpowiedzi. Dzięki znajdywaniu sensu, nawet tam, gdzie go nie ma, osiągamy poczucie bezpieczeństwa. To pozwala zrozumieć obecną popularność zarówno astrologii jak i innych systemów wróżbiarstwa opartych na tradycyjnych symbolach (I ching, tarot, klasyczne karty). W euro-amerykańskiej cywilizacji sfera duchowa została zepchnięta na margines przez silny racjonalizm, nauka jednak stała się tak rozwinięta, że przeciętny odbiorca nie jest jej w stanie pojąć i de facto odbiera ją jak magię. Mamy w kieszeniach telefony o potężnych możliwościach, ale jak one działają? Nie mamy pojęcia. Podobnie zresztą z naszymi życiami, na które nasz wpływ niestety wciąż jest ograniczony, za to decydują o nim siły, o których prawdziwych przesłankach, celach i planach wiemy tak niewiele: politycy, zarządy ponadnarodowych korporacji, zmiany klimatyczne oraz bezduszny przypadek. Pozostawiony w takim zawieszeniu, a jednocześnie wykształcony i rozwinięty intelektualnie człowiek musi mierzyć się z ogromnym strachem. Nie pomaga nam także indywidualizm, tak charakterystyczny dla Zachodu, który każe nam wierzyć, że każde z nas jest ważne i ma rolę sprawczą.

Astrologia odpowiada na tę głęboką potrzebę psychologiczną, jednak niestety opierając się na błędnych założeniach, pozostaje po prostu loterią. Sprawdzi się lub nie. Jeśli tak, powiemy, że działa, jeśli nie, pewnie my zrobiliśmy błąd w prognozie, ale nauka działa – to bardzo częsta pułapka myślenia. Zrozumiała, jeśli chcemy odzyskać kontrolę i sprawczość.

Pandemia koronawirusa brutalnie zweryfikowała to jaki wpływ mają jednostki na los swój i zbiorowości. Niespodziewana katastrofa o zasięgu globalnym niszczyła plany, dewastowała perspektywy i wreszcie po prostu zabijała. Według wielu autorytetów medycznych wcale się nie skończyła, a jedynie zmęczona nią ludzkość przestała po prostu już liczyć jej zasięg. W sytuacji tak powszechnej bezradności trudno się dziwić, że wiele osób zwraca się do wiary o pomoc: czy to wiara w Boga, bogów, czy wpływ gwiazd. Nie ma w tym nic dziwnego i złego, bo przez wieki wiara pomagała ludziom znosić cierpienie, pracować nad sobą i pomagać innym. W żaden sposób nie należy tego odrzucać w całości i przekreślać. Jednak stawianie tego w jednym rzędzie ze stale weryfikowaną i podlegającą dyskusji astronomią jest zdecydowanym nadużyciem.

W ciągu ostatnich 2000 lat na niebie zaszło tyle zmian, że w 2016 roku przez media przetoczyła się informacja, że konieczne jest dodanie nowego znaku zodiaku i zmiana ich rozkładu względem kalendarza. To znaczy, że wszystkie osoby urodzone w danym znaku mają teraz inny? Ale przecież przez całe dotychczasowe życie były przekonane, że mają zestaw cech i przyszłość wynikającą z innego układu ciał niebieskich. W najgorszych przypadkach przecież trzeba usunąć tatuaż z bykiem lub skorpionem, bo okazało się, że jednak urodziliśmy się pod innym znakiem. Dramat.

W 2016 roku do znaków zodiaku dopisano trzynasty znak: Wężownika. Jak dotąd nie uzyskał specjalnej popularności, bo 12 znacznie lepiej pasuje do dwunastu miesięcy w kalendarzu, a trzynastka jest pechowa. Co prawda to też wynika z przesądu, który ma swoje korzenie w konkretnym wydarzeniu historycznym, a to urosło do rangi mitycznej opowieści. To jednak temat na osobną opowieść.