Steve Stevens wspomina Eddiego Van Halena. "Nigdy nie chciałem grać jak on"
Steve Stevens to znany amerykański gitarzysta, który kojarzony jest przede wszystkim z gry w zespole Billy'ego Idola. W przeszłości muzyk współpracował chociażby z Michaelem Jacksonem. Stevens zagrał solo gitarowe w utworze Dirty Diana z krążka Bad z 1987, który miał być "duchowym następcą" Beat It z Thrillera, w którym palce maczał Eddie Van Halen.
Nie da się ukryć, że wpływ Van Halena na muzykę, głównie w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, był przeogromny. Branża muzyczna dosłownie oszalała na jego punkcie. Mnóstwo gitarzystów zaczęło naśladować grę Van Halena. Na ten temat wypowiedział się ostatnio Stevens, który szedł zdecydowanie "pod prąd".
– Wytwórnie podpisywały kontrakty z każdym, kto potrafił szybko przebierać palcami po gryfie. Ci najlepsi, jak Warren DeMartini czy George Lynch, zdołali odnaleźć własny głos. Cała reszta była po prostu armią klonów Eddiego – wspominał Stevens w rozmowie z magazynem Guitarist.
Muzyk przyznał otwarcie, że kumplował się z Van Halenem, ale nie chciał naśladować stylu jego gry. – Nie byłem z Los Angeles. Nie dorastałem patrząc na Van Halen i myśląc: "O szlag, co my teraz zrobimy?". Wielu gości tak miało. Eddie wstrząsnął światem, bez dwóch zdań. Później się z nim zaprzyjaźniłem, ale nigdy nie chciałem grać tak jak on – podsumował.
Steve Stevens o współpracy z Michaelem Jacksonem
Jak w ogóle doszło do współpracy Stevensa z Jacksonem? Gitarzystę polecił producent Ted Templeman. Muzyk, w jednym z wywiadów, wrócił wspomnieniami do tamtego momentu.
– Nigdy wcześniej nie uczestniczyłem w sesjach nagraniowych poza tymi z Billym Idolem. Zawsze z nim byłem ja, producent oraz inżynier dźwięku. To była bardzo mała grupa ludzi. Kiedy poleciałem do Los Angeles, żeby zrobić coś dla Michaela Jacksona, pomyślałem: "Będzie tam tłum ludzi i całe to szaleństwo". Kiedy otworzyłem drzwi studia było dokładnie tak, jak na sesji z Idolem. Byli tam Michael, Quincy [Jones, producent "Bad" - przyp. red.], a także inżynier dźwięku. Nie było więc tam żadnych wielkich ego, żadnej świty, nic z tych rzeczy. Fajne było to, że zrozumiałem, co mieli na myśli odnośnie melodii i rytmu. Quincy powiedział do mnie: "Wejdź tam i rób, co chcesz" – przyznał Stevens w wywiadzie dla Guitar World.