„Shape of my heart” to pozornie prosta ballada oparta na kilku akordach. Oczywiście pozory mylą, bo gdy wsłuchamy się w aranż okaże się, że smaczków jest tam naprawdę dużo. Zresztą, wystarczy obejrzeć nastrojowy teledysk z grającymi utwór muzykami by zobaczyć, że nie gra się go ot tak. Otoczenie też nie jest przypadkowe. Płyta nawiązywała do „Opowieści Kanterberyjskich”, sam Sting miał słabość do teatru, występował w filmach i zdradzał ciągoty w stronę gotyckiej literatury Wielkiej Brytanii. Trudno się zatem dziwić, że stary dom, w którym zresztą mieszkał i otaczająca go posiadłość jest miejscem opowieści o ikonografii i metaforach kart.
Choć w samej piosence słychać nawiązania do popularnych wzorów kart do gry (pojawiają się nazwy figur, trefle, piki, kiery i karo) to sam wokalista w rozmowie z The Guardian ujawnił inny trop.
- Wpadłem na pomysł grającego w karty filozofa – opowiada artysta – jak dziecko grywałem w pięciokartowego studa (odmiana pokera – przyp. red.). Wiele lat później ktoś nauczył mnie tarota. Stawiałem go ludziom i zobaczyłem wiele mrocznych rzeczy, których nie chciałem im mówić. Ostatecznie stało się to dla mnie zbyt straszne i porzuciłem to, choć pozostałem fascynatem tarota i jego związków z kartami do gry: tym, że karo to pentakle, a piki to miecze. Jeśli chodzi o piosenkę, podobało mi się wyobrażenie, w którym karty są bronią żołnierza. Słowa „But that’s not the shape of my heart” odnoszą się do tego, że serce w kolorze kier nie wygląda tak jak ludzkie.
Piosenka była wielokrotnie remiksowana i wykorzystywana choćby przez raperów. Jak mówi Sting, nawet pewien znany iluzjonista wykorzystywał ją jako tło w czasie gdy na scenie tasował karty, a gdy w tekście pojawiała się konkretna – wyciągał ją i pokazywał publiczności. Historia zatoczyła koło i od tarota do sceny magia znów połączyła się z muzyką.